Na biurku w kabinie, zajmowanej przez Lorda Valentine'a na pokładzie jego statku flagowego “Lady Thiin” leżą porozkładane plany i mapy tych części Zimroelu, na których pojawiły się choroby zbóż; wszystkie pokreślone i poznaczone notatkami. Był trzeci dzień podróży. Flota pięciu statków opuściła Alaisor, kierując się do portu Numinor na północno-wschodnim wybrzeżu Wyspy Snu. Mieli płynąć wiele tygodni, nawet przy sprzyjających wiatrach, a akurat teraz wiał wiatr przeciwny.
Czekając na przybycie swego eksperta rolnego, Valentine jeszcze raz przejrzał przygotowane przez Y-Uulisaana dokumenty; a przy okazji zerknął i w te, które kazał wydobyć z archiwów. Czytał je mniej więcej po raz piętnasty od wyruszenia z Alaisor; zawarta w nich opowieść nie stała się przez to weselsza.
Zarazy i choroby roślin, o czym doskonale wiedział, są stare jak samo rolnictwo. Nie istniał żaden powód, dla którego Majipoor, świat i tak wyjątkowo szczęśliwy, miałby być wolny od tego rodzaju nieszczęść, i istotnie, archiwa ukazywały obfitość precedensów: choroby, inwazje szkodników i susza zagrażały uprawom za czasów kilkunastu władców, a sytuacja trudna była do opanowania co najmniej pięciokrotnie: pod rządami Setiphona i Lorda Stanidora, Threyma i Lorda Vildivara, Struina i Lorda Guadelooma, Kanaby i Lorda Sirrutha oraz Siginora i Lorda Melikanda, w otchłani niemal zapomnianej przeszłości.
Lecz to, co właśnie się dzieje, wydaje się znacznie poważniejsze, pomyślał Valentine, i nie tylko dlatego, iż dzieje się teraz, a nie w zamierzchłej, pogrążonej w kurzu archiwów przeszłości. Populacja Majipooru zwiększyła się niepomiernie w porównaniu z tym, jaka była w czasie poprzednich klęsk, na planecie żyło obecnie dwadzieścia miliardów istot rozumnych, podczas gdy w czasach Lorda Strina było ich najwyżej sześć; a w czasach Lorda Signora na Majipoorze mieszkała zaledwie garstka ludzi. Przy tej liczbie mieszkańców klęska głodu zagraża przy najdrobniejszym nawet zakłóceniu produkcji rolnej. Sama struktura społeczeństwa z łatwością może rozpaść się w proch. Valentine doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że licząca tysiące lat stabilność Majipooru — tak dziwna w porównaniu z doświadczeniami innych cywilizacji — wynika wyłącznie z niezwykłej łatwości życia na tej wielkiej planecie. Skoro nikt nigdy nie był w prawdziwej potrzebie, ludzie godzili się z istniejącym porządkiem rzeczy, godzili się nawet z jego niedoskonałościami; lecz jeśli raz poczują pustkę w żołądku, porządek rzeczy może ulec zmianie w ciągu godziny. A mroczne sny, wizje chaosu, dziwaczne przepowiednie — pająki wietrzne lecące nad Alhanroelem i tak dalej — obudziły w Valentinie poczucie zagrożenia, pewność istnienia szczególnego niebezpieczeństwa.
— Panie, przyszedł Y-Uulisaan — oznajmił Sleet. Ekspert wszedł, zachowując się niepewnie, najwyraźniej speszony. Niezręcznie próbował uczynić znak gwiazdy, którego wymagała od niego etykieta. Valentine tylko niecierpliwie potrząsnął głową i skinieniem ręki nakazał mu usiąść. Wskazał na oznaczoną na czerwono strefę wzdłuż Rozpadliny Dulorn.
— Jak ważne są zbiory lusavenderu? — spytał.
— Mają podstawowe znaczenie, panie — odpowiedział Y-Uulisaan. — Są głównym źródłem węglowodanów na całym północnym i zachodnim Zimroelu.
— A jeśli zacznie go brakować.
— Można byłoby spróbować zastąpić go stajją.
— Ale stajji także może zabraknąć!
— Słusznie, panie. Milaila, mająca podobne własności odżywcze, zaatakowana została przez wołka korzeniowego, o czym już zostałeś powiadomiony. Możemy więc twierdzić, że za sześć do dziewięciu miesięcy ludność tego rejonu odczuje poważne braki żywności… — Czubkiem palca zakreślił krąg obejmujący terytorium sięgające na wschód do Ni-moya, na zachód do leżącego na wybrzeżu Pidruid i na południe aż do Velathys.
