Jako prokurator była znakomita. Szacki ją cenił, ponieważ nie była miernym urzędnikiem, awansowanym za wierność i poprawność, lecz osobą z pierwszej linii frontu. Odsłużyła swoje w rejonie na Woli, potem w pezetach na Krakowskim, w końcu trafiła na Kruczą i żelazną ręką prowadziła najbardziej skomplikowany rejon w Polsce. W swoim gabinecie potrafiła zamienić największą gwiazdę w kupkę nieszczęścia, lecz na zewnątrz nigdy nie wystąpiła przeciw swoim ludziom, nieraz wiele ryzykując w ich imieniu. Szacki słyszał, że na Krakowskim też się jej boją, zwłaszcza w wydziale postępowania przygotowawczego rzadko decydują się odrzucić parafowaną przez nią decyzję. Szackiemu nie zdarzyło się jeszcze za panowania Chorko, aby nie dostał zgody na powołanie biegłego ze względów finansowych (wydatek powyżej dwóch i pół tysiąca musiała zatwierdzić okręgowa), a w każdej innej prokuratorze był to chleb powszedni.
Pracowali razem siedem lat i darzyli się wzajemnie wielkim szacunkiem, choć nie byli przyjaciółmi. Nie przeszli nawet na ty, co odpowiadało obu stronom. Byli zgodni, że chłodne, oficjalne stosunki sprzyjają pracy zawodowej. Zwłaszcza, kiedy na tabliczce przy wejściu nie widnieje kolorowe logo firmy, lecz godło Rzeczypospolitej.
Szacki krótko streścił wydarzenia z Łazienkowskiej, opowiedział o planach na najbliższe dni i o podejrzeniach dotyczących terapeuty Rudzkiego. Podejrzeniach, które jednak nie mogły być podstawą do jakichkolwiek działań przeciwko niemu.
- Kiedy sekcja? - zapytała Chorko.
- W środę rano.
- W takim razie proszę do środy do piętnastej przedstawić mi plan śledztwa i wersje śledcze. Najpóźniej. Przypominam też, że do końca tygodnia ma pan napisać akt oskarżenia w sprawie Nidzieckiej. Zaufałam panu i parafowałam zamianę aresztu na dozór, ale wcale nie czyni mnie to spokojniejszą. Chciałabym, aby ta sprawa była jak najszybciej w sądzie.
Szacki skinął głową. Odkładał to od zeszłego tygodnia, nie mogąc się zdecydować na kwalifikację prawną.
- Skoro już rozmawiamy, to jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze, proszę się nie wysługiwać koleżankami, którym pan się podoba, i chodzić na swoje procesy do sądu. Po drugie, chciałabym, aby pomógł pan Jurkowi i Tadeuszowi z narkotykami.
Szackiemu nie udało się ukryć grymasu obrzydzenia.
- Tak, panie prokuratorze? Coś pana boli? Chyba nie chce pan, abym pomyślała, że jest pan niezdolny do pracy zespołowej? Zwłaszcza w sprawach wymagających wielu żmudnych, nudnych i nieprzynoszących satysfakcji czynności?
Co prawda, to prawda, pomyślał Szacki.
- Proszę dać mi tydzień, żebym mógł się skoncentrować na tym zabójstwie. Narkotyki będziemy jeszcze ciągnąć miesiącami, zdążę się w to włączyć - powiedział.
- Tydzień. Powiem Tadeuszowi, że od poniedziałku pracujecie razem.
Szacki tym razem zachował kamienną twarz, choć wiele go to kosztowało. Miał brzydką nadzieję, że w tygodniu pojawią się jeszcze jakieś trupy, co uratowałoby go przed nudną pracą z nudnymi kolegami.
Audiencja dobiegła końca. Trzymał już rękę na klamce, kiedy dobiegł go głos szefowej.
- Proszę nie myśleć, że prawię panu komplementy, ale świetnie pan wygląda w tym garniturze. Jak gwiazda palestry.
Szacki odwrócił się z uśmiechem. Poprawił spięte modnymi drewnianymi spinkami mankiety koszuli.
- To nie był komplement, pani prokurator. I pani dobrze o tym wie.
3
Gwałtowne zerwanie pobytu w Zakopanem sprawiło, że atmosfera w luksusowym audi A8, którym szybko wracali do Warszawy, była równie chłodna jak strumień powietrza wydobywający się z kratek wentylacyjnych. Jego żona spakowała się bez słowa, bez słowa spędziła noc, odsunięta jak najdalej od niego na rozłożystym łożu w apartamencie, rano bez słowa wsiadła do samochodu i bez słowa jechała. Nie pomógł ukochany Glenn Miller, nie pomógł obiad w rewelacyjnej greckiej knajpce, która nieznanym zrządzeniem losu ulokowała się w Kroczycach, trzydzieści kilometrów od trasy katowickiej. Specjalnie nadłożył drogi, wiedząc, jak ona lubi grecką kuchnię. Owszem, zjadła, ale nie powiedziała ani słowa.
