Выбрать главу

— Nie, proszę…

— Mogę to zrobić — powtórzył głośniej. — Na Boga, tak zrobię!

— Ale ja nie chcę, żebyś tak zrobił — rzekła zaalarmowana Amanda.

— Nie musisz brać w tym udziału — upierał się Humphries.

— Wiem, że to niebezpieczne. Nie miałem pojęcia, że się boisz…

— Boję się! — warknęła Amanda. — Nic podobnego! Wiem, jakie się z tym wiąże ryzyko, ale to nie znaczy, że się boję.

Humphries wypuścił powietrze.

— W takim razie zasłaniasz się tą misją, żeby mieć wymówkę? Żeby trzymać mnie na dystans?

— Nie! — zapewniała go. — To wcale nie tak! Ja po prostu…

— zawiesiła głos.

— To co się dzieje? — spytał Humphries. — W czym problem? We mnie?

Przez długą, smutną chwilę patrzyła w milczeniu na stół. Pancho wydawało się, że w oczach Mandy zabłysły łzy. Wyraz twarzy Humphriesa sugerował coś między frustracją a złością.

— Martin, proszę — odezwała się w końcu. — Znamy się zaledwie parę tygodni. Jesteś na swój sposób cudowny, ale ja nie jestem gotowa na trwały związek. Nie teraz. Nie przed tą misją. Może potem, jak wrócę. Może wtedy.

Humphries wziął głęboki oddech. Dla Pancho było oczywiste, że próbuje powstrzymać wybuch.

— Ale ja nie jestem cierpliwy — rzekł cicho. — Nie jestem przyzwyczajony do czekania.

Pewnie, pomyślała Pancho. Jesteś przyzwyczajony do tego, że zabierasz kobiety do sypialni i filmujesz całą scenę, żeby ją potem oglądać. I robić gry VR.

— Proszę, zrozum mnie — szeptała Amanda głosem nabrzmiałym od łez. — Proszę.

Jeśli spróbuje być niemiły, powiedziała sobie Pancho, zaliczy takiego kopa w jaja, że wylądują w przyszłym tygodniu. Żałowała, że nie wzięła ze sobą Elly, ale kombinezon był za ciasny, żeby schować pod nim węża; Elly została w kwaterze.

Humphries zatrzasnął pudełko z biżuterią z hukiem, który zabrzmiał jak wystrzał.

— Dobrze — rzekł kwaśno. — Poczekam. Żałuję, że zacząłem tę aferę z napędem fuzyjnym.

Amanda uśmiechnęła się smutno.

— Wtedy przecież byśmy się nie spotkali. Zareagował wzruszeniem ramion, po czym wstał i odprowadził Amandę do drzwi domu.

— Zobaczymy się jeszcze? — spytał, otwierając przed nią drzwi.

— Może lepiej będzie, jeśli nie, Martin. Dopiero jak wrócę. Pokiwał głową z ponurą miną, po czym chwycił ją za nadgarstki i rzekł:

— Kocham cię, Amando. Naprawdę.

— Wiem — odparła i pocałowała go delikatnie w policzek. Zaczęła iść tak szybko, że Pancho ledwo zdołała przemknąć przez drzwi, zanim Humphries je zatrzasnął.

W kwaterze

Pancho musiała biec po ruchomych schodach, żeby dotrzeć do ich wspólnej kwatery przed Amandą. Dwa razy prawie potknęła się i upadła; niełatwo się biegnie po ruchomych schodach, kiedy nie widzi się własnych stóp.

Było dość późno i korytarze nie były zatłoczone. Pancho z łatwością omijała nielicznych ludzi, niektórych przyprawiając o lekki szok: byli pewni, że ktoś właśnie koło nich przebiegł, ale nikogo nie było widać. Dotarła do kwatery dobrze przed Amandą, wyłączyła kombinezon, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi wskoczyła w koszulkę i szorty, po czym upchnęła kombinezon pod łóżkiem. Elly spała wygodnie w swojej plastikowej klatce; pudełko nadal pachniało truskawkami, które w nim transportowano z Chin do Selene. Pancho wyłożyła je drobnym regolitem na głębokość paru centymetrów, upiększyła sztucznym kaktusem i włożyła do niego spodek z wodą, żeby Elly było wygodnie.

Klęczała właśnie przy plastikowym pudełku i nalewała świeżą wodę do spodka, gdy weszła Amanda.

Pancho spojrzała na koleżankę. Mandy miała czerwone oczy, jakby płakała.

