- Tak?
- Dzień dobry, mówi Igor. Mam dla pana złą wiadomość.
- Tak?
- Henryk nie żyje.
- Jak to się stało?
- Obawiam się, że był przykry wypadek.
Nie zastanawiał się ani chwili, co odpowiedzieć.
- To rzeczywiście smutna wiadomość. Postaram się wrócić jutro, ale jak najszybciej trzeba zamówić nekrolog. Zrozumiałeś?
- Oczywiście.
Wyłączył telefon. Nie miał już ochoty na pisanie do żony. Dopił kawę, zarzucił plecak i ruszył w stronę przełęczy pod Kopą. Wypije jeszcze piwo na Kalatówkach i zastanowi się, jak jej powiedzieć, że muszą wracać do Warszawy. Prawie czterdzieści lat razem, a takie rozmowy ciągle go stresowały.
6
Prokurator Teodor Szacki uruchomił potężny, trzylitrowy silnik V6 citroena z pewnym trudem - instalacja gazowa znów szwankowała - zaczekał, aż układ hydrauliczny podniesie jego smoka z ziemi, i ruszył w kierunku Wisłostrady z zamiarem przejechania przez most Łazienkowski na drugą stronę rzeki. W ostatniej chwili zmienił zdanie, skręcił w stronę Wilanowa i zatrzymał samochód na przystanku autobusowym koło Gagarina. Włączył światła awaryjne.
Dawno, dziesięć lat temu, czyli tak naprawdę przed wiekami, mieszkali tutaj z Weroniką, kiedy Helci nie było jeszcze na świecie. Kawalerka na drugim piętrze, oba okna wychodziły na Wisłostradę. Koszmar. W dzień jeden tir za drugim, po zmroku nocne autobusy i maluchy jadące sto dziesięć na godzinę. Nauczył się rozpoznawać marki samochodów po dźwięku silnika. Na meblach zbierała się warstwa tłustego czarnego kurzu, okno stawało się brudne pół godziny po umyciu. Najgorzej było w lecie. Musieli otwierać okna, żeby się nie udusić, ale wtedy nie dało się ani rozmawiać, ani oglądać telewizji. Inna sprawa, że wtedy częściej się kochali, niż oglądali wiadomości. A teraz? Nie był pewien, czy wyrabiali średnią krajową, która kiedyś tak ich bawiła. Jak to? To naprawdę są ludzie, którzy robią to tylko raz na tydzień? Ha, ha, ha.
Szacki parsknął śmiechem i uchylił szybę. Rozpadało się na dobre, krople deszczu wpadały do wnętrza, zostawiając ciemne ślady na tapicerce. W ich oknach krzątała się drobna blondynka w bluzce na ramiączkach, włosy sięgały jej do ramion.
Ciekawe, jak by to było, pomyślał Szacki, gdybym teraz zaparkował na podwórku i wszedł do mieszkania na drugim piętrze, a tam czekałaby na mnie ta dziewczyna. Gdybym miał zupełnie inne życie, inne płyty z muzyką, inne książki na półkach, czułbym inny zapach leżącego obok ciała. Moglibyśmy pójść na spacer do Łazienek, opowiedziałbym jej, dlaczego musiałem być dziś w pracy - dajmy na to - w pracowni architektonicznej, ona powiedziałaby, że jestem dzielny i że kupi mi loda koło teatru Na Wyspie. Wszystko byłoby inaczej.
Jakie to podłe, dumał Szacki, że mamy tylko jedno życie, a ono tak szybko nas nuży.
Jedno jest pewne, pomyślał, przekręcając kluczyk. Potrzebuję zmiany. Potrzebuję zmiany jak jasna cholera.
Rozdział drugi
poniedziałek, 6 czerwca 2005
Ojciec Hejmo przysyła z Rzymu specjalne oświadczenie, długo i zawile tłumaczy, że nie współpracował z SB. W tymże Rzymie Benedykt XVI powtórnie wyraża sprzeciw Kościoła wobec małżeństw homoseksualnych, aborcji i inżynierii genetycznej. Wierny Kościołowi kandydat na prezydenta Lech Kaczyński zakazuje Parady Równości i podkreśla, że upór „niektórych środowisk” oczywiście ma związek z wyborami. Były prezydent Lech Wałęsa zaprasza obecnego prezydenta wraz z małżonką na swoje imieniny. W Warszawie Joanna Rajkowska montuje świeże liście na palmie w Alejach Jerozolimskich, w areszcie na Rakowieckiej pierwszy koncert daje powstały tam zespół rockowy, a nieopodal, na Spacerowej, osiemdziesięciosześcioletnia kobieta nie może wyjść z wanny przez 24 godziny. Wieczorem mecze półfinału Pucharu Polski. Legia gra u siebie z Groclinem, Wisła z Zagłębiem Lubin. Temperatura maksymalna w stolicy 18 stopni, trochę pada, pochmurno.
