Выбрать главу

- A jak właściwie wygląda ta psychodrama, w której odgrywał pan syna Telaka?

- Trudno to nazwać psychodrama, to coś znacznie głębszego, niewytłumaczalnego. Magia. Pan Czarek na pewno wytłumaczy panu teorię, ja nie potrafię. Pierwszy raz uczestniczyłem w ustawieniu i - szukał właściwego określenia - to jest doświadczenie na granicy utraty świadomości. Kiedy pan Telak ustawił wszystkich, od razu poczułem się źle. Bardzo źle. A im dłużej tam stałem, tym mi było gorzej i tym mniej czułem się sobą. Okej, już pan na mnie patrzy jak na pieprzniętego, ale mimo to skończę. Ja nie tyle udawałem, że jestem Bartkiem, ile naprawdę nim się stawałem. Proszę mnie nie pytać, jak to możliwe.

Szacki pomyślał, że jeśli ich wszystkich będzie musiał przebadać biegły, to Skarb Państwa wyda majątek.

- Wcześniej to pan był bohaterem ustawienia - powiedział.

- Zgadza się, ale nie odebrałem tego aż tak mocno. Okej, to było bardzo silne przeżycie, kiedy zobaczyłem, dlaczego moje małżeństwo rozsypało się w groszek, tylko, że to były moje własne emocje. Rozumie pan? Nawet, jeśli ukryte gdzieś głęboko, nawet, jeśli wyparte, to moje, moje własne. A później, z Bartkiem i panem Henrykiem... potworne, jakby buldożerem usuwano mi tożsamość. Chcę o tym zapomnieć jak najszybciej.

- Dawno się pan rozwiódł?

- Nie, niedawno, rok temu. I nie tyle rozwiódł, co rozstał. Nie szliśmy do sądu. Ale teraz może uda nam się poskładać wszystko do dupy.

- Słucham?

- Co słucham?

- Powiedział pan „poskładać wszystko do dupy”.

- Aha, chodziło mi oczywiście o poskładanie do kupy. Proszę nie zwracać uwagi na moje przejęzyczenia. Brakuje mi jakiegoś połączenia w mózgu i od dzieciństwa mylą mi się idiomy i związki frazeologiczne. Nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak jest.

Świr, pomyślał Szacki, robi dobre wrażenie, ale to świr.

- Oczywiście, rozumiem. Czy w czasie terapii, odgrywając syna pana Henryka, czuł pan nienawiść do swojego - nazwijmy go - ojca?

- Przepraszam, ale, do czego pan zmierza?

- Proszę odpowiedzieć na pytanie.

Kaim milczał, obracając w dłoniach telefon komórkowy. Musiał być bardzo drogi, sam wyświetlacz był większy niż cały telefon Szackiego.

- Tak, czułem do niego nienawiść. W pierwszej chwili chciałem zaprzeczyć, ale to by było bez sensu. Na pewno pan obejrzy nagrania, i tak pan to zobaczy.

Szacki zanotował: „terapia - wideo?”.

- O co mnie pan teraz spyta? Czy chciałem go zabić? Czy go zabiłem?

- A zabił pan?

- Nie.

- A chciał pan?

- Nie. Naprawdę nie.

- A jak pan myśli, kto go zabił?

- Skąd mam wiedzieć, w gazetach piszą, że złodziej.

- A gdyby to miał być ktoś z państwa? – drążył Szacki.

- Pani Hania - odpowiedział bez wahania Kaim.

- Dlaczego?

- Proste. Była jego córką, która popełniła samobójstwo w wieku piętnastu lat. Daję drogę, że to, dlatego, że ojciec ją molestował w dzieciństwie. Nie było tego widać na terapii, ale w gazetach przecież ciągle o tym piszą. Hania to wyczuła, coś jej się poprzestawiało w głowie i zabiła.

Kiedy Kaim wyszedł, Szacki otworzył szeroko okno i usiadł na parapecie, żeby zapalić drugiego papierosa. Zbliżała się czwarta, na Kruczej już tworzył się korek samochodów jadących w stronę Alej. Stojące jeszcze wysoko słońce przecisnęło się w końcu przez chmury i rozgrzało wilgotne chodniki, w powietrzu unosił się słodkawy zapach mokrego kurzu. Idealna pogoda, żeby pójść z dziewczyną na spacer, pomyślał Szacki. Usiąść przy fontannie w Ogrodzie Saskim, położyć jej głowę na kolanach, opowiedzieć o lekturach dzieciństwa. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz poszli z Weroniką tak po prostu na spacer. Nie pamiętał, kiedy opowiadał komuś o lekturach dzieciństwa. Mało tego, nie pamiętał, kiedy ostatnio przeczytał coś, co nie było zatytułowane „Akta podręczne prokuratora”. Coraz częściej czuł się pusty i wypalony. Czy to już ten wiek?

