Выбрать главу

Zamknął samochód i spojrzał na budynek po drugiej stronie ulicy, jedną z najbardziej kuriozalnych budowli stolicy, przy której Pałac Kultury i osiedle za Żelazną Bramą jawiły się jako przykład architektury mało inwazyjnej, wyciszonej. Kiedyś był tutaj kościół parafialny Matki Boskiej Częstochowskiej, zniszczony w czasie wojny, jedno z miejsc powstańczego oporu. Przez dekady nieodbudowany, straszył mrocznymi ruinami, kikutami kolumn, otwartymi piwnicami. Kiedy w końcu go wskrzeszono, stał się wizytówką chaotyczności miasta. Każdy przejeżdżający Trasą Łazienkowską widział tę ceglaną chimerę, skrzyżowanie kościoła, klasztoru, fortecy i pałacu Gargamela. W tym miejscu kiedyś pojawił się Zły. A teraz właśnie znaleziono trupa.

Szacki poprawił węzeł krawata i przeszedł na drugą stronę ulicy. Zaczęło kropić. Przy bramie stał radiowóz i nieoznakowany policyjny samochód. Wokół trochę gapiów, którzy wyszli z porannej mszy. Oleg Kuzniecow rozmawiał z technikiem z Laboratorium Kryminalistycznego KSP. Przerwał tę rozmowę i podszedł do Szackiego. Uścisnęli sobie dłonie.

- Wybierasz się potem na koktajl na Rozbrat? – zakpił policjant, poprawiając mu wyłogi marynarki.

- Pogłoski o upolitycznieniu prokuratury są równie przesadzone jak plotki o dodatkowych źródłach utrzymania warszawskich policjantów - odciął się Szacki. Nie lubił, kiedy wyśmiewano się z jego stroju. Bez względu na pogodę miał na sobie garnitur i krawat, bo był prokuratorem, a nie dostawcą delikatesów do warzywniaka.

- Co mamy? - zapytał, wyciągając papierosa. Pierwszego z trzech, na które pozwalał sobie codziennie.

- Jednego trupa, czworo podejrzanych.

- Chryste, znowu jakaś alkoholowa jatka. Nie sądziłem, że w tym cholernym mieście nawet w kościele można trafić na melinę. I na dodatek porżnęli się w niedzielę, za grosz szacunku. - Szacki był autentycznie zniesmaczony. I ciągle wściekły, że jego rodzinna niedziela także padła ofiarą zabójstwa.

- Nie do końca masz rację, Teo - mruknął Kuzniecow, okręcając się we wszystkie strony w poszukiwaniu takiej pozycji, aby wiatr nie zdmuchnął płomienia zapalniczki. - W tym budynku, poza kościołem, jest kupa różnych firm. Podnajęto pomieszczenia szkole, ośrodkowi zdrowia, różnym organizacjom katolickim, jest też coś w rodzaju domu rekolekcyjnego. Różne grupy przyjeżdżają tu na weekend modlić się, rozmawiać, słuchać kazań i tak dalej. Akurat teraz wynajął pokoje na trzy dni terapeuta z czwórką pacjentów. Pracowali w piątek, pracowali w sobotę, po kolacji się rozstali. Dziś rano na śniadanie przyszedł lekarz i troje pacjentów. Czwartego znaleźli chwilę później. Zobaczysz, w jakim stanie. Te pomieszczenia są w oddzielnym skrzydle, nie da się tam dojść, nie przechodząc koło portierni. W oknach kraty. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Nikt się też jak na razie nie przyznał. Jeden trup, czworo podejrzanych - trzeźwych i dobrze sytuowanych. Co ty na to?

Szacki zgasił papierosa i odszedł kilka kroków, żeby wrzucić go do kosza na śmieci. Kuzniecow pstryknął swoim na ulicę, prosto pod koła autobusu linii 171.

- Nie wierzę w takie historie, Oleg. Zaraz się okaże, że portier przespał pół nocy, że jakiś żulik wpadł ukraść coś na wino, po drodze zderzył się z biednym nerwicowcem, przestraszył bardziej od niego i wsadził mu kosę. Pochwali się któremuś z waszych kapusiów i będzie po sprawie.

Kuzniecow wzruszył ramionami.

Szacki wierzył w to, co powiedział Olegowi, ale czuł narastającą ciekawość, kiedy weszli przez drzwi i wąskim korytarzem zmierzali do salki, gdzie leżały zwłoki. Odetchnął głęboko, żeby zapanować nad podnieceniem i jednocześnie strachem przed kontaktem z trupem. Kiedy ujrzał ciało, na jego twarzy malowała się już zawodowa obojętność. Teodor Szacki schował się za maską urzędnika, stojącego na straży praworządności w Rzeczypospolitej.

