Выбрать главу

Amanda przemierzyła całą długość korytarza, do groty, gdzie znajdował się dom Humphriesa i ogród eksperymentalny. Pancho prześliznęła się za nią, prawie dotykając dłoni Humphriesa, gdy ten zamykał drzwi. Jeśli Humper coś poczuł, nie dał tego po sobie poznać. Pancho znalazła się w środku, a on tego nie zauważył.

Gdy Humphries poprowadził Amandę do baru, Pancho stała nieruchomo w foyer. Facet taki jak Humphries na pewno miał w domu najnowszy system alarmowy. Fakt, że dom znajdował się w Selene, nie miał znaczenia; Humphries na pewno upierałby się przy najlepszych zabezpieczeniach. Może i dawał wolny wieczór ludzkiej służbie, kiedy przyjmował swoje panienki, ale alarmu z pewnością nie wyłączał. Największym zmartwieniem były czujniki ruchu. Humphries na pewno nie zostawił żadnych włączonych w mieszkalnej części domu, ale biura to zupełnie inna rzecz. Widziała stąd długi, wielki salon i korytarz prowadzący do eleganckiej jadalni, a dalej do biblioteki z barem. W tym kierunku udali się Amanda i Humphries.

Po drugiej stronie foyer znajdowały się zamknięte drzwi. Pancho przypuszczała, że prowadzą do biur i laboratoriów używanych przez ekologów. Czy tam mogą być włączone czujniki ruchu? Pewnie nie, ale jeśli są…

Musi być jakieś centralne sterowanie systemem zabezpieczeń. Pewnie w sypialni Humphriesa albo w jego gabinecie. Pancho uśmiechnęła się na samą myśl. W tym pokoju na pewno czujniki ruchu są wyłączone!

Powoli, na palcach, mimo że pokoje były wyłożone grubą wykładziną, Pancho przemieściła się na drugie piętro. Sypialnię gospodarza dało się znaleźć bez trudu: pięknie zakrzywione podwójne drzwi na końcu hallu. Otworzyła je. Żadnych syren alarmowych, żadnych klaksonów. Alarm może być bezgłośny, pomyślała, ale skoro dał dziś służbie wychodne na całą noc, będzie musiał przyjść tu sam, a z tym sobie poradzę.

Pokój był olbrzymi, a łóżko Humphriesa wielkie jak kort tenisowy. Pomieści całe stadko dopingujących panienek, pomyślała. Pewnie nie raz mieściło.

Przez półotwarte drzwi dojrzała komputer, z wygaszaczem ekranu ukazującym akt kobiecy namalowany przez kogoś ze starych mistrzów. Gdy Pancho ostrożnie zbliżyła się do drzwi i otworzyła je, obraz na ekranie znikł i pojawiła się kolejna naga kobieta. Ach, powiedziała sobie w duchu, wielbiciel sztuki.

Pancho usiadła przy biurku i zobaczyła, że komputer ma przypiętą klawiaturę. Ostrożnie wdusiła klawisz ENTER. Dzieła sztuki znikły i rozległ się ciepły kobiecy głos:

— Dobry wieczór, panie Humphries. Jest dwudziesta dwanaście. Jestem gotowa do pracy.

Krzywiąc się, Pancho przykręciła potencjometr głośności na zero. Do licha, on nie ma tu żadnych zabezpieczeń. Wyobraziła sobie Humphriesa przy komputerze, zbyt niecierpliwego, by wpisywać jakieś kody i wyłączać zabezpieczenia. W końcu kto byłby na tyle odważny, żeby włamywać się do jego domu? Do jego własnej sypialni?

Uśmiechając się od ucha do ucha, Pancho zaczęła przeszukiwać pliki Martina Humphriesa.

Okazało się, że większość poszczególnych plików jest istotnie zakodowana i nie da się ich odczytać. Więc jednak ma jakieś zabezpieczenia, uświadomiła sobie. Wiele plików wymagało specjalnych słów kluczowych. Jeden nosił nazwę ŁÓŻKO. Zaciekawiona Pancho uruchomiła go. Ekran ściemniał, a następnie pojawiły się na nim słowa: INICJALIZACJA HOLOTANKU. Sekundę później ekran poinformował o URUCHOMIENIU HOLOTANKU. Potem zszarzał, widoczny był tylko pasek poleceń wideo na dole.

Zdziwiona Pancho zobaczyła jakąś niewyraźną plamę koloru obijającą się w ciemnym ekranie. Odwróciła się i zobaczyła, że to, co wyglądało na cylindryczne, szklane dzieło sztuki, zmieniło się w hologram, wielobarwny, trójwymiarowy film przedstawiający Humphriesa nagiego w łóżku z jakąś kobietą.

