Выбрать главу

— Kiedy ma się to zdarzyć?

— Dzisiejszej nocy, panie. O Godzinie Hagiusa.

— Dziś w nocy!

— Tak, panie. Szedłem, jak potrafiłem najszybciej, ale twa armia jest tak wielka… i bałem się, że zginę z ręki prostego żołnierza, szukałem twej gwardii… przybyłbym wczoraj lub nawet przedwczoraj, lecz nie było to możliwe, nie potrafiłem…

— A ile dni drogi dzieli nas od Nowego Velalisier?

— Być może cztery. Lub trzy, jeśli będziemy maszerować bardzo szybko.

— A więc Danipiur zginie! — krzyknął Hissune, wściekły i bezradny.

— Jeśli nie poświęci jej tej nocy…

— Powiedziałeś, że odbędzie się to właśnie dziś!

— Tak, księżyce zajmują właściwe pozycje, gwiazdy zajmują właściwe pozycje… ale jeśli się zawaha, jeśli w ostatniej chwili zmieni zamiar…

— A czy Faraataa często się waha?

— Nigdy, panie.

— Nie ma więc sposobu, byśmy dotarli na czas.

— Nie ma, panie — przytaknął ponuro Aarisiim.

Ze zmarszczonym czołem Hissune wpatrywał się intensywnie w drzewa dwikka. Danipiur martwa? Wraz z nią zginęłaby jakakolwiek nadzieja na porozumienie ze Zmiennokształtnymi. Z tego, co wiedział, tylko ona zdolna była złagodzić furię buntowników i pośredniczyć w zawarciu jakiegoś kompromisu. Bez niej walka toczyć się będzie bez końca.

— Gdzie dziś przebywa Pontifex? — spytał Alsimira.

— Jest na zachód od Khyntor, być może aż w Dulorn, z pewnością gdzieś na terenach Rozpadliny.

— Czy możemy wysłać mu wiadomość?

— Kanały komunikacyjne łączące nas z tym regionem są bardzo niepewne, panie.

— Przecież wiem. Chcę, by dotarło do niego to, czego dowiedzieliśmy się od Aarisiima, i to w ciągu dwóch najbliższych godzin. Próbujcie wszystkiego; co ma jakiś sens. Proście o pomoc czarodziejów, módlcie się, wyślijcie wieść do Pani, niech spróbuje przesłania. Próbujcie wszystkiego; Alsimirze, czy dobrze mnie zrozumiałeś? Pontifex musi wiedzieć, że Faraataa zamierza dziś w nocy zamordować Danipiur. Prześlijcie mu tę informację. Jakimś cudem. I powiedzcie mu też, że tylko on może ją ocalić. Jakimś cudem.

7

Do tego, pomyślał Valentine, potrzebować będę nie tylko kła Maazmoorna, lecz także diademu Pani. Nie może być żadnej przerwy w transmisji, żadnego przekłamania przekazu; użyję wszelkich dostępnych mi środków.

— Stań tuż obok mnie — powiedział do Carabelli. I do Deliambera, Sleeta, Tisany. — Otoczcie mnie. Kiedy wyciągnę ręce, chwyćcie je. Nie mówcie nic. Tylko je ściskajcie.

Dzień był czysty, słoneczny, powietrze poranka wydawało się rześkie, świeże, słodkie jak nektar z alabandyny. Lecz w Piurifayne, daleko na wschodzie, zapadał zmrok.

Założył diadem. Chwycił kieł króla oceanu. Wziął głęboki oddech, nabierając w płuca słodkiego, czystego powietrza tak głęboko, że niemal go oszołomiło.

Maazmoornie?

Wezwał go tak potężnie, że aż poraził stojących obok ludzi. Sleet drgnął, Carabella przyłożyła dłonie do uszu, macki Deliambera zafalowały gwałtownie.

Maazmoornie? Maazmoornie?

Dźwięk dzwonów. Powolne, ciężkie obroty gigantycznego ciała spoczywającego w chłodnych głębiach oceanu, gdzieś na północy. Słabe poruszenie wielkich, czarnych skrzydeł.

Słyszę cię, Valentinie-bracie.

Pomóż mi, Maazmoornie.

Pomóż? Jak mogę ci pomóc?

Pozwól, że wraz z twą duszą ulecę ponad świat.

Więc chodź do mnie, królu-bracie, Valentinie-bracie.

