Na głos jednak próbował udawać ostrożny optymizm.
— No cóż, to i tak lepsze niż siedzenie tu z założonymi rękami. Pancho, zacznij przepompowywać paliwo.
— Jakie może być maksymalne ciśnienie w jednym zbiorniku? — zastanawiała się Amanda.
— Sprawdzę specyfikacje — odparła Pancho. — No, no, będziemy musieli…
— Poczekajcie — wtrącił Fuchs, unosząc głowę. — Jest lepszy sposób.
Dan spojrzał na niego uważnie. Oczy Fuchsa były tak głęboko osadzone, że trudno było się w nich dopatrzyć jakiegoś uczucia. Na pewno się nie uśmiechał. Wąskie usta zacisnął jeszcze mocniej.
— Komputer — zawołał Fuchs — wyświetl pozycję asteroidy 32-114.
Blisko wewnętrznego skraja Pasa zaczęła migać żółta kropka.
— Właśnie tam powinniśmy lecieć — rzekł Fuchs obojętnym tonem.
— To jest pół dnia lotu w bok od drogi do domu — zaprotestowała Pancho.
— Dlaczego tam, Lars? — dopytywała się Amanda.
— Możemy jej użyć jako schronu burzowego. Dan potrząsnął głową.
— Kiedy otoczy nas chmura, promieniowanie będzie izotropiczne. Będzie dochodzić ze wszystkich kierunków. Nie można się przed nim ukryć za skałą.
— Nie za skałą — rzekł Fuchs, z coraz większym entuzjazmem. — W skale!
— W środku asteroidy?
— Tak! Zakopiemy się w środku. Asteroida osłoni nas przed promieniowaniem!
— To byłoby wspaniałe — rzekł Dan — gdybyśmy mieli na pokładzie sprzęt do wiercenia i parę dni w zapasie. Nie mamy ani tego, ani tego.
— Nie potrzeba!
— Akurat — odwarknął Dan. — Sądzisz, że wkopiemy się w tę skałę twoim młoteczkiem do pobierania próbek?
— Nie, nie — odparł Fuchs — nie rozumiesz. Ta skała to asteroida chondrytowa!
— I co z tego? — warknęła Pancho.
— Jest porowata! To nie skała, a przynajmniej nie w tym sensie, co Bonanza. To zbiorowisko chondrytów — małych kamieni, które utrzymuje razem grawitacja.
— A skąd to wiesz? — dopytywał się Dan. — Nie zbliżyliśmy się na tyle…
— Patrzcie na dane — upierał się Fuchs, machając grubymi palcami w kierunku monitora.
— Jakie dane? — na ekranie nadal widniała mapa Układu Słonecznego z chmurą radiacyjną.
Fuch wycelował swój palmtop w stronę ekranu jak pistolet i na ekranie pojawiła się nagle wielka tabela z liczbami.
— Patrzcie na dane dotyczące gęstości — nalegał Fuchs. Zerwał się z krzesła i przypadł do ekranu. — Patrzcie! Jej gęstość jest niewiele większa od gęstości wody! To nie może być ciało stałe! Nie przy tej gęstości! Jest porowata! Zbiorowisko kamieni! Jak… — szukał właściwego słowa — …jak sterta żwiru! Jak worek z grochem!
Dan spojrzał na liczby, po czym przeniósł spojrzenie na Fuchsa, który był wyraźnie podekscytowany.
— Jesteś pewien? — spytał.
— Liczby nie kłamią — odparł Fuchs. — Nie mogą. Pancho zagwizdała.
— Dobrze byłoby mieć jeszcze trochę danych.
— Mamy! — odparł Fuchs. — Mathilde w głównym Pasie, Eugenia — kilka ciał klasy C wśród asteroid bliskich Ziemi — wszystkie to zlepience, żadna tam skała. Badałyje mikropróbniki, nawet dostały się do środka!
— Porowata — mruknął Dan.
— Tak!
— Możemy się w nią wkopać bez ciężkiego sprzętu?
— Prawdopodobnie jest w niej mnóstwo naturalnych tuneli. Dan zamyślił się, gładząc się po brodzie, próbując podjąć decyzję. Jeśli on ma rację, to jest to lepsze niż wielogodzinne nurkowanie w ciekłym wodorze. O ile Fuchs ma rację i zdołamy wkopać się w asteroidę i zrobić z niej schron burzowy. Jeśli nie ma racji, zginiemy.