A to skurwiel, powiedziała sobie w duchu Pancho. Utrwala swoje życie seksualne. Oglądała to przez kilka minut. Nie robili niczego niezwykłego albo przerażającego, jeśli o to chodzi, Pancho dotknęła więc przycisku szybkiego przewijania.

Oglądanie Humpera i jego kobiety w przyspieszonym tempie było całkiem zabawne. Cały Humper, pomyślała Pancho, oglądając korowód pięknych nagich kobiet, które się z nim ochoczo zabawiały. Rozpoznała rudą, którą widziała podczas pierwszej wizyty w domu. Ciekawe, czy wiedziały, że je nagrywa, zastanawiała się.

Po jakichś sześciu amatorskich filmikach Humpera, Pancho poczuła znudzenie. Wyłączyła program i wróciła do menu opcji, po czym zajrzała do programu oznaczonego VR — OSOBISTE. Przeglądała jeden z plików przez parę minut, po czym z obrzydzeniem wyłączyła.

Paskudny drań używa swoich panienek w charakterze modelek do swoich wirtualnych fantazji, uświadomiła sobie. Jeśli nie może ich do czegoś zmusić w prawdziwym życiu, robi to w swoich wirtualnych erotycznych snach. Okropne!

Potrząsając głową z niesmakiem, zdecydowała, że nie będzie już grzebać w życiu seksualnym Humphriesa i zaczęła dobierać się do innych plików.

Spojrzała na cyfrowy zegar w rogu ekranu i uświadomiła sobie z przerażeniem, że minęły prawie dwie godziny. To jednak owocnie spędzony czas, pomyślała. Trust Humphriesa płacił teraz za pobyt Susan Lane w krionicznym pojemniku, dzięki czemu z ramion Pancho znikło wielkie brzemię, a w wielomiliardowym budżecie Trustu była to kwota zupełnie bez znaczenia.

Wiele plików było dla Pancho kompletnie niezrozumiałych; niektóre składały się z technobełkotu i równań, wiele z nich dotyczyło manipulacji akcjami i transakcji i były napisane takim żargonem, że ich rozszyfrowanie wymagałoby całego sztabu prawników. Wszystkie jednak zawierały procedurę pozwalającą na uzyskanie zdalnego dostępu do plików. Hasło: Hackensack. Pancho oczywiście zamierzała skorzystać z okazji.

Muszę być ostrożna, przypomniała sobie. Nie bądź zbyt pazerna, bo się połapie, że się do niego włamujesz. Człowiek taki, jak Humphries nie zawaha się przed przyłożeniem ci takiego kopa, że przekroczysz barierę dźwięku. Albo wyśle jakichś zbirów, żeby złożyli ci wizytę i wyrwali ręce.

Zadowolona ze swojej pracy Pancho zamknęła komputer i wyszła z gabinetu, pamiętając o tym, żeby zostawić drzwi uchylone dokładnie w taki sposób, jak je zastała. Schodząc na dół zastanawiała się, czy Mandy i Humphries nadal siedzą przy kolacji, skoro upłynęło już tyle czasu.

Siedzieli. Zaglądając do jadalni, Pancho zobaczyła resztki jakiegoś wymyślnego deseru topniejące na talerzach i opróżnione do połowy kieliszki z szampanem, w którym lśniły bąbelki, połyskując w delikatnym świetle kryształowego kandelabru zwieszającego się nad stołem.

— …to bardzo piękne, Martin — mówiła Amanda — i doceniam twoją pamięć, ale nie mogę tego przyjąć. Naprawdę nie.

Pancho podpełzła bliżej i gapiła się. Humpries trzymał w dłoni pudełko na biżuterię. Połyskiwał w nim zdumiewający naszyjnik z szafirów.

— Kupiłem go specjalnie dla ciebie — mówił błagalnym tonem.

— Martin, jesteś strasznie kochany, ale teraz nie mogę się angażować w żadne związki. I ty powinieneś to zrozumieć.

— Ale nie rozumiem — rzekł. — Czemu nie?

— Bo za parę miesięcy wyruszam na misję. I mogę z niej nie wrócić.

— To kolejny powód, żeby korzystać z życia, ile się da, póki można.

Amanda wyglądała na autentycznie zmieszaną. Potrząsając głową, odparła:

— Nie mogę, Martin, naprawdę nie mogę.

— A ja mogę doprowadzić do tego, żeby usunięto cię z misji — rzekł łagodnym szeptem. — Dopilnuję, żebyś została ze mną.