Выбрать главу

Masz robotę, przypomniała sobie z powagą dziewczyna.

Zwracając się w stronę wewnętrznej klapy, widziała twarze całej piątki przyciśnięte do malutkiego okrągłego bulaja. Żadne z nich nie było na tyle pomysłowe, żeby znaleźć radio i Pancho wiedziała o tym, więc odzianym w rękawicę palcem wskazała na zamknięty wizjer hełmu. Pokiwali ochoczo głowami, a facet z zegarkiem uniósł go tak, by Pancho mogła go zobaczyć.

Reszta cofnęła się od bulaja, a facet gapił się na zegarek. Podniósł cztery palce, potem trzy…

Odlicza, zrozumiała Pancho.

…dwa, jeden. Wycelował w Pancho dłoń, która przybrała kształt pistoletu i to miał być sygnał do podniesienia wizjera.

Tymczasem Pancho wystrzeliła ze śluzy prosto w przestrzeń.

La Guaira

Martin Humphries wyglądał na rozdrażnionego.

— Co jest śmiesznego w Pasie Asteroid? Dan potrząsnął głową.

— Nie, to nie jest śmieszne. Tylko… Nie spodziewałem się tego po panu. Ma pan opinię poważnego biznesmena.

— Wierzę, że tak jest w istocie — rzekł Humphries.

— Więc proszę zapomnieć o Pasie Asteroid — warknął Dan. — Byłem, widziałem. Za daleko, koszty znacznie przekroczyłyby zyski.

— Ktoś to już zrobił — upierał się Humphries.

— Raz — odparł Dan. — Ten świr Gunn. I o mało nie zginął.

— Ale ta asteroida była warta prawie bilion dolarów, kiedy znalazła się na orbicie okołoksiężycowej.

— Tak, a przeklęta GRE przejęła kontrolę i doprowadziła Gunna do bankructwa.

— Tym razem do tego nie dojdzie.

— Czemu nie? GRE może przejąć dowolne zasoby sprowadzane na Ziemię. W tym celu powstała przecież Globalna Rada Ekonomiczna — by kontrolować cały nieuporządkowany handel zagraniczny Ziemi.

Humphries uśmiechnął się chłodno.

— Z GRE sobie poradzę. Proszę mi zaufać w tej kwestii. Dan przez długą, trudną chwilę patrzył na młodszego mężczyznę. W końcu potrząsnął głową i odparł:

— To bez znaczenia. Nawet chętnie pozwoliłbym GRE na wkroczenie do akcji.

— Tak?

— Do licha, tak. Zagrożenie ma skalę globalną. Ktoś musi przydzielać zasoby, kontrolować ceny, doglądać tego, by nikt nie napchał sobie kieszeni pieniędzmi zarobionymi na tym kryzysie.

— Pewnie tak — rzekł powoli Humphries. — A mimo to, nadal jestem przekonany, że na pozyskiwaniu surowców w Pasie Asteroid można zarobić masę pieniędzy.

Kiwając głową, Dan przytaknął.

— Tam jest wielkie bogactwo, to nie ulega wątpliwości. Metale ciężkie, związki organiczne, surowce, których nie ma na Księżycu.

— Bogactwa, których potrzebuje Ziemia, a za które GRE chętnie zapłaci.

— Surowce z asteroid — zastanawiał się Dan. — To poważne przedsięwzięcie. Bardzo po ważne.

— Dlatego właśnie tu jestem. Astro Manufacturing ma wystarczające środki, by tego dokonać.

— Astro Manufacturing stoi na krawędzi bankructwa i pan doskonale o tym wie.

— Nie mówiłem o środkach finansowych — Humphries beztrosko machnął ręką.

— Nie?

— Nie — wskazując palcem smaganą wichrem wieżę startową za oknem, Humphries rzekł: — Ma pan wiedzę techniczną, zespoły wyszkolonych pracowników, rakiety i infrastrukturę pozwalającą na loty kosmiczne.

— Która wysysa ze mnie wszystkie soki, bo rynek na loty się kurczy. Ludzi nie stać na kupowanie elektroniki produkowanej na Księżycu, skoro z domu wygnała ich powódź i trzęsienie ziemi.

Brwi Humphriesa uniosły się pytająco.

— Wiem, wiem — rzekł Dan. — Jest jeszcze rynek energii. Pewnie. Tylko, ile satelitów energetycznych można wynieść na orbitę? Dwakroć przeklęta GRE właśnie założyła szlaban. Teraz budujemy przedostatniego. Jeszcze te dwa i koniec.

