Uzupełniam, że zarówno w sobotę wieczorem, jak i w czasie śniadania rozmawialiśmy ze sobą bardzo niewiele, takie są zalecenia terapii. Dlatego nie miałam możliwości poznać pana Telaka towarzysko. To wszystko, co mam do powiedzenia w tej sprawie. Protokół podpisuję jako zgodny z moimi zeznaniami.
Hanna Kwiatkowska podpisała się na każdej karcie i oddała protokół Szackiemu. Kuzniecow wspomniał, że jest dość mocno rozedrgana, poza tym całkiem niczego sobie. To była prawda. Hanna Kwiatkowska miała ładną, mądrą twarz, a lekko haczykowaty nos dodawał jej zadziornego uroku i pewnego arystokratycznego wdzięku. Za dwadzieścia lat będzie wyglądać jak przedwojenna hrabina. Gładkie włosy w kolorze „mysz polska” sięgały ramion; ich końce zawijały się na zewnątrz. I choć pewnie żaden dom mody nie zaproponowałby jej reklamowania bielizny na wybiegach, to wielu mężczyzn chętnie obejrzałoby z bliska jej proporcjonalne i apetyczne ciało. Inna sprawa, ilu z nich wystraszyłoby jej rozbiegane spojrzenie. Szackiego na pewno.
- No jak to, tylko tyle? - zapytała. - Tak długo przecież rozmawialiśmy.
- Jestem prokuratorem, a nie pisarzem - powiedział Szacki. - Nie potrafię oddać wszystkich niuansów rozmowy w protokole, poza tym to niepotrzebne. Wrażenia i niuanse są dla mnie o tyle istotne, o ile pozwolą mi ustalić nowe fakty.
- To trochę tak jak u mnie z uczniami. Nie liczy się wrażenie, jakie robią, tylko wiedza, jaką prezentują.
- Zawsze?
- Staram się - odpowiedziała. Uśmiechnęła się, ale była tak spięta, że uśmiech zamienił się w grymas.
Szacki patrzył na nią i zastanawiał się, czy byłaby w stanie kogoś zabić. Jeśli tak, to chyba właśnie w ten sposób - złapać rożen, uderzyć, przypadkiem trafić. Dużo histerii, dużo paniki, dużo przypadku. Widział, że kobieta stara się trzymać fason, ale miał wrażenie, że powietrze w pokoju wibruje od jej roztrzęsionych nerwów.
- Teraz musi mieć pani ciężki okres w szkole - zagaił, żeby móc ją poobserwować jeszcze chwilę w czasie neutralnej rozmowy.
- No tak, sam pan wie, koniec roku. Wszyscy przychodzą, chcą poprawiać, zamienić trzy plus na cztery mniej, napisać zaległą klasówkę, nagle odnajdują się wszystkie wypracowania. O prowadzeniu lekcji tak naprawdę nie ma mowy. Do następnego piątku musimy wystawić wszystkie oceny, więc jeszcze dwa tygodnie tego szaleństwa.
- Mieszkam niedaleko gimnazjum, w którym pani pracuje.
- O, naprawdę? Gdzie?
- Na Burdzińskiego.
- No faktycznie, to raptem dwie przecznice. Podoba się tam panu?
- Niespecjalnie.
Nachyliła się w jego stronę, jakby chciała zdradzić wstydliwą tajemnicę, i powiedziała:
- Mnie też nie. A te dzieci, Chryste Panie, czasami to się czuję jak w domu poprawczym albo wariatkowie. Nerwy mam w strzępach. Niech pan mnie źle nie zrozumie, to są fajne dzieciaki, tylko, dlaczego rzucają petardy na korytarzu? Ja tego nie pojmuję. I te żarty o penisach, przecież oni mają po dwanaście lat. Czasami czuję się zawstydzona. Ostatnio - no nie uwierzy mi pan - dostałam SMS-a od jednej uczennicy, że się zakochała w księdzu i chyba sobie coś zrobi. Pokażę panu. Może to jest sprawa dla prokuratora?
Zaczęła szukać telefonu w torebce, a Szacki zaczął żałować, że rozkręcił neutralny temat. Czy tak się zachowuje morderczyni? Czy nie chciałaby raczej wyjść stąd jak najszybciej, zamiast pokazywać SMS-y? Czy można aż tak dobrze zagrać?
Podała mu telefon:
„MuszeToKomusWyznacKochamKsiedzaMarkaNieMogeZycPomocy”.
- Bez podpisu - skomentował.
Machnęła ręką. Była coraz bardziej rozluźniona.
- No tak, ale dowiedziałam się, kto to jest, życzliwi donieśli. Sama nie wiem. To chyba jednak nie jest sprawa dla prokuratora?
- A jak pani myśli, kto z waszej grupy zabił pana Henryka?
Zesztywniała.
- No oczywiście, że nikt. No nie, chyba pan sobie nie wyobraża, że ktoś z nas jest mordercą?
- Ręczy pani za ludzi, których pani dopiero, co poznała?
Skrzyżowała ręce na piersiach. Szacki zachowywał się jak bazyliszek, nie spuszczał spojrzenia z jej oczu. Miała tik, rytmicznie mrugała prawą powieką.
- No nie, ale to przecież są normalni ludzie, słuchałam o ich życiu. To musiał być jakiś rzezimieszek. Złoczyńca.
Łajdak, łobuziak, zbir, pomyślał Szacki złośliwie.
- Być może. Ale może to ktoś z państwa. Musimy rozważyć i taki scenariusz. Rozumiem, że to dla pani trudne, ale proszę sobie przypomnieć, czy zdarzyło się coś, cokolwiek, drobna rzecz, która sprawiła, że przeszło pani przez głowę nawet zupełnie nieuzasadnione „to chyba on” lub „to chyba ona”. Hmm?
- Niezręcznie mi rzucać oskarżenia, ale no, na terapii wychodziło, że żona pana Henryka strasznie go nienawidzi i pani Barbara tak sugestywnie odgrywała tę złość, sama nie wiem, głupio tak mówić...
PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA ŚWIADKA. Barbara Jarczyk, ur. 8 sierpnia 1946, zamieszkała w Grodzisku Mazowieckim przy ul. Bartniaka, wykształcenie wyższe, zatrudniona jako główna księgowa w Zakładzie Produkcyjnym Zabawek Drewnianych „Sosnex”.
Wyglądała właśnie jak księgowa albo emerytowana nauczycielka. Puszysta, w garsonce kupionej zapewne w sklepie dla puszystych. Z puszystą twarzą i fryzurą. W okularach. Szacki nie przypuszczał, że ludzie w tym wieku chodzą na terapię. Zawsze sądził, że to raczej trzydziesto-czterdziestolatkowie, zajeżdżeni w wyścigu szczurów, szukają leku na lęki i depresje. Chociaż, z drugiej strony, lepiej późno osuszyć bagna własnej duszy niż wcale. Zmarszczył brwi, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że przyszła mu do głowy ta idiotyczna metafora.