— Jak tam randka? — spytała Pancho niewinnym tonem.

— Och, Pancho — odparła Amanda z zakłopotaną miną — on chyba chce się ze mną ożenić.

Pancho zerwała się na równe nogi.

— On nie z takich, co się żenią.

— Był już żonaty. Dwa razy.

— Właśnie to mam na myśli. Amanda usiadła na łóżku.

— On jest… inny niż wszyscy mężczyźni, których spotkałam.

— Pewnie. Ma więcej forsy.

— Nie, nie o to chodzi — odparła Amanda. — On jest… — zamilkła, szukając właściwego słowa.

— Napalony? — podsunęła Pancho. Amanda skrzywiła się.

Jest potężny. Ma coś takiego w oczach… przeraża mnie. Pancho przypomniała sobie filmy obejrzane w domu Hum-phriesa i pokiwała głową.

— Nie mogę się z nim widywać. Po prostu nie mogę.

Z tonu jej głosu Pancho wywnioskowała, że Amanda próbuje sama siebie przekonać.

— Jest tak przyzwyczajony do tego, że zawsze dostaje wszystko, czego chce — rzekła Amanda, bardziej do siebie niż do Pancho. — Nie lubi, jak mu się odmawia albo go odrzuca.

— Nikt nie lubi, Mandy.

— Ale on… — Amanda znów przerwała. — Pancho, z innymi mężczyznami jest tak, że mogę się do nich uśmiechać, mogę z nimi flirtować, a potem ich zostawić. Martinowi to nie wystarczy. On chce tego, czego chce, i jeśli tego nie dostanie, może… Nie wiem, co by zrobił, ale mnie przeraża.

— Uważasz, że chce się z tobą ożenić?

— Powiedział, że mnie kocha.

— Do cholery, Mandy, mnóstwo facetów mi to mówiło. A chcieli tylko dobrać się do moich majtek.

— On chyba naprawdę wierzy, że mnie kocha.

— Ciekawie to ujęłaś.

— Pancho, ja nie mogę się z nim widywać. Nie wiem, co on może zrobić. Muszę się trzymać od tego z daleka.

Pancho wydało się, że Amanda wygląda na wystraszoną. A miała się czego bać, powiedziała sobie w duchu.

Z samego rana Pancho zadzwoniła do Dana Randolpha i poprosiła o spotkanie. Jeden z asystentów Randolpha, wielki facet o pulchnej twarzy i słodkim tenorowym głosie, powiedział, że oddzwoni. Zrobił to po pięciu minutach. Randolph spotka się z nią w biurze o dziesiątej piętnaście.

Biura Astro Corporation znajdowały przy tym samym korytarzu, co wynajmowane przez firmę kwatery mieszkalne. W większości firm korporacyjna kraina była o wiele bardziej luksusowa niż terytorium regularnego wojska. Ale nie w Astro. Nie było specjalnej różnicy między poszczególnymi częściami korytarza. Idąc korytarzem i szukając nazwiska Randolpha na drzwiach, Pancho doszła do wniosku, że nie powie mu o kombinezonie maskującym. Wcześnie rano włożyła go z powrotem do szafki Waltona. Ike nie wiedział o tym, że go wzięła; jeśli zrobi się z tego jakiś smród, nikt go o nic nie oskarży.

Randolph wyglądał na spiętego, gdy wielki Australijczyk, z którym rozmawiała przez telefon, wprowadził Pancho do jego gabinetu.

— Cześć, szefie — rzekła radośnie.

Biuro było małe — jeśli wziąć pod uwagę, że należało do szefa wielkiej korporacji. W jednym rogu było biurko, ale Randolph stał przy sofie i wyściełanych krzesłach ustawionych wokół niskiego stolika po drugiej stronie pomieszczenia. Pancho zauważyła, że ściany były ozdobione zdjęciami rakiet Astro startujących z Ziemi w obłokach dymu i ognia. Żadnych osobistych akcentów. Żadnych zdjęć Randolpha czy kogokolwiek innego. Pancho uśmiechnęła się dyskretnie, gdy zobaczyła, że biurko Randolpha było zawalone papierami, mimo wbudowanego w nie komputera. Biuro bez papieru było nadal mitem, uświadomiła sobie.

Wskazując na sofę, zaproponował:

— Siadaj. Jadłaś śniadanie? Zamiast usiąść, Pancho odparła:

— Czy to jest podchwytliwe pytanie? Pracownicy Astro są na nogach od samego świtu, a w niedziele jeszcze wcześniej.