Może powinienem zadzwonić do jakiegoś terapeuty? - pomyślał i zaśmiał się głośno.

Oczywiście, że powinien. Usiadł przy biurku i wykręcił numer do Rudzkiego. Długo nikt nie podnosił słuchawki. Już miał zrezygnować, kiedy usłyszał kliknięcie.

- Tak - głos sprawiał wrażenie dochodzącego z Kamczatki.

Szacki przedstawił się i zażądał, żeby Rudzki przyszedł do niego jak najszybciej. Po dzisiejszych przesłuchaniach stało się jasne, że osoba terapeuty i cała ta dziwaczna terapia mogą stanowić klucz do sprawy. Rudzki przeprosił, powiedział, że od rana leży złożony wysoką gorączką. Zdaje sobie sprawę, że to brzmi jak idiotyczna wymówka, ale naprawdę nie może przyjść. Chętnie za to przyjmie pana prokuratora u siebie.

Szacki myślał. Z jednej strony, wolałby się spotkać na własnym terenie, z drugiej zależało mu na rozmowie z terapeutą. Zgodził się. Zapisał adres na Ochocie i obiecał, że będzie za godzinę.

Odłożył słuchawkę i zaklął. Przecież obiecał Weronice, że będzie o piątej i zostanie z małą, żeby ona mogła pójść na mecz. Mógłby oczywiście się wytłumaczyć i może nawet by zrozumiała, ale... No właśnie, ale. Zadzwonił jeszcze raz do Rudzkiego i przełożył spotkanie na dziewiątą rano następnego dnia. Terapeuta się ucieszył, powiedział, że zrobi wszystko, aby do tego czasu stanąć na nogi i być w pełni władz umysłowych. Szackiemu wydało się dziwne, że użył takiego sformułowania. W końcu grypa to nie schizofrenia.

5

Hela triumfowała. Trzy razy ograła ojca w chińczyka (raz, kiedy kończyła, on miał jeszcze wszystkie pionki w bazie). Teraz wszystko wskazywało na to, że wygra także w loteryjkę. Miała o dwie pary więcej, a na podłodze leżało jeszcze tylko dziesięć kart do zgarnięcia. Pięć par. I był jej ruch. Jeśli się nie pomyli, to wieczór będzie należał do niej. Odwróciła kartę - obsypana śniegiem sosna. Pewnym gestem odwróciła następną - obsypana śniegiem sosna. Nic nie powiedziała, spojrzała na niego rozpromieniona. Położyła karty na swoim stosiku i skrupulatnie policzyła różnicę.

- Mam o trzy więcej - oświadczyła.

- Jeszcze nie koniec - zauważył Szacki. - Dawaj.

Dziewczynka szybko odwróciła kartę. Rudzik. Zmarszczyła brwi. Sięgnęła po kartę leżącą najbliżej niej i zawahała się. Spojrzała pytająco na ojca. Szacki wiedział, że tam jest rudzik, ale tylko wzruszył ramionami. Dzisiaj nie pomaga. Hela zmieniła zdanie i odwróciła inną kartę - borsuka.

- O nie - jęknęła.

- O tak - odpowiedział Szacki i zgarnął oba rudziki. Jeszcze trzy pary do wzięcia, a tylko dwie straty. Wiedział, jakie są pozostałe karty. Pokazał język córce i odwrócił tego samego borsuka, co ona przed chwilą.

Helcia zakryła twarz dłońmi.

- Nie chcę na to patrzeć - oznajmiła.

Szacki udawał, że się zastanawia.

- Gdzie był ten drugi borsuk? Odkrywaliśmy go w ogóle?

Hela pokiwała głową, patrząc na niego przez palce. Szacki zawiesił dłoń nad kartą z borsukiem. Jego córka zacisnęła powieki. Zaśmiał się w duchu, przesunął rękę i odkrył kartę z malinami.

- O nie - jęknął.

- O tak - krzyknęła Hela, szybko zgarnęła pozostałe trzy pary i rzuciła mu się na szyję.

- Powiedz, kto jest królową loteryjki?

- Ja jestem królem loteryjki - stwierdził bezczelnie Szacki.

- Wcale nie!

- Wcale tak. Dziś wyjątkowo przegrałem.

- Wcale nie!

Trzasnęły drzwi. Weronika weszła do domu.

- Mamo, wiesz, ile razy wygrałam z tatą w chińczyka?

- Nie wiem.

- Trzy razy. I raz w loteryjkę.

- Wspaniale, może powinnaś grać w piłkę w Legii Warszawa.

