— Czym nasycili tę wodę? — spytał.
— Pochodzi z naturalnego źródła. Pokojówka powiedziała, że to “radioaktywność”.
— No, chyba się pomyliła. Radioaktywność to coś innego, coś bardzo potężnego i niebezpiecznego. Zajmowałem się nią, toteż wiem o niej coś niecoś.
— Jaka więc jest ta “radioaktywność”?
— Nie potrafię zgadnąć. Dzięki niech będą Bogini, że nie mamy jej na Majipoorze, jakakolwiek by była. Ale gdybyśmy ją mieli, chyba nie używalibyśmy jej do kąpieli. To tutaj to z pewnością woda z jakiegoś orzeźwiającego mineralnego źródła.
— Bardzo orzeźwiającego — potwierdziła Carabella. Przez chwilę kąpali się w milczeniu. Valentine czuł, jak ogarnia go chęć do życia. Czy to dzięki musującej wodzie?
A może dzięki uspokajającej obecności Carabelli, dzięki uwolnieniu się od ciężaru towarzystwa dworaków, zwolenników, pochlebców, petentów? Jedno i drugie mogło mu tylko pomóc odzyskać pogodę ducha. Pewnie zadziałała w końcu jego wewnętrzna odporność, odpędzając to dziwne, tak do niego nie pasujące przygnębienie, które legło mu na duszy wraz z wkroczeniem do Labiryntu. Uśmiechnął się. Carabella uniosła głowę, podając mu usta, a on przesunął dłoń po jej smukłym ciele na płaski, twardy brzuch i na udo. Wyczuł prężące się pod skórą mięśnie.
— W kąpieli? — spytała, rozmarzona.
— Czemu nie? Ta woda sprawia cuda.
Unosiła się nad nim. Otoczyła go nogami; jej półotwarte oczy spotkały się na chwilkę z jego oczami, a potem zamknęły. Valentine ujął ją za pośladki, naprowadził. Czyżby rzeczywiście minęło dziesięć lat od ich pierwszej nocy w Pidruid, na oświetlonej światłem księżyców łące, pod wysokimi, szarozielonymi krzakami, na festiwalu ku czci tego drugiego Valentine'a? Trudno to sobie wyobrazić — dziesięć lat! Podniecenie tej pierwszej nocy nigdy go nie opuściło. Przytulił ją, poruszali się w rytmie, który — choć znajomy — nie przerodził się w rutynę; przestał myśleć o pierwszym razie i o tych, które nastąpiły potem, nie myślał o niczym, czuł tylko ciepło, miłość i szczęście.
Później, kiedy ubierali się, spiesząc na przygotowaną przez Nascimonte'a rodzinną kolację w gronie najwyżej pięćdziesięciu osób, Carabella spytała:
— Czy ty naprawdę chcesz zrobić Hissune'a Koronalem? — Co?
— Jestem pewna, że takie było znaczenie twych słów, gdy rozmawialiśmy wcześniej — tych twoich zagadek… no, wtedy kiedy tu dojeżdżaliśmy, pamiętasz?
— Pamiętam.
— Jeśli wolisz nie rozmawiać…
— Nie, nie. Nie widzę powodu, by dłużej to przed tobą ukrywać.
— A więc mówiłeś poważnie!
Valentine zmarszczył brwi.
— Sądzę, że mógłby zostać Koronalem, tak. Ta myśl po raz pierwszy zrodziła mi się w głowie, kiedy był tylko małym, brudnym chłopcem, wyłudzającym jedną czy dwie korony od odwiedzających Labirynt turystów.
— Ale czy nisko urodzony może zostać Koronalem?
— Pytasz o to ty, Carabello, która byłaś zwykłą cyrkówką, a zostałaś żoną Koronala?
— Zakochałeś się we mnie i podjąłeś pospieszną, niezwykłą decyzję, którą, jak wiesz, nie wszyscy zaakceptowali.
— Mówisz o kilku głupich sztachetkach! Reszta świata traktuje cię jak swą prawowitą panią.
— Być może. W każdym razie między żoną Koronala a samym Koronalem jest jednak pewna różnica. Ludzie nie zaakceptują faktu, że zwykły człowiek, jeden z nich, został Koronalem. Uważają Koronala za króla, osobę świętą, niemal boską. Ja też to czułam, kiedy żyłam wśród nich, w mym poprzednim życiu.
— Zostałaś zaakceptowana. Jego także zaakceptują.