Kiedy zatrzymał się koło ich willi w Leśnej Polanie koło Magdalenki, aby ją wysadzić, i patrzył, jak w milczeniu idzie do furtki, coś w nim pękło. Wyłączył jebanego rzępołę Millera i otworzył okno.
- Zastanów się, do jakiej zapyziałej nory byś teraz wracała znad Świdra, gdyby nie to, co robię - wrzasnął.
W garażu pod Intraco, gdzie mieściło się skromne biuro jego firmy, był pół godziny później. Firmę stać by było na pomieszczenia w Metropolitarne lub jednym z wieżowców przy rondzie ONZ, ale on lubił to miejsce. Miało swój styl, a panoramę z okna trzydziestego drugiego piętra mógł podziwiać bez końca. Wysiadł z windy, skinął głową pięknej jak wschód słońca nad granią Tatr sekretarce i bez pukania wszedł do gabinetu prezesa. Swojego gabinetu. Igor już czekał. Wstał na widok szefa.
- Siadaj. Wiesz może, ile razy kobieta przechodzi menopauzę? Chyba jestem świadkiem już trzeciej. A ostrzegali, żeby nie brać młodej żony. Szlag by to.
Zamiast odpowiedzi Igor przygotował drinka. Whisky Cutty Sark, dwie kostki lodu, odrobina wody sodowej. Podał prezesowi, który przez ten czas wyjął z sejfu laptopa. Usiedli po obu stronach biurka.
- A teraz mów, co się stało.
- Henryk został zamordowany w nocy z soboty na niedzielę w zabudowaniach kościoła na Łazienkowskiej.
- A co on tam robił, do kurwy nędzy?
- Brał udział w terapii grupowej. Być może zabił go jeden z uczestników terapii, być może ktoś inny, kto wiedział, że będzie w tym miejscu i że podejrzenie padnie, na kogo innego. Być może włamywacz, jak twierdzi policja.
- Chuj, a nie włamywacz. Zawsze tak mówią, żeby mieć prasę z głowy. Kto prowadzi śledztwo?
Igor skrzywił się, zanim odpowiedział.
- Na Wilczej Kuzniecow, na Kruczej Szacki.
- Doskonale - prezes zaśmiał się głośno. - Że też musieli go sprzątnąć akurat w Śródmieściu. Nie mogli na Ochocie? Albo na Pradze? Tam by nie było problemu.
Igor wzruszył ramionami. Prezes odstawił pustą szklankę na biurko, zalogował się do systemu, włożył w port USB specjalny klucz, który umożliwiał dostęp do zaszyfrowanego folderu, i odnalazł odpowiedni plik. Każda próba otworzenia folderu bez klucza zakończyłaby się nieodwołalnym zniszczeniem danych. Przerzucił szybko znaną mu z grubsza zawartość. Zastanawiał się.
- Co robimy? - zapytał Igor. - Pierwsza procedura jest już uruchomiona.
- Zostaniemy przy tym.
- Jest pan pewien?
- Tak. Nie sądzę, żeby ten, kto zabił Henryka, chciał pójść dalej. O ile w ogóle o to chodzi. Myślę, że możemy czuć się bezpiecznie.
- A Szacki i Kuzniecow?
- Poczekamy na rozwój sytuacji.
Igor pokiwał głową. Bez proszenia zabrał z biurka elegancką szklankę o grubym dnie, w której jeszcze grzechotały kostki lodu, i sięgnął po butelkę.
4
Teodor Szacki podpisał się na „Aktach podręcznych prokuratora”, zanotował, że śledztwo prowadzone jest „w sprawie pozbawienia życia Henryka Telaka w pomieszczeniach zabudowań kościelnych przy ul. Łazienkowskiej 14 w Warszawie w nocy z 4 na 5 czerwca 2005, tj. o czyn z artykułu 148 p.l kk”, i zawiesił długopis nad rubryką „przeciwko”. Niestety, musiał zostawić ją pustą. Doświadczenie uczyło, że śledztwa prowadzone „w sprawie” zdecydowanie częściej kończyły się po wielu miesiącach wysłaniem pisma na Krakowskie, żeby zaaprobowali decyzję o „umorzeniu z powodu niewykrycia sprawcy, zgodnie z art 322 p.l kpk”. Na aktach pisało się NN i z niesmakiem odnosiło je do archiwum. Lepiej od początku mieć podejrzanego, nie trzeba błądzić po omacku.