Выбрать главу

— Nie całkiem. Kiedy założyłem Humphries Space Systems, zapewniłem finansowanie kilkunastu małym, długoterminowym projektom badawczym. Wymyśliłem, że jedna z tych grup w końcu coś stworzy. Powinieneś zobaczyć niektórych z tych dziwaków, z którymi wtedy miałem do czynienia!

— Mogę sobie wyobrazić — rzekł Dan, uśmiechając się. On też przez te wszystkie lata zaliczył odpowiednią liczbę dziwaków próbujących przekonać go do takiego czy innego dziwacznego planu.

— Miałem szczęście z Duncanem i jego napędem fuzyjnym — mówił Humphries, najwidoczniej zadowolony z siebie.

— To było coś więcej niż szczęście — rzekł Dan. — Po prostu byłeś sprytny.

— Może — zgodził się Humphries. — Czasem jedno machnięcie kijem i wygrywasz mecz.

— I na etapie laboratoryjnym wcale dużo to nie kosztowało. Kiwając głową, Humphries rzekł:

— Gdyby więcej ludzi popierało badania podstawowe, posuwalibyśmy się naprzód o wiele szybciej.

— Sam powinienem był to zrobić — przyznał Dan.

— Tak, powinieneś był.

— Mó| błąd.

— Dobrze więc, o czym to mówiliśmy? — spytał Humphries.

— O finansowaniu przez ciebie prac Duncana.

— Także lotów próbnych, które widziałeś — podkreślił Humphries.

Dan skinął potakująco głową.

— Próbowałem zorganizować finansowanie dla pełnowymiarowego statku i ekspedycji do Pasa Asteroid.

— Ja mogę to sfinansować. Mówiłeś, że zdobyłbym na to pieniądze.

— Tak. Ale to będzie mnie kosztowało solidny kawałek Astro Corporation, prawda?

— Możemy wynegocjować rozsądną cenę. Nie wyłożysz centa z własnej kieszeni.

— Tylko że to się skończy przejęciem przez ciebie Astro — rzekł Dan obojętnie.

Coś błysnęło w oczach Humphriesa. Szybko jednak na jego twarzy pojawił się sztuczny uśmieszek.

— Jak miałbym przejąć Astro Manufacturing, Dan? Wiem, że nie rozstałbyś się z większą liczbą akcji niż piętnaście albo dwadzieścia procent.

— Raczej pięć albo dziesięć.

— To dla mnie jeszcze gorzej. Byłbym mniejszościowym akcjonariuszem. Nie byłbym nawet w stanie umieścić nikogo w zarządzie — może z wyjątkiem siebie.

— Hm — mruknął Dan.

Pochylając się bliżej, Humphries rzekł:

— Słyszałem, że chcesz korzystać z nanotechnologii.

— Dobrze słyszałeś — odparł Dan. — Doktor Cardenas wraca do Selene pilnować tej roboty.

— Nie pomyślałem o wykorzystaniu nanomaszyn. To ma sens.

— Obniża koszty.

— Zmniejsza moją inwestycję — oświadczył Humphries z kamienną twarzą.

Zmęczony tą przepychanką, Dan powiedział:

— Posłuchaj, ja to widzę w ten sposób. Angażujemy Selene jako trzeciego wspólnika. Oni dają sprzęt i ludzi od nanotechnologii.

— Słyszałem, że zatrudniasz emerytów — rzekł Humphries.

— Też — przyznał Dan. — Ale będzie nam potrzebna aktywna pomoc Selene.

— Mamy więc trzeciego wspólnika — rzekł Humphries ze złością.

— Chcę założyć oddzielną korporację, oddzielną i niezależną od Astro. Każdy będzie właścicielem w jednej trzeciej: ty, ja i Selene.

Humphries wyprostował się.

— O co chodzi, Dan? Nie ufasz mi?

— Tak samo, jak wierzę, że mógłbym rzucić skałą Gibraltaru. Ktoś inny pewnie roześmiałby się z niechęcią. Humphries przyglądał się mu przez chwilę z poczerwieniałą twarzą. W końcu jednak odzyskał panowanie nad sobą i wzruszył nonszalancko ramionami.

— Nie pozwolisz mi zdobyć żadnych akcji Astro, co, Dan?

— Nie, jeśli będę mógł temu zapobiec — wyjaśnił Dan uprzejmie.

— Co w takim razie wniesiesz do tej transakcji? Ja mam pieniądze, Selene ludzi i sprzęt. Co ty proponujesz?

