Выбрать главу

- Ja jestem królem loteryjki - stwierdził bezczelnie Szacki.

- Wcale nie!

- Wcale tak. Dziś wyjątkowo przegrałem.

- Wcale nie!

Trzasnęły drzwi. Weronika weszła do domu.

- Mamo, wiesz, ile razy wygrałam z tatą w chińczyka?

- Nie wiem.

- Trzy razy. I raz w loteryjkę.

- Wspaniale, może powinnaś grać w piłkę w Legii Warszawa.

Szacki schował loteryjkę do pudełka, wstał z podłogi i poszedł do przedpokoju. Jego żona rzuciła trójkolorowy szalik na wieszak. Ubrana była jak to na mecz. Cienki golf, wiatrówka, dżinsy, trampki za kostkę. Soczewki zamiast okularów. Stadion na Łazienkowskiej nie był dobrym miejscem na prezentowanie wdzięków.

- Nie mów, że dostali.

- Zremisowali, ale jakby dostali. Włodarczyk zmarnował trzy stuprocentowe sytuacje, nawet ja bym trafiła. Ostatnie dwadzieścia minut grali w dziesiątkę, bo ten kretyn Nowacki dostał dwie żółte. Najpierw za faul, a potem za bezsensowne symulowanie. Idiota. Ale i tak prowadziliśmy przez cały mecz...

- Kto strzelił?

- Karwan głową po podaniu Włodarczyka. Groclin wyrównał kilka minut przed końcem. Wstyd, szkoda gadać.

- Kiedy rewanż?

- Piętnastego.

- Jedziesz?

- Nie wiem. Nie chcę znowu słuchać, jak cały stadion wieśniaków wyje „legła, legła Warszawa”.

Szacki pokiwał głową ze zrozumieniem i poszedł do kuchni zrobić kolację. Weronika przyszła do niego zapalić. Robiąc kanapki, opowiedział jej o sprawie Telaka i o dzisiejszych przesłuchaniach.

- Ciekawe, Babinicz mi kiedyś opowiadał o podobnej terapii. Pamiętam, że wydało mi się to dość sekciarskie.

- Proszę, proszę, w naszym domu znowu się pojawił mecenas Babinicz - wtrącił Szacki, nie podnosząc głowy znad deski, na której kroił pomidory na sałatkę z fetą i ziarnami słonecznika.

- Teo, błagam, nie bądź męczący. Czy ja się dopytuję, która z aplikantek robi ci kawę?

- Sam sobie robię.

- Jasne, niby wczoraj się poznaliśmy, tak?

Wzruszył tylko ramionami. Nie chciało mu się kłócić.

Kiedyś były to jedynie żarty. Później w żartach pojawiła się zazdrość. Teraz szybko podobne rozmowy przeradzały się w agresywne rozdrażnienie obu stron.

Skończył sałatkę, nałożył sobie, zagonił córkę do łazienki i usiadł do komputera. Potrzebował odłączyć się na chwilę od reszty świata, potrzebował zagrać. Był dumny z tego, że przeszedł wszystkie szczeble ewolucji w tej dziedzinie - od ZX Spectrum i Atari z grami wgrywanymi z kaset magnetofonowych, przez C64 i Amigę z dyskietkami, po pierwsze komputery PC z zielonkawym monochromatycznym monitorem i w końcu dzisiejsze maszyny, które w milionach kolorów i w czasie rzeczywistym rysowały przed nim na monitorze alternatywne światy. Był pewien, że coraz doskonalsze gry z coraz lepszymi fabułami staną się wkrótce elementem kultury na równi z powieściami Dana Browna i filmami Spielberga. Co prawda świat gier nie doczekał się jeszcze swojego Imienia róży ani Amadeusza, ale to tylko kwestia czasu. Zwykle grał w przygodówki i taktyczne gry akcji, ale dziś miał ochotę zostać jedynym sprawiedliwym na tropikalnej wyspie, gdzie bardzo zły doktor prowadził bardzo złe eksperymenty genetyczne, korzystając z ochrony bardzo złych najemników. Gdyby uczestnicy procesów zdawali sobie sprawę, czym zajmuje się wieczorami wyniosły, zupełnie siwy mimo swoich trzydziestu sześciu lat, nienagannie ubrany prokurator... Śmiać mu się chciało za każdym razem, kiedy włączał komputer.

- Chyba nie masz zamiaru grać? - zapytała Weronika.

- Pół godziny - odparł, wściekły na siebie, że się tłumaczy.

- Myślałam, że rozmawiamy.

Oczywiście poczuł się winny.

- Za pół godziny. Chyba nie będziesz jeszcze spała.