Zanim Humphries zdołał spytać o powód, Dan podjął wątek:

— Pieprzone Konsorcjum Energetyczne Azji poskarżyło się, że satelity energetyczne powodują spadek ich cen. A po dwakroć przeklęci Europejczycy ich poparli. Dobrze im zrobi, jak odmrożą sobie tyłki, kiedy Golfsztrom się załamie.

— Golfsztrom? — Humphries wyglądał na zaskoczonego. Dan pokiwał ze smutkiem głową.

— To jedna z prognoz. Efekt cieplarniany już teraz wpływa na prądy oceaniczne. Kiedy Gojfsztrom się załamie, Europa trochę zmarznie; klimat w Anglii będzie taki sam, jak na Labradorze.

— Kiedy? Jak szybko?

— Pewnie za jakieś dwadzieścia lat. Może sto. Można pytać pięciu naukowców i dostanie się dwadzieścia różnych odpowiedzi.

— To prawdziwa szansa — rzekł z ekscytacją Humphries. — Epoka lodowcowa w całej Europie. Proszę tylko pomyśleć! Jaka to okazja!

— Bardzo zabawne — odparł Dan. — Ja myślałem o tym jak o katastrofie…

— Widzi pan tylko pustą połowę szklanki. Ja widzę tę pełną. Dan nagle zapragnął wyrzucić tego młodego łowcę okazji z gabinetu. Zamiast tego rozsiadł się wygodnie w fotelu i mruknął:

— To jakaś chora grecka tragedia. Globalne ocieplenie zamienia Europę w zamrażarkę. Co za ironia.

— Mówimy o rynku energii — odparł Humphries, odzyskując postawę. — A księżycowy hel-trzy?

Dan zaczął się zastanawiać, czy jego gość nie próbuje go po prostu zmęczyć. Odparł niechętnie:

— Ledwo wystarcza na zaspokojenie lokalnych potrzeb. Nie ma wielu elektrowni opartych na fuzji, a jeszcze mniej pracuje — dzięki idiotom protestującym przeciwko energii atomowej. A uzyskiwanie helu-3 z księżycowego regolitu nie jest tanie. Pięćdziesiąt części na milion może wygląda dobrze dla chemika, ale nie daje oszałamiającego wskaźnika zysków, zapewniam pana.

— Więc potrzebny panu zastrzyk kapitału, żeby zacząć kopać na asteroidach — rzekł Humphries.

— Pełna transfuzja — mruknął Dan.

— To się da zrobić. Dan uniósł brwi.

— Naprawdę?

— Ja mogę dostarczyć kapitał — rzekł po prostu Humphries.

— Mówimy o jakichś czterdziestu, pięćdziesięciu miliardach. Co najmniej.

Humphries machnął ręką, jakby odganiał intruza.

— Na lot demonstracyjny tyle nie potrzeba.

— Nawet krótki lot demonstracyjny będzie kosztował parę miliardów.

— Pewnie tak.

— Skąd ma pan zamiar zdobyć te pieniądze? Nikt nie chciał ze mną gadać o inwestowaniu w Astro.

— Są ludzie, którzy będą chcieli zainwestować te pieniądze w rozwój rynku asteroid.

Przez chwilę Dan poczuł przypływ nadziei. To mogło się udać! Otworzyć Pas Asteroid. Przywieźć bogactwa na Ziemię dla ludzi w potrzebie. I wtedy w jego głowie rozbłysły liczby, nieprzejednane jak zasady dynamiki Newtona.

— Wie pan — rzekł nieśmiało — gdybyśmy tylko byli w stanie pokryć koszty własne, mógłbym się tego podjąć.

Humphries wyglądał na rozczarowanego.

— Tylko pokryć własne koszty?

— Tak, u licha. Te bogactwa są ludziom potrzebne. Gdybyśmy zdołali je tu ściągnąć, nie doprowadzając się do bankructwa, poleciałbym na przeklętego Plutona, gdybym musiał!

Z widoczną ulgą Humphries odparł:

— Wiem, że możemy tego dokonać i jeszcze nieźle na tym zarobić.

Wbrew sobie, Dan poczuł zainteresowanie. — Jak?

— Rakiety z napędem fuzyjnym.

Na wszystkie siedem miast hrabstwa Cibola, pomyślał Dan, ten facet to fanatyk. A nawet gorzej: entuzjasta.

— Nikt dotąd nie zbudował rakiety z napędem fuzyjnym — wyjaśnił Humphriesowi. Generatory fuzyjne są za duże i za ciężkie do zastosowań kosmicznych. Wszyscy o tym wiedzą.