Saarekkin ?
Jestem tu.
Co masz do przekazania?
Lusavender został zniszczony w całej wschodniej części Rozpadliny. Grzybek ogarnął tereny, których nie sposób kontrolować, i teraz już atakuje sam z siebie.
Jakie działania podjął rząd?
Palą zarażone zbiory. Nic im to nie pomoże.
Zwyciężyliśmy, Saarekkin!
Zwyciężyliśmy, Faraatao.
Tiihaanimak?
Słyszę cię, Faraatao!
Jakie wieści ?
Deszcz niesie truciznę. Drzewa niyku w całym Dulornie zostały zniszczone. Trucizna dostała się już do gleby, zniszczy także gein i stajje. Przygotowujemy następny atak. Zwyciężyliśmy, Faraatao!
Zwyciężyliśmy! Iniriis?
Jestem Iniriis. Wołki korzenne mnożą się i atakują pola Zimroelu. Zniszczą riccę i milaile.
Kiedy ich efekty będą dostrzegalne?
Już są dostrzegalne. Zwyciężyliśmy, Faraatao!
Podbiliśmy Zimroel! Walka musi się teraz przenieść na Alhanroel. Iniriis, zacznij przesyłać swe wołki przez Morze Zewnętrzne.
Wykonam twój rozkaz.
Zwyciężyliśmy, Iniriis! Y-Uulisaan?
Tu Y-Uulisaan, Faraatao.
Nadal jesteś przy boku Koronala?
Jestem. Opuścił Ebersinul i kieruje się ku Treymone.
Czy wie o tym, co się dzieje na Zimroelu ?
Nie wie nic. Wielki Objazd absorbuje całą jego uwagę.
A więc przynieś mu wieści. Opowiedz mu o wołkach w dolinie Zimru, o chorobie lusavenderu w Rozpadlinie, o śmierci drzew niyku i gleinu w Dulornie.
Mam to zrobić, Faraatao?
Musimy zbliżyć się do niego jeszcze bardziej. Prędzej czy później dowie się o wszystkim normalnymi kanałami. My przyniesiemy mu wiadomości wcześniej, na nasz własny sposób. Zostaniesz jego doradcą w sprawach chorób roślin, Y-Uulisaan. Przynieś mu wiadomość, pomóż walczyć z tą klęską. Powinniśmy wiedzieć, jakich środków zamierza użyć. Zwyciężyliśmy, Y-Uulisaan!
Zwyciężyliśmy, Faraatao!
14
Wiadomość wędrowała godzinę, nim dotarła wreszcie do Najwyższego Rzecznika Hornkasta w jego prywatnych apartamentach na granicach poziomu, tuż obok Sfery Potrójnych Cieni.
Natychmiast spotkaj się ze mną w sali tronowej. Sepulthrove!
Najwyższy Rzecznik wlepił wzrok w posłańców. Wiedzieli, że nie wolno przeszkadzać mu w jego komnatach, chyba że sprawa jest najwyższej wagi.
— Co się dzieje? Czyżby umierał? A może już umarł?
— Nie powiedziano nam, panie.
— Czy Sepulthrove wydawał się wam zaniepokojony?
— Był poruszony, panie, ale nie wiemy…
— Dobrze. Nie szkodzi. Wracam za chwilkę.
Hornkast szybko umył się i ubrał. Jeśli to się rzeczywiście stało, pomyślał kwaśno, to w najbardziej nieodpowiednim momencie. Tyeveras czekał na śmierć co najmniej sto i dwadzieścia lat, dlaczego nie poczekał jeszcze godziny czy dwóch? Jeśli rzeczywiście umarł.
— Czy mam zaczekać, aż wrócisz? — spytała towarzysząca mu kobieta.
Hornkast przecząco potrząsnął głową.
— Nie sposób powiedzieć, ile to może potrwać. Jeśli Pontifex zmarł…
Kobieta uczyniła gest Labiryntu.
— Niech go strzeże Bogini!
— Niech go strzeże — przytaknął sucho.
Wyszedł. Sfera Potrójnych Cieni, wyrastająca wysoko ponad obsydianowe ściany placu, znajdowała się w najjaśniejszej fazie, rzucając niesamowite białoniebieskie światło, niwelujące wszelkie wrażenia wymiarów i głębi. Przechodnie sprawiali wrażenie papierowych lalek, frunących na lekkim wietrzyku. Posłaniec szybko szedł obok, Hornkast musiał bardzo się starać, by dotrzymać mu kroku. Dotarł do swej prywatnej windy tak dziarsko, jakby nie miał osiemdziesięciu lat.
W mgnieniu oka znaleźli się na imperialnym poziomie.
