Выбрать главу

— Więc skaziła pani statek Dana nanobotami niszczącymi? — jego głos drżał z szoku i niedowierzania.

— Przystosowanymi do rozkładu związków miedzi — przyznała Cardenas, drżąc. — Nic więcej.

— I to wystarczy?

— Miało to zniszczyć osłonę radiacyjną statku — rzekła obronnym tonem. — Mieli to zauważyć, przerwać misję i wrócić.

— Ale nie zauważyli i zorientowali się dopiero głęboko w Pasie — stwierdził Stavenger.

— A teraz lecą prosto w burzę radiacyjną, nie mając żadnej osłony — dodał George.

— To może być morderstwo — oświadczył Stavenger. — Poczwórne.

Cardenas zagryzła wargi i skinęła głową.

— I za tym planem stoi Humphries — rzekł Stavenger. To było stwierdzenie, nie pytanie.

— Chciał, żeby misja Dana się nie powiodła.

— Dlaczego?

— Spytaj go.

— Jest głównym inwestorem w tym przedsięwzięciu. Dlaczego miałby chcieć, żeby się nie powiodło?

— Spytaj jego — powtórzyła.

— Taki mam zamiar — rzekł Stavenger. — Zaraz tu będzie. Jakby na dany znak, w tej samej chwili rozdzwonił się telefon.

— Pan Humphries do pana — rozległ się zsyntetyzowany głos.

— Wpuść go — polecił Stavenger, dotykając przycisku otwierającego drzwi, znajdującego się na brzegu biurka.

George stał z boku. Nawet przez brodę było widać, jaki jest wściekły. Wszedł Humphries. Spojrzał na Cardenas, lekko obróconą na krześle, następnie na Stavengera.

— O co chodzi? — spytał lekkim tonem, siadając. — Co się dzieje?

— Chodzi o próbę morderstwa — rzekł Stavenger.

— Morderstwa?

— Cztery osoby złapała burza słoneczna w Pasie, a nie mają sprawnej osłony antyradiacyjnej.

— Ach, Dan Randolph — Humphries o mało się nie uśmiechnął. — To zupełnie w jego stylu, nieporadnie, byle do przodu, jak słoń w składzie porcelany.

Stavenger zesztywniał.

— I to nie pan zmusił doktor Cardenas do zarażenia statku Randolpha pożeraczami?

— Pożeraczami?

— Niszczącymi nanomaszynami.

Humphries spojrzał na Cardenas, po czym zwrócił się do Sta-vengera.

— Zapytałem doktor Cardenas, czy jest jakiś sposób, żeby na jakiś czas… unieszkodliwić statek Randolpha. Tylko na tyle, żeby zawrócił i nie doleciał do Pasa.

Cardenas otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Stavenger ją ubiegł.

— Jeśli zginą, oskarżę pana o morderstwo z premedytacją. Humphries w końcu się uśmiechnął.

— To jest tak wydumane, że aż śmieszne.

— Naprawdę?

— Uszkodziłem statek Dana, żeby przerwał misję i wrócił do Selene. Do tego się przyznaję. Każdy o zdrowych zmysłach zawróciłby i ruszył do portu natychmiast po odkryciu sabotażu. Ale nie Randolph! Poleciał dalej, wiedząc, że osłona antyradiacyjna jest uszkodzona. To jego decyzja, nie moja. Jeśli widzę tu jakąś zbrodnię, jest nią samobójstwo Randolpha i pociągnięcie za sobą reszty załogi.

Stavenger z trudem utrzymywał nerwy na wodzy. Zacisnął pięści, po czym spytał przez zaciśnięte zęby:

— Po co chciał pan uszkodzić jego statek?

— Żeby akcje Astro Corporation spadły, a niby po co? To decyzja biznesowa.

— Decyzja biznesowa.

— Tak, biznesowa. Chcę przejąć Astro; im tańsze akcje, tym łatwiej będzie mi go wykupić. Obecna tu doktor Cardenas chciała zobaczyć swoje wnuki. Zaproponowałem połączenie rodzin w zamian za szczyptę nanomaszyn.

— Pożeraczy — poprawił go Stavenger.

— Były tak zaprogramowane, żeby nikogo nie skrzywdziły — zaprotestowała Cardenas. — Były przeznaczone do rozkładania miedzianego nadprzewodnika i niczego więcej.