Szacki schował loteryjkę do pudełka, wstał z podłogi i poszedł do przedpokoju. Jego żona rzuciła trójkolorowy szalik na wieszak. Ubrana była jak to na mecz. Cienki golf, wiatrówka, dżinsy, trampki za kostkę. Soczewki zamiast okularów. Stadion na Łazienkowskiej nie był dobrym miejscem na prezentowanie wdzięków.

- Nie mów, że dostali.

- Zremisowali, ale jakby dostali. Włodarczyk zmarnował trzy stuprocentowe sytuacje, nawet ja bym trafiła. Ostatnie dwadzieścia minut grali w dziesiątkę, bo ten kretyn Nowacki dostał dwie żółte. Najpierw za faul, a potem za bezsensowne symulowanie. Idiota. Ale i tak prowadziliśmy przez cały mecz...

- Kto strzelił?

- Karwan głową po podaniu Włodarczyka. Groclin wyrównał kilka minut przed końcem. Wstyd, szkoda gadać.

- Kiedy rewanż?

- Piętnastego.

- Jedziesz?

- Nie wiem. Nie chcę znowu słuchać, jak cały stadion wieśniaków wyje „legła, legła Warszawa”.

Szacki pokiwał głową ze zrozumieniem i poszedł do kuchni zrobić kolację. Weronika przyszła do niego zapalić. Robiąc kanapki, opowiedział jej o sprawie Telaka i o dzisiejszych przesłuchaniach.

- Ciekawe, Babinicz mi kiedyś opowiadał o podobnej terapii. Pamiętam, że wydało mi się to dość sekciarskie.

- Proszę, proszę, w naszym domu znowu się pojawił mecenas Babinicz - wtrącił Szacki, nie podnosząc głowy znad deski, na której kroił pomidory na sałatkę z fetą i ziarnami słonecznika.

- Teo, błagam, nie bądź męczący. Czy ja się dopytuję, która z aplikantek robi ci kawę?

- Sam sobie robię.

- Jasne, niby wczoraj się poznaliśmy, tak?

Wzruszył tylko ramionami. Nie chciało mu się kłócić.

Kiedyś były to jedynie żarty. Później w żartach pojawiła się zazdrość. Teraz szybko podobne rozmowy przeradzały się w agresywne rozdrażnienie obu stron.

Skończył sałatkę, nałożył sobie, zagonił córkę do łazienki i usiadł do komputera. Potrzebował odłączyć się na chwilę od reszty świata, potrzebował zagrać. Był dumny z tego, że przeszedł wszystkie szczeble ewolucji w tej dziedzinie - od ZX Spectrum i Atari z grami wgrywanymi z kaset magnetofonowych, przez C64 i Amigę z dyskietkami, po pierwsze komputery PC z zielonkawym monochromatycznym monitorem i w końcu dzisiejsze maszyny, które w milionach kolorów i w czasie rzeczywistym rysowały przed nim na monitorze alternatywne światy. Był pewien, że coraz doskonalsze gry z coraz lepszymi fabułami staną się wkrótce elementem kultury na równi z powieściami Dana Browna i filmami Spielberga. Co prawda świat gier nie doczekał się jeszcze swojego Imienia róży ani Amadeusza, ale to tylko kwestia czasu. Zwykle grał w przygodówki i taktyczne gry akcji, ale dziś miał ochotę zostać jedynym sprawiedliwym na tropikalnej wyspie, gdzie bardzo zły doktor prowadził bardzo złe eksperymenty genetyczne, korzystając z ochrony bardzo złych najemników. Gdyby uczestnicy procesów zdawali sobie sprawę, czym zajmuje się wieczorami wyniosły, zupełnie siwy mimo swoich trzydziestu sześciu lat, nienagannie ubrany prokurator... Śmiać mu się chciało za każdym razem, kiedy włączał komputer.

- Chyba nie masz zamiaru grać? - zapytała Weronika.

- Pół godziny - odparł, wściekły na siebie, że się tłumaczy.

- Myślałam, że rozmawiamy.

Oczywiście poczuł się winny.

- Za pół godziny. Chyba nie będziesz jeszcze spała.

- Nie wiem, jestem zmęczona. Może położę się wcześniej.

- Naprawdę zaraz kończę. Tylko dojdę do sejwa - odpowiedział automatycznie, skupiony już na snajperze, który zaczaił się na mostku rozbitego japońskiego lotniskowca.

- Mam tu kulę z twoim imieniem! - zagrzmiało z głośników, a tuż potem jeden z najemników rozpruł powietrze serią z karabinu maszynowego. Uskoczył za metalowe przęsło lotniskowca, ale i tak dostał. Cholera.

- Przepraszam, czy mógłbyś założyć słuchawki? - poprosiła zimno Weronika.

Sięgnął po nie.

- Zrobię ci nową dziurę! - wychrypiały z nienawiścią głośniki, zanim zdążył wpiąć jacka.