4

Mężczyzna w popielatym garniturze, około pięćdziesiątki, trochę przy kości, mocno szpakowaty, ale bez łysiny, leżał na wznak na pokrytej zielonkawym linoleum podłodze, zupełnie niepasującej do niskiego krzyżowego sklepienia.

Obok niego stała szara, staromodna walizka, zamykana nie na suwak, lecz dwa metalowe zamki, dodatkowo zabezpieczone krótkimi pasami zapinanymi na klamerki.

Krwi było niewiele, prawie wcale, ale Szacki wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Wiele go kosztowało, aby pewnym krokiem podejść do ofiary i ukucnąć obok jej głowy. Odbiło mu się żółcią. Przełknął ślinę.

- Odciski? - spytał obojętnie.

- Na narzędziu zbrodni żadnych, panie prokuratorze - odparł szef techników, kucając po drugiej stronie ciała.

- Zebraliśmy w innych miejscach, tak samo jak mikroślady. Mamy wziąć próbki zapachowe?

Szacki pokręcił przecząco głową. Jeśli denat przez ostatnie dwa dni przebywał z osobami, z których jedna go zabiła, to zapach nic nie pomoże. Tyle razy obalali mu tę poszlakę w sądzie, że szkoda było trudzić techników na darmo.

- Co to w ogóle jest? - zwrócił się do Kuzniecowa, wskazując na zakończony czarną plastikową rączką szpikulec, wystający z prawego oka ofiary. Ulżyło mu, że dzięki pytaniu może odwrócić wzrok w stronę policjanta, zamiast patrzeć na bordowoszarą masę, która musiała być kiedyś okiem mężczyzny, a teraz zakrzepła na policzku w kształcie uparcie przywodzącym Szackiemu na myśl bolid Formuły 1.

- Rożen - odpowiedział Oleg. - Albo coś podobnego. W jadalni jest cały komplet w tym samym stylu. Noże, tasak, sztućce.

Szacki pokiwał głową. Narzędzie zbrodni pochodzi stąd. Jaka jest wobec tego szansa, że zabójca przyszedł z zewnątrz? Praktycznie żadna, teoretycznie sąd może uznać, że był tu tłum jak na Marszałkowskiej, którego nikt nie zauważył. A wszelkie wątpliwości... i tak dalej.

Zastanawiał się, jak rozegrać sprawę ze świadkami, a tak naprawdę podejrzanymi, kiedy do sali zajrzał jeden z mundurowych.

- Panie komisarzu, przyjechała żona. Zechce pan?

Prokurator wyszedł z Olegiem na dziedziniec.

- Jak on się nazywał? - szepnął do Kuzniecowa.

- Henryk Telak. Żona Jadwiga.

Przy radiowozie stała kobieta z gatunku tych, o których mężczyźni mówią, że są przystojne. Dość wysoka, szczupła, w okularach, z lekko siwiejącymi ciemnymi włosami, o zdecydowanych rysach twarzy. Ubrana w jasnozieloną sukienkę i sandały. Kiedyś musiała być pięknością, teraz dumnie obnosiła przemijającą urodę.

Kuzniecow podszedł do niej, ukłonił się.

- Dzień dobry, nazywam się Oleg Kuzniecow, jestem komisarzem policji. To prokurator Teodor Szacki, który będzie prowadził śledztwo. Proszę przyjąć nasze najgłębsze wyrazy współczucia. Obiecujemy, że zrobimy, co w naszej mocy, aby znaleźć i ukarać zabójcę pani męża.

Kobieta skinęła głową. Wyglądała na nieobecną, zapewne wzięła już coś na uspokojenie. Być może jeszcze nie była w pełni świadoma tego, co się zdarzyło. Szacki wiedział, że pierwszą reakcją na śmierć bliskiej osoby jest niewiara. Ból przychodzi później.

- Jak to się stało? - spytała.

- Napad rabunkowy - Szacki kłamał tak gładko i z taką pewnością siebie, że nieraz radzono mu, aby zajął się adwokaturą. - Wszystko na razie wskazuje na to, że nocą włamywacz natknął się przypadkiem na pani męża, być może nawet pan Henryk próbował go zatrzymać. Złodziej go zabił.

- Jak? - spytała.

Mężczyźni wymienili spojrzenia.

- Pani mąż został uderzony w głowę ostrym narzędziem. - Szacki nie cierpiał kryminalistycznej nowomowy, ale ona najlepiej nadawała się do tego, żeby odrzeć śmierć z dramaturgii. Brzmiało to łagodniej niż „ktoś wbił mu rożen w mózg przez oko”. - Umarł natychmiast. Lekarz twierdzi, że śmierć nastąpiła tak szybko, że nie zdążył nawet poczuć bólu.