— Cóż, nie jestem inżynierem rakietowym i prawie nic nie wiem o reaktorach fuzji wodorowej, ale nie znajduję tu niczego, co byłoby oczywistym nonsensem.
— Sądzisz, że to się uda?
— Skąd, u licha, miałbym wiedzieć? — warknął z irytacją Freiberg. — Po to przejechałeś taki kawał drogi, żeby zapytać mnie o zdanie na temat czegoś, co przekracza moją wiedzę?
Dan zawahał się przez kilka sekund, po czym odpowiedział:
— Bo ci ufam, Zack. Ten facet, Humphries, jest jakiś… oślizgły i nie potrafię mu zaufać. Wszyscy eksperci, z którymi się kontaktowałem, mówią, że napęd fuzyjny jest realny, ale skąd mam wiedzieć, że on ich wszystkich nie przekupił? On coś trzyma w rękawie, jakieś ukryte atuty, a ten pomysł z fuzją rakietową to tylko wierzchołek góry lodowej. Myślę, że chce dostać Astro w swoje łapska.
— Niezła mieszanka metafor — rzekł Freiberg, uśmiechając się mimowolnie.
— Mniejsza o składnię. Nie ufam Humphriesowi. Ufam tobie.
— Dan, moja opinia nic tu nie znaczy. Równie dobrze możesz spytać George’a, albo swoją kucharkę.
Pochylając się nad stołem, Dan rzekł:
— Zack, ty potrafisz gadać i gadać. Możesz skontaktować się ekspertami, z których korzysta Humphries i wysondować ich. Możesz pogadać z innymi ludźmi, prawdziwymi specjalistami w tej dziedzinie, i sprawdzić, co oni sądzą. Powiedzą ci, a ty będziesz rozumiał co mówią. Możesz…
— Dan — odparł chłodno Freiberg — ja już pracuję dwadzieścia sześć godzin na dobę.
— Wiem — rzekł Dan. — Wiem.
Freiberg całkowicie poświęcił się pracy przy globalnych działaniach mających na celu zmniejszenie emisji dwutlenku węgla z opalanych paliwem kopalnym elektrowni, fabryk i pojazdów.
Postawione w obliczu katastrofalnych zmian klimatu, spowodowanych efektem cieplarnianym, narody świata powoli, z ociąganiem próbowały jakoś zaradzić katastrofie. Pod przywództwem Globalnej Rady Ekonomicznej producenci na całym świecie podejmowali rozpaczliwe próby przerobienia samochodów i innych pojazdów na zasilanie elektryczne. To jednak oznaczało zwiększenie światowego zapotrzebowania na energię elektryczną, a elektrownie na paliwo kopalne budowało się szybciej i taniej niż atomowe. Ropy naftowej nadal nie brakowało, a przy światowych zasobach węgla rezerwy ropy wydawały się przecież niewielkie. Elektrownie atomowe nadal były obłożone klątwą, bo opinia publiczna bała się energii jądrowej. Nowe generatory fuzji wodorowej były kosztowne, złożone i także niechętnie przyjmowane z powodu oporów wobec wszystkiego, co nuklearne.
Budowano więc coraz więcej elektrowni na paliwa kopalne, zwłaszcza w krajach, gdzie rozwijał się przemysł, na przykład w Chinach i RPA. GRE nalegała, by nowe elektrownie obniżały emisję dwutlenku węgla, wychwytywały niebezpieczny gaz i bezpiecznie przechowywały go pod ziemią.
Zachary Freiberg poświęcił całe życie na walkę z cieplarnianą katastrofą. Brał niezliczone urlopy ze swojego stanowiska głównego badacza Astro Manufacturing i przemierzał świat, prowadząc duże projekty budowlane. Żona go opuściła, z dziećmi widywał się najwyżej raz w roku, ale czuł jakiś impuls, żeby to robić, musiał coś robić, by powstrzymać efekt cieplarniany.
— To jak leci? — spytał go Dan. Freiberg potrząsnął głową.
— Walka z wiatrakami. Nie ma szans, żebyśmy zmniejszyli emisję dwutlenku węgla na tyle, żeby to miało jakikolwiek sens.
— Myślałem, że…
— Urabiamy sobie ręce po łokcie… jak długo? Od dziesięciu lat? Ani śladu. Kiedy zaczęliśmy, spalane paliwa kopalne corocznie emitowały do atmosfery sześć miliardów ton dwutlenku węgla. Wiesz, ile jest teraz?
Dan potrząsnął głową.
— Pięć przecinek trzy miliarda ton — rzekł Freiberg, prawie ze złością.
Dan prychnął.