— Moim zdaniem powinniśmy tak zrobić, szefie — oznajmiła głośno Pancho.
Dan spojrzał w jej spokojne, brązowe oczy. Czy ona tak mówi, bo wie, że inaczej nam się nie uda? Czy chce zaryzykować własnym życiem, bo wie, że tylko w ten sposób uratuje moje?
— Zgadzam się — rzekła Amanda. — Asteroida to lepszy wybór.
Zwrócił się do Fuchsa.
— Lars, jesteś tego absolutnie pewien?
— Absolutnie — odparł Lars bez cienia wahania.
— Dobrze — odparł Dan, czując niepokój. — Zmiana kursu na… jak to się nazywa?
— Asteroida 32-114 — odparli jednym głosem Fuchs i Amanda.
— Celujemy i strzelamy — rzekł Dan.
Gdy Starpower 1 pędził do chondrytowej asteroidy, Dan próbował spać, ale jego sny nawiedzały twarze i wizje z przeszłości oraz niewyraźne, nadciągające uczucie zagrożenia. Obudził się jeszcze bardziej zmęczony niż przed padnięciem na pryczę.
Czuł się sztywny i obolały, jakby naciągnął sobie każdy mięsień. Napięcie, powiedział sobie. Sardoniczny głos w jego głowie odezwał się jednak: to wiek. Starzejesz się.
Kiwnął głową swojemu odbiciu w łazienkowym lustrze. Jeśli wyjdę z tego żywy, zafunduję sobie kurację odmładzającą.
Po czym uświadomił sobie, co właśnie pomyślał: jeśli wyjdę z tego żywy.
Włożył czysty kombinezon i po drodze na mostek nalał sobie kubek kawy. Amanda siedziała w fotelu dowódcy, Fuchs po jej prawej stronie.
— Pancho śpi — odezwała się Amanda, zanim Dan zdążył zapytać. — Dolecimy do 114 za jakieś… — rzuciła okiem na ekran — siedemdziesiąt trzy minuty. Obudzę ją za pół godziny.
— Czy stąd widać tę skałę? — spytał Dan, patrząc w czarną pustkę za bulajem.
— Na podglądzie teleskopowym — rzekła Amanda, dotykając ekranu.
Na ekranie pojawił się pękaty, zaokrąglony kształt. Dan pomyślał, że wygląda jak piłka plażowa, z której częściowo wypuszczono powietrze, ciemnoszara, prawie czarna.
— Mamy już znakomite dane — rzekł Fuchs. — Potwierdziliśmy masę i gęstość.
— I jest porowata, jak myślałeś?
— Tak, musi być.
— Nie jest za piękna — wtrąciła Amanda.
— Tego nie wiem — odparł Dan. — Mnie się podoba. Nazwijmy ją „Przystań”.
— Przystań — powtórzyła. Dan skinął głową.
— Nasza przystań pośród burz.
Po czym dodał w myślach: jeśli te dane dotyczące gęstości oznaczają to, co twierdzi Fuchs.
Selene
W samotnym siedzeniu w schronie tymczasowym najgorsze było czekanie. W schronie nie było co robić — można było tylko przechadzać się tam i z powrotem, a dla Kris Cardenas było to całe dwanaście kroków — albo oglądać komercyjny program telewizyjny, który łapała antena schronu z satelity przekaźnikowego.
Można oszaleć. I jeszcze na środku ten cud techniki w postaci sarkofagu z zamrożoną kobietą w połyskującym cylindrze z nierdzewnej stali. Nieciekawe towarzystwo.
Kiedy klapa w podłodze zaskrzypiała, Cardenas podskoczyła ze strachu i o mało nie uderzyła głową w zakrzywiający się sufit schronu. Przez chwilę było jej obojętne, kto przyszedł; nawet morderca byłby miłym urozmaiceniem w nudzie poprzedniego dnia i nocy.
Odetchnęła jednak z ulgą, gdy zobaczyła w otwartej klapie ognistą czuprynę George’a Ambrose’a. George wspiął się po drabinie i uśmiechnął do niej.
— Dan mówi, że powinniśmy iść do Stavengera. Cardenas skinęła głową.
— Dobrze. Doskonale.
Doug Stavenger nie był zachwycony jej widokiem. Siedział za biurkiem, a w jego oczach malowało się rozczarowanie. Cardenas przysiadła na wyściełanym krześle przy biurku, czując się jak przesłuchiwany przestępca. George stał przy drzwiach z rękami założonymi na piersi.