1
Szacki zaprowadził córkę do przedszkola, zawiózł Weronikę na Miodową do Urzędu Miasta i punkt dziewiąta siedział w Bramie na Kruczej, czekając na Olega. Był głodny, ale szkoda mu było kilkunastu złotych na śniadanie. Z drugiej strony, pomyślał, dopiero początek miesiąca, pieniądze jeszcze są na koncie. Nie po to tyle lat męczył się na studiach, aplikacji i asesurze, żeby teraz nie móc sobie pozwolić na śniadanie. Zamówił omlet z serem i pomidorami.
Kelnerka stawiała przed nim jedzenie, kiedy pojawił się Kuzniecow.
- Proszę, proszę - powiedział, siadając po drugiej stronie stolika. - A przyniosłeś słoiczek swojej rozpuszczalnej z biura, żeby pani zrobiła ci kawy?
Szacki nie skomentował, spojrzał tylko wymownie na policjanta. Kuzniecow zamówił czarną kawę i wyjął z teczki plik kartek.
- Masz tutaj notatkę służbową, protokół oględzin miejsca i przesłuchań świadków. No i protokoły przeszukań, musisz mi je zatwierdzić. Posłuchałem twojej rady i przygruchałem jędrną aspirantkę do pomocy. Spójrz, jakie piękne, krągłe literki. Dziewczyna pisze prawie tak cudnie, jak wygląda.
- Nie widziałem jeszcze ładnej policjantki - zauważył Szacki zgryźliwie.
- Może nie gustujesz w mundurach. Ja zawsze wyobrażam je sobie w samej czapce i bluzie na gołe ciało, tylko dwa guziki zapięte...
- Lepiej powiedz, jak było wczoraj.
Kuzniecow poprawił ułożenie swojego kanciastego ciała na krzesełku i złożył ręce jak do modlitwy.
- Jestem nieomalże pewien - zaczął mówić poważnie i z namaszczeniem - że zabił kamerdyner.
Szacki oparł sztućce o brzeg talerza i westchnął ciężko. Kontakty z policjantami przypominały mu czasem pracę wychowawcy, w którego klasie wszystkie dzieci cierpią na ADHD. Potrzeba było dużo cierpliwości i opanowania.
- A będzie jakaś puenta? - zapytał zimno.
Kuzniecow pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Straszny z ciebie urzędas, Teodorze. Przeczytasz sobie, co dokładnie powiedzieli. Nikt nikogo nie zna, nikt nic nie wie, nikt nic nie widział. Bardzo im jest wszystkim przykro, są wstrząśnięci. Poznali się przed tygodniem, jedynie Rudzki, terapeuta, znał go dłużej, rok chyba. Wszyscy zauważyli, że denat był smutny, zamknięty w sobie, w depresji. Mówili tak przekonująco, że przez moment zastanawiałem się, czy nie popełnił samobójstwa.
- Żartujesz chyba. Wbijając sobie rożen w oko? - Szacki wytarł usta serwetką. Nawet nie był zły ten omlet.
- Właśnie, mało prawdopodobne. Ale skoro ludzie są w stanie strzelić sobie w głowę lub odgryźć i połknąć własny język, to sam rozumiesz. Na wszelki wypadek spytaj patologa. A skoro o języku mowa. Słyszałem ostatnio historię o logopedce, która miała tak wytrenowany język, że się nim udławiła w trakcie ćwiczeń. Niezłe, co nie?
- A twoje wrażenia? - spytał Szacki, nie komentując anegdoty.
Kuzniecow cmoknął i zamyślił się. Szacki czekał cierpliwie. Wiedział, że niewiele jest osób tak bystrych i o tak wnikliwym zmyśle obserwacji jak ten zbyt wielki i zbyt jowialny glina o rosyjskim nazwisku.
- Sam zobaczysz - powiedział w końcu. - Wszyscy sprawiali bardzo dobre wrażenie. Nikt nie był ani nienaturalnie opanowany, ani nienaturalnie pobudzony i zszokowany. A często tak można poznać mordercę. Albo udaje zimnego jak głaz, albo oszalałego z rozpaczy. Każde odstępstwo od normy jest podejrzane, a oni wszyscy są w normie. Mniej więcej.