Dan uśmiechnął się najszczerszym ze swoich uśmiechów.

— Moje umiejętności menedżerskie. To w końcu ja wpadłem na pomysł z nanotechnologią.

— Myślałem, że to pomysł Stavengera.

Dan uniósł brwi. Poczuł szacunek dla źródeł informacji Hum-phriesa. Od Pancho się tego nie dowiedział, bo jej nie mówił. Czy w biurze Stavengera jest podsłuch? Albo szpiedzy?

— Coś ci powiem — rzekł Dan. — Żeby pokazać, że nie jestem takim podejrzliwym skurwielem, dorzucę pięć procent akcji Astro. Z mojego osobistego majątku?

— Dziesięć — Humphries odpowiedział błyskawicznie.

— Pięć.

— Przestań, Dan. Tak tanio się z tego nie wywiniesz.

Dan spojrzał na wyłożony panelami sufit, wziął głęboki oddech i spojrzał w szare, lodowate oczy Humphriesa. W końcu rzekł:

— Siedem.

— Osiem.

Dan uniósł głowę i mruknął:

— Załatwione.

Obaj mężczyźni wyciągnęli ręce. Ściskając dłoń Humphriesa, Dan rzekł sobie w duchu: tylko przelicz palce, kiedy już puści twoją rękę.

Laboratorium nanotechnologiczne Selene

Dan patrzył uważnie, jak Kris Cardenas manipuluje pokrętłem, używając w tym celu jednego palca ze starannym manicure, z oczami przykutymi do ekranu mikroskopu skaningowego. Obraz na ekranie nabierał kształtów, najpierw zamazany, potem coraz, coraz wyraźniejszy.

Obraz był ziarnisty, szary na szarym, lekko zielonkawy. Dan dostrzegł parę zbiorników na paliwo z przewodami prowadzącymi do kulistej komory. Z drugiej strony kuli był prosty, wąski przewód, który kończył się rozszerzonym dzwonem dyszy rakietowej.

— To cały zespół! — wykrzyknął.

Cardenas zwróciła się do niego z szerokim kalifornijskim uśmiechem.

— Nieźle, jak na miesiąc pracy, co? Dan odwzajemnił uśmiech.

— Trochę mały, nie sądzisz?

Była późna noc i w laboratorium nanotechnologicznym byli sami. Pozostałe stanowiska były puste, we wszystkich przedziałach było ciemno, światła w suficie przełączyły się na przyćmione oświetlenie nocne. Tylko w rogu, w którym Dan i Cardenas siedzieli na taboretach, światła na suficie płonęły z pełną mocą. Nad nimi zwieszał się potężny system rur mikroskopu skaningowego, jak pękaty robot. Dan zachwycał się w duchu tym, że wielka, przysadzista maszyna potrafi pokazywać poszczególne atomy.

— Rozmiar nie jest teraz ważny — wyjaśniła Cardenas. — Liczy się wzorzec.

— Ślicznie — rzekł Dan. — Jeśli będę chciał wysłać do Pasa parę bakterii, mamy napęd specjalnie dla nich.

— Nie udawaj tępaka, Dan.

— To miał być żart.

Cardenas nie doceniła jego poczucia humoru. Postukując jaskrawym, wypolerowanym niebieskim paznokciem o ekran mikroskopu, oświadczyła:

— Zaprogramowaliśmy zbiór nanomaszyn tak, by zapamiętały wzorzec twojego napędu fuzyjnego: zbiorniki, komora reaktora, kanał MHD, dysza rakietowa.

— I wszystkie przewody.

— Tak, i wszystkie przewody. Nauczyły się wzorca, teraz można je zaprogramować, żeby wykonały to samo, tylko w pełnej skali.

Dan podrapał się po podbródku, po czym spytał:

— I model w pełnej skali wytrzyma takie ciśnienie i temperaturę?

— Jest zbudowany głównie z diamentu.

To nie była odpowiedź na jego pytanie, uświadomił sobie Dan. Dobrze, zatem te nanomaszynki rozmiaru wirusa mogą sobie brać po jednym atomie z kupy sadzy i jeden po drugim układać, tworząc struktury o wytrzymałości i właściwościach termicznych czystego diamentu.

— Ale czy to wystarczy? — spytał Cardenas.

Jej wargi zacisnęły się w wąską kreskę. Było widać, że jest z czegoś niezadowolona.

— Jakiś problem? — spytał Dan.