Rosły tu alabandyny, sprowadzone zarówno z Zimroelu, jak i Alhanroelu; wszystkich naturalnych barw, a także wiele ich odmian hybrydycznych. Były też tanigale i thwale, kwiaty nocy z lasów należących do Metamorfów, kwitnące — wyłącznie w noc Święta Zimy — oślepiająco jaskrawymi, niezwykłymi kwiatami. Były sośninki i androdragmy, krzaczki balonowe i miękki mech, halatingi wyhodowane z sadzonek otrzymanych wprost z Góry Zamkowej i caramangi oraz muorny, pnącza sihornish, sefitongle, eldirony. Etowan Elacca eksperymentował także z roślinami tak trudnymi w uprawie jak ogniste palmy z Pidruid, które czasami utrzymywały się w jego ogrodzie sześć lub siedem lat, lecz nie chciały kwitnąć tak daleko od morza; z drzewami igłowymi z wyżyn, te jednak więdły szybko pozbawione tak potrzebnych im chłodów; z dziwnymi, upiornymi księżycowymi kaktusami z Pustyni Velalisier, które bez powodzenia próbował osłonić od nadmiaru deszczów. Nie lekceważył też roślin, rosnących dziko w tym regionie Zimroelu, tylko dlatego, że były mniej egzotyczne — uprawiał dziwne, spęczniałe drzewa pęcherzowe, lekkie niczym balony, kiwające się na swych grubych łodygach na wietrze i groźne mięsożerne rośliny z lasów Mazadone, śpiewające krzewy, drzewa kabaczkowe, kilka ogromnych drzew dwikka, kilka sprawiających wrażenie prehistorycznych drzew krakowych. Poszycie stanowiły drobne kępki sensitiwów, sadzonych tam, gdzie wydawały się na miejscu, ich skromność bowiem idealnie kontrastowała z krzykliwą wspaniałością roślin stanowiących większość jego kolekcji.
Dzień, w którym odkrył, że sensitiwy więdną, był wręcz nieprawdopodobnie piękny. Poprzedniej nocy padał lekki deszcz, lecz chmury odsunęły się, jak to przewidział, nim o świcie rozpoczął swój zwykły spacer po ogrodzie. Powietrze było chłodne i niezwykle czyste, wschodzące słońce rozpaliło zdumiewające, zielone ognie na lśniących granitowych wzgórzach na zachodzie. Kwiaty alabandyn błyszczały, żarłoczne rośliny, świeżo przebudzone i głodne, niespokojnie zwierały ostrza, usytuowane w kielichach znajdujących się w środku wielkich rozet, drobne długodzioby o karmazynowych skrzydełkach jak iskry oślepiającego światła przelatywały między gałęziami androdragmów. Mimo wszystko Etowan Elacca przeczuwał nieszczęście. Poprzedniej nocy spał źle, śniły mu się skorpiony, dhiimy i inne niszczycielskie stwory buszujące na jego polach. Niemal bez zdziwienia dostrzegł biedne sensitiwy, skurczone, wyschłe po jakichś okropieństwach mrocznej nocy.
Przez godzinę przed śniadaniem pracował sam, ze smutkiem wyrywając z ziemi zwiędłe rośliny. Poniżej uszkodzonych gałązek sensitiwy nadal żyły, lecz nie można było ich ocalić, gdyż zniszczone liście nie odrosłyby, a gdyby zostały wycięte, szok z tym związany i tak zniszczyłby całe krzaczki. Więc wyrywał je, jedne po drugich, drżąc, gdy kurczyły mu się pod palcami, i rzucał na stos. Później wezwał do sadu zarządcę wraz z głównym ogrodnikiem i spytał, czy któryś z nich wie, co mogło tak zaszkodzić sensitiwom. Lecz żaden z nich nie potrafił odpowiedzieć.
To zdarzenie zepsuło mu ranek, lecz w naturze Etowana Elakki nie leżało martwienie się przez dłuższy czas; nim minęło południe, miał już sto paczek nasion sensitiwów, otrzymanych z miejscowej szkółki; nie mógł, oczywiście, kupić samych roślin, nie przetrwałyby przesadzenia. Następnego dnia zasadził je własnoręcznie. Za sześć, osiem tygodni nie pozostanie ślad po tym, co się zdarzyło. Była to dla niego tylko drobna, mało ważna tajemnica, którą być może uda się rozwiązać pewnego dnia. Szybko przestał się nad nią zastanawiać.