— Pożeracze zabiły mojego ojca — oznajmił Stavenger głosem chłodnym i ostrym jak nóż do lodu. — Zamordowały go.

— To stara historia — odparł Humphries pogardliwym tonem.

— Proszę nas nie obarczać swoimi rodzinnymi koszmarami.

Zmagając się ze sobą, Stavenger patrzył na Humphriesa przez długą chwilę w całkowitym milczeniu. Miało się wrażenie, że powietrze w gabinecie jest naelektryzowane. George zdecydował, że jeśli Stavenger przejdzie na drugą stronę biurkaii zacznie tłuc Humphriesa, zadba o to, żeby nikt nie dostał się do środka i nie przyszedł draniowi z pomocą.

Stavenger w końcu wygrał walkę duchową. Wziął głęboki oddech i oświadczył cichym, spokojnym głosem:

— Przekazuję sprawę do urzędu prawnego Selene. Żadne z was nie ma prawa stąd wyjeżdżać, dopóki nie zakończy się śledztwo.

— Chce pan postawić nas przed sądem? — spytała Cardenas.

— Gdyby to ode mnie zależało — odparł Stavenger — wpakowałbym was oboje do nieszczelnych skafandrów i wysadził pośrodku Marę Nubium.

Humphries zaśmiał się.

— Cieszą się, że nie jest pan sędzią. A tak swoją drogą, w Selene nie ma kary śmierci, prawda?

— Jeszcze nie ma — odburknął Stavenger. — Ale jeśli trafi nam się jeszcze kilka takich osób jak wy, to pewnie zmienimy prawo w tym zakresie.

Humphries poderwał się.

— Może pan sobie grozić, ile chce, ale nie sądzę, żeby wasze sądy miały do tego aż tak osobisty stosunek.

Po tych słowach ruszył do drzwi. George odsunął się, by go przepuścić. Zauważył u wychodzącego z biura Humphriesa, że nad górną wargą zebrała mu się kropla potu.

Gdy tylko za Humphriesem zamknęły się drzwi, Cardenas zaczęła szlochać. Zgięta wpół na krześle, ukryła twarz w dłoniach.

Lodowata mina Stavengera nieco złagodniała.

— Kris… jak mogłaś to zrobić? Jak mogłaś mu pozwolić? — zamilkł i potrząsał głową.

Nie patrząc na niego, Cardenas oznajmiła stłumionym przez łzy głosem:

— Byłam wściekła, Doug. Bardziej wściekła, niż mógłbyś sobie wyobrazić. Bardziej wściekła, niż mi się wydawało.

— Wściekła? Na Randolpha?

— Nie. Na nich. Na szaleńców, którzy doprowadzili do tego, że przełom cieplarniany zrujnował Ziemię. Na fanatyków, którzy nas wygnali, którzy nie pozwalają mi wrócić na Ziemię i zobaczyć moje wnuki. I nie przylecą tu, nawet w odwiedziny. Chciałam ich ukarać, chciałam wyrównać rachunki.

— Zabijając Randolpha?

— Dan próbuje im pomóc — rzekła, patrząc na niego przez łzy. — Nie chcę, żeby ktoś im pomagał! Narobili bałaganu. Wyłączyli mnie ze swojego życia. Niech się kiszą we własnym sosie! Zasłużyli sobie na to.

Stavenger potrząsnął głową, zdumiony. Podał Cardenas chusteczkę, a ona wytarła czerwone oczy.

— Wydam polecenie, żeby umieszczono cię w areszcie domowym, Kris. Będziesz mogła poruszać się po Selene, wszędzie z wyjątkiem laboratorium nanotechnologicznego.

Skinęła głową w milczeniu.

— A Humphries? — spytał George, nadal stojąc przy drzwiach.

— Chyba tak samo. Ale ma rację, co za kawał łajdaka. U nas nie ma kary śmierci. Nie mamy tu nawet więzienia.

— Areszt domowy to dla niego bajka — rzekł George. Stavenger wyglądał na zniesmaczonego. Po chwili jednak uniósł brodę i oczy mu się zaświeciły.

— Możemy przemówić do jego portfela. — Hm?

Na młodzieńczą twarz Stavengera wypełzł powoli szeroki uśmieszek.

— Jeśli zostanie uznany za winnego morderstwa, czy nawet próby morderstwa, sąd pozbawi go udziałów w Starpower i uniemożliwi mu przejęcie Astro Corporation.