Martwy? Umierający? Niepojęte. Hornkast zdał sobie nagle sprawę, że w ogóle nie brał pod uwagę naturalnej śmierci Pontifexa. Sepulthrove zapewniał go, że maszyny nie mogą zawieść, że Pontifexa z pewnością uda się utrzymać przy życiu, jeśli taka będzie potrzeba, jeszcze dwadzieścia do trzydziestu lat, być może nawet pięćdziesiąt. Sądził, że ta śmierć, gdy nadejdzie, będzie wynikiem podjętej z największą rozwagą decyzji politycznej — a nie czymś, co zdarzy się bez zapowiedzi, w całkiem zwykły poranek.
A jeśli się zdarzyła? Trzeba będzie natychmiast wezwać Valentine'a z zachodu. Jakąż niechęcią napełni go konieczność przerwania Wielkiego Objazdu, nim się jeszcze zaczął!
Oczywiście, będę musiał zrezygnować, powiedział do siebie Hornkast. Valentine zechce mianować własnego rzecznika, bez wątpienia tego drobnego mężczyznę z blizną na twarzy, a może nawet tamtego Vroona. Zastanawiał się, jak to będzie przygotowywać następcę na stanowisko, które sam piastował tak długo.
Uczyć Sleeta, zachowującego się tak protekcjonalnie, tak pewnego własnej wyższości, albo małego vroońskiego czarownika z wielkimi błyszczącymi oczami, dziobem i mnóstwem macek…
To jego zadanie — wszystkiego nauczyć nowo mianowanego Najwyższego Rzecznika. A potem odejdę, pomyślał. Prawdopodobnie nie przeżyję utraty stanowiska. Elidath zostanie zapewne Koronalem. Mówią, że to dobry człowiek, bardzo bliski Valentine'owi, niemal jak brat. Jakie to będzie dziwne, znów, po tych wszystkich latach, mieć prawdziwego Pontifexa, naprawdę współpracującego z Koronalem! Ale ja tego nie zobaczę. Już mnie tu nie będzie.
Pełen najczarniejszych przeczuć, zrezygnowany, przybył pod pięknie zdobione drzwi sali tronowej. Włożył dłoń w rękawicę rozpoznawczą, wcisnął chłodną, miękką, znajdującą się wewnątrz niej kulę; pod wpływem jego dotyku drzwi otworzyły się, ukazując wielką, okrągłą salę, tron, na który wstępowało się po trzech stopniach, skomplikowaną maszynerię systemu podtrzymywania życia i — w kuli bladoniebieskiego światła, w której tkwił od tak dawna — kościstą sylwetkę samego Pontifexa, chudego i pomarszczonego jak stara mumia, siedzącego na stołku, z zaciśniętymi zębami i płonącymi życiem oczami. Obok stała grupka znajomych dziwolągów: stareńki, wychudły, trzęsący się prywatny sekretarz Tyeverasa, Dilifon, czarownica Narrameer, pontyfikalna tłumaczka snów, i ostronosy lekarz Sepulthrove o skórze w kolorze zeschłego błota. Z nich wszystkich — nawet z Narrameer, która za pomocą czarów zachowała młodość i nieprawdopodobną urodę — promieniowała aura starości, rozkładu i śmierci. Hornkast, oglądający tych ludzi dzień w dzień od czterdziestu lat, nigdy jeszcze nie dostrzegł z taką jasnością, jak bardzo są przerażający. Zdawał sobie sprawę, że sam jest do nich podobny. Być może, pomyślał, nadszedł wreszcie czas, by uprzątnąć stąd nas wszystkich.
— Przyszedłem, gdy tylko odebrałem wiadomość — powiedział. Zerknął na Pontifexa. — No i co? Umiera, prawda? Nie widzę żadnej różnicy.
— Wcale nie ma zamiaru umierać — odparł Sepulthrove.
— Więc co się właściwie dzieje?
— Posłuchaj — powiedział lekarz. — Znowu zaczyna.
Postać siedząca w kuli systemu podtrzymywania życia zadrżała i drżała tak, przesuwając się odrobinę w lewo i w prawo. Pontifex wydał z siebie cichy jęk, potem dźwięk będący częściowo gwizdem, częściowo chrapaniem, a potem zacharczał i charczał tak przez dłuższą chwilę.
Hornkast słyszał to wszystko wielokrotnie. Był to prywatny język, który Tyeveras wymyślił w swym niepojętym starczym zdziecinnieniu i którego nauczył się wyłącznie jego rzecznik. Składały się nań prawie-słowa, duchy wyrazów, w których tkwiło, gdzieś głęboko, ich prawdziwe znaczenie. Niektóre przez lata zmieniły się w nieartykułowane pomruki, lecz Hornkast, od dawna obserwujący tę ewolucję w jej różnych stadiach, wiedział, co mają oznaczać. Były pewne jęki, westchnienia i poszlochiwania, które nie znaczyły nic. Z kolei niektóre dźwięki wydawały się obce językowi ludzi, a jednak stopień ich komplikacji wskazywał, że mogą odnosić się do myśli, które zrodziły się w umyśle Tyeverasa podczas jego długiej bezsennej izolacji i które znał wyłącznie on.