Kilka dni później znów zdarzyło się coś dziwnego — spadł fioletowy deszcz. Dziwne to, lecz nieszkodliwe. Ludzie powtarzali: “Wiatry musiały zmienić kierunek. Że też przywiały skuwę na zachód!” Plamy pozostały niespełna jeden dzień, a potem zmył je kolejny, całkiem zwyczajny deszcz. O tym zdarzeniu Etowan Elacca zapomniał równie łatwo.
Lecz drzewa niyku…
W kilka dni po fioletowym deszczu pilnował zbioru owoców gleinu, kiedy jego starszy zarządca — spokojny Ghayrog imieniem Simoost, wyglądający jak oprawiony w skórę — zbliżył się, opanowany przez coś, co — jak na niego — wydawało się niezwykłym podnieceniem: wężowe włosy wiły mu się dziko, rozwidlony język wirował, jakby chciał wyrwać się z ust. Krzyczał:
— Niyki! Niyki!
Bladoszare liście drzew niyku mają kształt wąski i wydłużony; sterczą pionowo z rzadkich pęków na końcu dwucalowych łodyg, jakby zwichrzyło je nagłe wyładowanie elektryczne. Ponieważ drzewka są delikatne, o nielicznych gałęziach, sterczące liście wyglądają dziwnie i łatwo je rozpoznawać, nawet ze sporej odległości. Teraz, biegnąc wraz z Simoostem do ich zagajnika, z odległości kilkuset jardów Etowan Elacca dostrzegł, że zdarzyło się coś, co uważał za absolutnie niemożliwe: liście zwisały obrócone w dół; drzewa nie przypominały już niyków, lecz raczej płaczące tanigale lub halatingi!
— Wczoraj wszystko było z nimi w porządku — powiedział Simoost. — Dziś rano wszystko było w porządku. A teraz…
Etowan Elacca dobiegł do pierwszej grupy pięciu drzew. Położył dłoń na najbliższym pniu. Wydawał się on dziwnie lekki; popchnął i drzewo zwaliło się; suche korzenie wyszły z ziemi niezwykle łatwo. Z drugim i trzecim stało się to samo.
— Są martwe — powiedział.
— Liście… — wykrztusił Simoost. — Nawet u martwych niyków liście obrócone są ku górze. Lecz te… Nigdy nie widziałem niczego podobnego.
— Nie zginęły z przyczyn naturalnych — szepnął Etowan Elacca. — To coś nowego, Simooście.
Biegał od grupy do grupy, przy trzeciej już szedł, a przy piątej wlókł się z opuszczoną głową.
— Martwe… wszystkie martwe… moje przepiękne niyki.
Cały sad był martwy. Niyki wyschły, jak zwykle, błyskawicznie, cała wilgoć uleciała z ich gąbczastych pni, lecz żeby zdarzyło się to z sadem, rozplanowanym z myślą o dziesięcioletnim cyklu… To wydawało się niemożliwe, a położenie liści trudno było wytłumaczyć.
— Musimy donieść o tym agentowi rolnemu — powiedział Etowan Elacca. — A także, Simooście, wysłać posłańca na farmę Hagidawna i Nismayne'a, i tego, jak mu tam… co mieszka przy jeziorze. Trzeba dowiedzieć się, czy oni także mają problemy z niykami. Czy to zaraza? Nie wiem. Lecz niyki nie chorują… Nieznana zaraza, Simooście? Spadła na nas jak przesłanie od Króla Snów.
— Fioletowy deszcz, panie.
— Odrobina barwnego piasku? Jak mogłaby czemukolwiek zaszkodzić? Po drugiej stronie Rozpadliny fioletowe deszcze padają kilkanaście razy w roku i nie ma to żadnego wpływu na ich zbiory. Och, Simooście, moje niyki, moje niyki…
— To przez fioletowy deszcz — stwierdził z przekonaniem Simoost. — Nie był naturalny, tu, na wschodzie. Zdarzyło się coś nowego, panie; deszcz przyniósł truciznę, która zniszczyła niyki!
— A także sensitiwy, trzy dni przedtem, nim w ogóle spadł?
— Senistiwy są bardzo delikatne, panie. Być może wyczuły truciznę w powietrzu? Deszcz zbliżał się wtedy w naszym kierunku.
Etowan Elacca wzruszył ramionami. Być może. A może Zmiennokształtni przylecieli nocą z Piurifayne, na miotłach lub magicznych latających maszynach, i rzucili na ziemię złowrogi czar. Może na świecie wszystko jest możliwe.
— Po co tracić czas na zastanawianie się? — spytał gorzko. — Nie wiemy nic. Tylko tyle, że sensitiwy zginęły, że zgięły niyki. Co się jeszcze stanie, Simooście? Co się jeszcze stanie!?
12