Okazało się to cudownie łatwe. Poczuł, jak robi się coraz lżejszy, jak unosi się w powietrze, wzlatuje, leci. Poniżej widział wielki, wygięty łuk planety, ginący w mroku daleko na wschodzie. Król oceanu niósł go bez wysiłku, radośnie, jak gigant niosący na dłoni kociaka. Dalej, dalej, wokół świata, otwierającego się przed jego lecącą wysoko duszą. Czuł, że on i Majipoor stają się jednością. Stał się dwudziestoma miliardami mieszkańców planety — ludzi i Skandarów, Hjortów, Metamorfów i wszystkich innych ras — byli niczym cząsteczki jego krwi. Znajdował się wszędzie, był wszystkimi smutkami świata, całą radością świata, wszystkimi jego pragnieniami, wszystkimi potrzebami. Był wszystkim. Był wrzącym wszechświatem sprzeczności i konfliktów. Czuł upał pustyni, ciepły deszcz tropików, chłód wyniosłych górskich szczytów. Śmiał się i płakał, umierał i kochał się, jadł i pił, tańczył, galopował dziko przez nie znane sobie wzgórza, trudził się na polach, wycinał ścieżkę w ścianie dzikiej dżungli. W oceanie jego duszy wielki smok wyskoczył na powierzchnię wody, wydał z siebie monstrualny, zdławiony ryk i zanurkował w przepastne głębie. Valentine opuścił wzrok, dostrzegając strzaskane miejsca świata, rany i blizny tam, gdzie ziemia wznosiła się, gdzie zderzały się jej fale, zobaczył, jak można je uleczyć, jak świat może odzyskać harmonię, znów stać się jednością. Wszystko bowiem dąży ku harmonii. Wszystko łączy się w To, Co Jest. Wszystko jest częścią wielkiej, niezmiennej harmonii.

Lecz z harmonii tej wyłamywał się jeden element. Skrzeczał, piszczał, zgrzytał, wył. Ciał materię świata jak nóż, pozostawiając za sobą krwawą bliznę. Całość rozdzierał na części. Nawet on — i Valentine nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości — był aspektem Tego, Co Jest. Lecz krzycząc, miotając się, szalejąc w obłędzie, ten jeden aspekt Tego, Co Jest nie chciał zaakceptować Tego, Co Jest. Siła ta głośno krzyczała wszystkiemu, co poza nią. Buntowała się przeciw tym, tworzyli harmonię, naprawiali materię świata, pragnęli całość uczynić całością.

Faraatao.

Kim jesteś?

Jestem Valentine Pontifex.

Valentine głupek. Valentine dziecko.

Nie, Faraatao. Valentine Pontifex.

To nic nie znaczy. Jam jest Król, Który Jest!

Valentine roześmiał się; jego śmiech spadł na świat deszczem kropli złocistego miodu. Lecąc na skrzydłach wielkiego króla smoków, wzniósł się niemal do granic niebios, mógł stąd patrzyć w ciemność, widział czubek Góry Zamkowej, wbijający się w niebiosa po przeciwnej stronie świata. Roześmiał się znowu i patrzył, jak wściekły Faraataa wije się, jak walczy z prądem jego śmiechu.

Faraatao?

Czego chcesz ?

Możesz jej nie zabijać, Faraatao.

Kim jesteś, że mówisz mi, co mogę zrobić, a czego nie mogę?

Jestem Majipoorem.

Jesteś głupcem, Valentinie, jam zaś Król, Który Jest!

Nie, Faraatao.

Nie?

Widzę w twym umyśle błysk tej starej opowieści. Książę, Który Nadejdzie, Król, Który Jest… jak możesz ogłaszać się którymi z nich ? Nie jesteś tym Księciem. Nigdy nie będziesz Królem.

Mącisz mi umysł głupstwami. Odejdź lub cię wygnam.

Valentine poczuł uderzenie, nacisk. Odepchnął je.

Książę, Który Nadejdzie to istota całkowicie pozbawiona nienawiści. Czy możesz temu zaprzeczyć, Faraatao? To fragment legendy twego ludu. Książę nie pożąda zemsty. Nie pragnie niszczyć. Ty zaś nie jesteś niczym oprócz nienawiści, żądzy zemsty, pragnienia niszczenia, Faraatao. Gdyby usunąć z ciebie te cechy, byłbyś pustą skorupą, trupem.

Głupiec.

Niesłusznie rościsz sobie pretensje do władzy.

Głupiec.

Pozwól, że pozbawię cię gniewu i nienawiści, Faraatao. Daj mi swą duszę, a uleczę ją.

Głupcze, mówisz niestworzone rzeczy.

Chodź, Faraatao. Uwolnij Danipiur. Daj mi swą duszę, a uleczę ją.