— To tak, jakbyś im coś narzucał. Wybrać pierwszego lepszego chłopca znikąd i wynieść go tak wysoko. Czemu nie Sleet? Zalzan Kavol? Ktoś pierwszy z brzegu?
— Hissune ma możliwości. Tego jestem pewien.
— Nie potrafię ocenić jego możliwości, ale sam pomysł, by koronowany został nędzarz w łachmanach, wydaje mi się bardzo dziwny, dziwniejszy niż najdziwniejszy sen.
— Czy rzeczywiście Koronala wybierać trzeba zawsze spośród tej samej małej grupki mieszkańców Góry Zamkowej? Tak było przez kilkaset, może nawet kilka tysięcy lat. Koronala zawsze wybierano spośród którejś z wielkich rodzin zamieszkujących Górę, a jeśli nawet nie spośród nich, choć nie potrafiłbym powiedzieć, kiedy ostatnio stało się coś takiego, to bezwarunkowo z arystokratycznego, książęcego rodu. Sądzę, że początkowo nasz system miał funkcjonować inaczej, bo niby dlaczego zakazano monarchii dziedzicznej? Zbliżają się tak ogromne kłopoty, Carabello, że odpowiedzi na nie musimy poszukać poza Górą. Tu jesteśmy zbytnio izolowani. Czasami zdaje mi się, że z tego wszystkiego rozumiemy mniej niż nic. Nasz świat jest zagrożony; powinniśmy się odrodzić, ofiarować koronę komuś z zewnątrz, komuś, kto nie jest częścią zamkniętego kręgu arystokracji. Komuś, kto patrzy z innej perspektywy, kto poznał świat od podszewki…
— Jest jeszcze taki młody!
— O to już zatroszczy się sam czas — rzekł Valentine. — Wiem, że wielu ludzi sądzi, iż powinienem już zostać Pontifexem; mam zamiar sprawiać im zawód tak długo, jak to tylko możliwe. Chłopiec musi najpierw przejść twardą szkołę. Nie będę też udawał, że spieszno mi do Labiryntu, sama wiesz…
— Nie udawaj. Rozmawiamy, jakby Pontifex już nie żył lub stał u wrót śmierci, a przecież Tyeveras jeszcze żyje!
— Zgoda. Żyje. Przynajmniej w pewnym znaczeniu tego słowa. Moim zdaniem powinniśmy pozwolić mu pożyć jeszcze trochę.
— A kiedy Hissune będzie już gotowy…
— Pozwolimy Tyeverasowi odejść na wieczny odpoczynek.
— Trudno mi wyobrazić sobie ciebie jako Pontifexa, Valentinie.
— Mnie jeszcze trudniej, kochanie. Ale zostanę Pontifexem. Nie mam wyboru. Byle nieprędko, byle nieprędko, tylko o to proszę!
Carabella milczała przez chwilę, a potem powiedziała:
— Jeśli to zrobisz, na Górze Zanikowej z pewnością się zagotuje. Czy to nie Elidath miał zostać kolejnym Koronalem?
— Jest mi bardzo bliski.
— Wiele razy sam nazywałeś go swym następcą.
— To prawda. Ale zmienił się bardzo od czasu, kiedy uczyliśmy się razem. Doskonale wiem, kochanie, że każdy, kto rozpaczliwie pragnie zostać Koronalem, nie nadaje się na władcę, ale przynajmniej trzeba zgodzić się wziąć na swe barki ten ciężar. Trzeba czuć coś w rodzaju powołania, płonąć jakimś wewnętrznym ogniem. W Elidathu ogień ten wygasł.
— Sądziłam, że w tobie także wygasł, kiedy najpierw zostałeś żonglerem, a potem dowiedziałeś się, kim jesteś.
— Lecz zapłonął znów, kiedy odzyskałem mą dawną duszę!
I płonie nadal. Korona ciąży mi czasami — ale nigdy nie żałowałem, że włożyłem ją na głowę!
— A Elidath by żałował?
— Tak podejrzewam. Bawi się w Koronala teraz, gdy jestem daleko. Założyłbym się, że nie polubił tej zabawy. A poza tym, skończył już czterdziestkę. Koronal powinien być młody.
— Czterdziestoletni mężczyzna nadal jest młody. — Carabella uśmiechnęła się wesoło.
Valentine wzruszył ramionami.
— Mam nadzieję, że się nie mylisz, kochanie. Lecz pozwolę sobie przypomnieć, że jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, jeszcze długo nie będzie potrzeby mianowania nowego Koronala. Kiedy konieczność ta się pojawi, Hissune będzie już gotów, a Elidath usunie się w cień.