Wskazując przez okno furgonetki na przejeżdżające obok potężne ciężarówki, Freiberg mruknął:
— Yamagata próbuje przerobić cały park maszynowy na elektryczność, ale Chińczycy ciągle używają diesli. Niektórzy ludzie po prostu mają wszystko gdzieś! Rosjanie zaczynają coś mówić o uprawianiu „dziewiczych lądów” na Syberii, gdzie topi się wieczna zmarzlina. Wydaje im się, że potrafią przekształcić cały ten region w nowe zagłębie zbożowe, jak Ukrainę.
— Może z tego będzie coś dobrego — podsunął Dan.
— Rany, Dan — warknął Freiberg. — Oceany ciągle się ogrzewają. Klatraty[1] się rozpadną, jeśli nie powstrzymamy wzrostu temperatury oceanów. Kiedy już uwolni się zamarznięty metan…
Dan otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Freiberg straszył dalej.
— Wiesz, ile metanu jest zamknięte w klatratach? Dwa razy dziesięć do szesnastej tony. Wystarczy, by wywołać taki efekt cieplarniany, że rozpuszczą się lody Grenlandii oraz Antarktyki. Wszystkie lodowce na Ziemi. I wszyscy się utopimy.
— To jeszcze jeden powód — rzekł Dan — żeby pakować się w Pas Asteroid. Możemy stamtąd ściągnąć wszystkie metale i minerały, jakich potrzebuje Ziemia, Zack! Możemy przenieść światowy przemysł w kosmos i przestać niszczyć środowisko Ziemi.
Freiberg obdarzył Dana niedowierzającym spojrzeniem.
— Możemy to zrobić! — upierał się Dan. — Jeśli tylko uda nam się wprowadzić fuzyjne silniki rakietowe. To jest klucz do tej całej historii: wydajny napęd może obniżyć koszty eksploatacji asteroid do takiego poziomu, że będzie to ekonomicznie opłacalne.
Przez długą chwilę Freiberg milczał. Tylko patrzył na Dana, ponury i zły.
A w końcu odezwał się.
— Wykonam dla ciebie parę telefonów, Dan. Tyle mogę zrobić.
— O nic więcej nie proszę — Dan zmusił się do uśmiechu. — No, może o odwiezienie mnie i George’a na lotnisko.
— A twoja kucharka?
— Ona jest na wyposażeniu furgonetki — odparł Dan. — Mówi tylko po japońsku, ale jest świetna w kuchni. I w łóżku.
Freiberg spłonął rumieńcem, ale przyjął prezent Dana.
Selene City
Inspektor celny wyglądał na zdumionego, gdy zobaczył plastikową klatkę z czterema myszami skulonymi wśród luźnych bryłek karmy.
Przybrał groźny wyraz tworzy i podniósł wzrok na Pancho.
— Do Selene nie wolno wwozić zwierząt domowych.
Pozostali astronauci przepłynęli przez kontrolę celną błyskawicznie, zostawiając Pancho sam na sam z ponurym celnikiem. Przylecieli na Księżyc bez żadnych problemów, nikt z pozostałych nie uświadomił sobie, że Pancho oskubała ich konta z odsetek za pół godziny. Pancho doszła do wniosku, że jeśli nawet wpadną na to, co się stało, kwota była za mała, żeby robić o nią szum. Dla niej ważna była nie tyle kwota, co sprytnie wykonany dowcip.
— To nie są zwierzęta domowe — wyjaśniła chłodno. — To żywność.
— Żywność? — brwi mężczyzny uniosły się i zatrzymały w połowie drogi do linii włosów.
— Tak, żywność. Dla mojej ochrony. — Większość celników ją znała, ale ten facet był nowy; Pancho nie spotkała go dotąd. Nie wygląda źle, uznała. Błękitny, zapinany na zamek kombinezon pasował mu do koloru oczu. Może trochę za stary. Zaczyna siwieć na skroniach. Ale pewnie zarabia tyle, że stać go na kurację odmładzającą.
Inspektor chyba zorientował się, że ktoś próbuje nim manipulować i zapytał wprost:
— Pani ochrona jada myszy? Pancho skinęła głową.
— Tak jest.
Inspektor nastroszył się.
— A gdzie ona jest?
Pancho uniosła długą nogę i oparła stopę odzianą w miękki but na stole inspektora. Podciągnęła mankiet nogawki kombinezonu, ukazując coś, co wyglądało jak bransoletka z jasnego, błękitnego metalu.
1
Typ związku cząsteczkowego w stanie stałym, w której każda cząsteczka jednego składnika jest pochwycona w klatkę kryształu drugiego składnika i nie może się z niej wydostać, chyba że pokonane zostaną siły spójności (np. przez stopienie kryształów)