- Nie wiem, jestem zmęczona. Może położę się wcześniej.

- Naprawdę zaraz kończę. Tylko dojdę do sejwa - odpowiedział automatycznie, skupiony już na snajperze, który zaczaił się na mostku rozbitego japońskiego lotniskowca.

- Mam tu kulę z twoim imieniem! - zagrzmiało z głośników, a tuż potem jeden z najemników rozpruł powietrze serią z karabinu maszynowego. Uskoczył za metalowe przęsło lotniskowca, ale i tak dostał. Cholera.

- Przepraszam, czy mógłbyś założyć słuchawki? - poprosiła zimno Weronika.

Sięgnął po nie.

- Zrobię ci nową dziurę! - wychrypiały z nienawiścią głośniki, zanim zdążył wpiąć jacka.

Rozdział trzeci

wtorek, 7 czerwca 2005

70 procent Polaków twierdzi, że życie i nauczanie Papieża zmieniło ich życie. Krytycznie Jana Pawła II ocenia 0 procent. Aleksander Kwaśniewski apeluje do Włodzimierza Cimoszewicza, żeby zmienił zdanie i wystartował w wyborach prezydenckich. Fizyk z UAM lansuje teorię, że co jakiś czas na Ziemi musi pojawić się super drapieżca, prawdziwa maszyna do zabijania, która robi porządek na planecie. Green Day dał koncert w Spodku. W Warszawie zderzyły się trzy tramwaje przed Muzeum Narodowym, 13 osób trafiło do szpitala. Muzeum Techniki w PKiN dostało defibrylator od Owsiaka, żeby móc ratować zwiedzających. Coraz więcej osób protestuje przeciwko zakazowi Parady Równości, organizatorzy zapowiadają wiece, na które nie muszą mieć zgody. Maksymalna temperatura w stolicy 15 stopni, mimo to dość słonecznie i bez opadów.

1

Bycie terapeutą to niewątpliwie intratne zajęcie, pomyślał Teodor Szacki, parkując pod nowiuteńkim apartamentowcem na Pawińskiego. Posiedział jeszcze chwilę w samochodzie, żeby wysłuchać do końca Origin of the Species z najnowszej płyty U2. Rewelacyjny kawałek, rewelacyjny album, panowie z Dublina w końcu wrócili do rockowych korzeni. Kiedy zameldował się u portiera na wyłożonej marmurem i granitem portierni, a potem przeszedł przez ślicznie utrzymane patio z fontanną i placem zabaw dla dzieci, pomyślał, że bycie terapeutą to cholernie intratne zajęcie. A kiedy wszedł do mieszkania na jedenastym piętrze, poczuł, że dałby wszystko, aby jeszcze raz stanąć u progu kariery, i wtedy bez wątpienia wybrałby psychologię.

Rudzki faktycznie sprawiał wrażenie chorego, a jego wiek to wrażenie potęgował. Sześćdziesięcioletni mężczyzna może wyglądać świetnie, ale tylko wtedy, kiedy o to zadba. W niedzielę na Łazienkowskiej Rudzki wyglądał doskonale, jak wypadkowa Ernesta Hemingwaya i Seana Connery'ego. Dziś, z tłustymi rzadkimi włosami, podkrążonymi oczami, ściśle opatulony szlafrokiem, był starym schorowanym człowiekiem.

Mieszkanie musiało być dość duże, około stu metrów, ale Szacki mógł się tylko tego domyślać, podobnie jak rozkładu pokoi w części prywatnej. Rudzki zaprowadził go do salonu i tym razem prokurator nie był w stanie powstrzymać swoich emocji. Kwadratowe pomieszczenie, połączone z kuchnią, miało powierzchnię około czterdziestu metrów (całe jego mieszkanie miało pięćdziesiąt dwa), a ściany wychodzące na północ i zachód były całkowicie przeszklone, składały się wyłącznie z okien. Widok zwalał z nóg. Na zachodzie było, co prawda widać niewiele - dachy Ochoty, paskudną kopułę Blue City, Górkę Szczęśliwicką. Za to na północy pysznił się warszawski Manhattan. Z tego miejsca wszystkie wieżowce Śródmieścia wydawały się stać obok siebie. Stare - Forum, Marriott i Intraco II, nowe - Intercontinental, Złote Tarasy, Rondo 1, budynek Daewoo, oczywiście Pałac, który stanowił nawet ciekawy kontrast dla otaczającego go morza szkła. Widok był tak absolutnie warszawski, że dystansował nawet panoramę lewego brzegu z mostu Gdańskiego. Szacki pomyślał, że musi znaleźć pretekst, aby przyjechać do Rudzkiego po zmierzchu. Może przeszukanie?