Ilu mieszka tam ludzi, pomyślał Valentine? Być może dwa i pół miliarda? Próbował wyobrazić sobie dwa i pół miliarda głodnych ludzi, od urodzenia przyzwyczajonych do nadmiaru żywności, tłoczących się w Tilomon, Narabal, Pidruid…
— Spichrze państwowe wyrównają braki, przynajmniej na krótką metę. W tym czasie musimy opanować klęskę. O ile wiem, śnieć lusavenderowa była wielkim problemem jakieś sto lat temu… i została pokonana.
— Przy użyciu środków ostatecznych, panie. Kwarantanną objęto całe prowincje. Palono farmy, a potem zdejmowano wierzchnią warstwę ziemi. Kosztowało to wiele milionów rojali.
— Pieniądze nie mają znaczenia tam, gdzie głodują ludzie. Zrobimy to od nowa. Jeśli natychmiast rozpoczniemy odkażanie plantacji lusavenderu, ile czasu zajmie nam doprowadzenie spraw do końca?
Y-Uulisaan zastanawiał się, myśląc, pocierając palcami dziwnie szerokie, ostre kości policzkowe. W końcu powiedział:
— Minimum pięć lat. Najprawdopodobniej dziesięć.
— Niemożliwe!
— Śnieć rozprzestrzenia się bardzo szybko, panie. Podczas gdy my tu sobie rozmawiamy, zarażone zostały prawdopodobnie kolejne tysiące akrów. Problemem będzie jej powstrzymanie, nim zaczniemy z nią walczyć.
— A choroba drzew niyku? Rozprzestrzenia się równie szybko?
— Szybciej, panie. I najwyraźniej łączy się jakoś z chorobą stajji, którą zazwyczaj uprawia się równolegle z niyką.
Valentine spojrzał na ścianę kabiny, lecz widział tylko szarą nicość. Po dłuższej chwili powiedział:
— Poradzimy sobie, niezależnie od ceny. Y-Uulisaanie, proszę, byś przygotował plan walki z każdą z tych plag, wraz z oszacowaniem kosztów. Poradzisz sobie?
— Tak, panie.
— Musimy skoordynować nasze wysiłki z pracą Pontyfikatu — oznajmił Koronal Sleetowi. — Powiedz Ermanarowi, ze ma natychmiast nawiązać łączność z ministrem rolnictwa Labiryntu. Dowiedzcie się, czy wiedzą tam w ogóle o tym, co dzieje się na Zimroelu, jakie środki zaradcze proponują i tak dalej.
— Panie, właśnie rozmawiałem z Ermanarem — wtrącił Tunigorn. — Już skontaktował się z Pontyfikatem.
— I?
— Tamtejsze ministerstwo rolnictwa nie wie o niczym. Prawdę mówiąc, w Labiryncie nie mają ministra rolnictwa.
— Nie mają? Jak to?
— Jak rozumiem, w związku z postępującą… eee… słabością… Pontifexa Tyeverasa, w ostatnich latach nie obsadzano wielu ważnych urzędów, panie — wyjaśnił spokojnie Tunigorn.
— Działalność Pontyfikatu uległa z tego powodu pewnemu… spowolnieniu. Więcej, panie, możesz dowiedzieć się na ten temat od samego Ermanara, on bowiem jest naszym głównym łącznikiem z Labiryntem. Czy mam po niego posłać?
— Nie w tej chwili — powiedział Valentine słabym głosem. Wrócił do studiowania map Y-Uulisaana. Przesuwając palcem tam i z powrotem wzdłuż Rozpadliny Dulorn powiedział: — Dwa największe nieszczęścia wydarzyły się właśnie tutaj. Według tych map znaczne ilości lusavenderu uprawia się także gdzie indziej, na równinie między Thagobar i północnymi granicami Piurifayne oraz tu, na południu od Ni-moya aż po granice Gihorny. Czy mam rację?
— Masz rację, panie — potwierdził Y-Uulisaan.
— A więc przede wszystkim nie wolno nam dopuścić do rozprzestrzenienia się śnieci na te regiony. — Valentine podniósł wzrok na Sleeta, Tunigorna i Deliambera — Natychmiast zawiadomcie władców zagrożonych prowincji o tym, że jakiekolwiek kontakty między terenami, na których wystąpiła śnieć, a tymi, na których jej do tej pory nie zarejestrowano, zostają natychmiast wstrzymane. Granice należy zamknąć jak najszczelniej. Jeśli się to komuś nie spodoba, niech wysyła delegacje na Górę, niech skarży się Elidathowi. Och, zawiadomcie i jego o tym, co się dzieje. Skargi dotyczące strat za nie zrealizowane kontrakty handlowe przez jakiś czas trzeba będzie załatwiać kanałami Pontyfikatu. Powinniśmy uprzedzić Hornkasta, niech przygotuje się na lawinę skarg i petycji. A teraz: na terenach upraw stajji…