Выбрать главу

Natychmiast wrócił do domu. Xhama właśnie przygotowywała śniadanie.

— Gdzie jest Simoost? — spytał.

Nie podnosząc wzroku znad garnków, Ghayrożka odpowiedziała:

— W sadzie drzew niyku, panie.

— One uschły dawno temu, Xhamo.

— Oczywiście, panie. Ale on tam jest. Spędził w nim całą noc.

— Idź po niego. Chcę się z nim zobaczyć.

— On nie przyjdzie, panie. A jeśli po niego pójdę, śniadanie się spali.

Oszołomiony odmową wykonania polecenia Etowan Elacca stał przez chwilę, nie mogąc znaleźć słów. Potem, zdając sobie sprawę, że w tym czasie nieprzewidzianych zmian musi właśnie dziać się jakaś zmiana, o której nie ma pojęcia, tylko krótko skinął głową, odwrócił się bez słowa i jeszcze raz wyszedł na pola.

Tak szybko, jak tylko potrafił, wspinał się pod górę; minął poczerniałe pola stajji, morze pożółkłych, skurczonych sadzonek; minął surowe, zwiędłe krzaczki gleinu, minął pole zaschłego błota — wszystko, co pozostało po hingamortach, aż wreszcie dotarł do sadu drzew niyku. Wyschłe rośliny były tak lekkie, że z ziemi wyrywał je nawet silniejszy powiew wiatru; większość z nich leżała powalona, a te, które jeszcze stały, pochylały się pod najdziwaczniejszymi kątami, jakby jakiś gigant dla rozrywki uderzał je dłońmi. Najpierw nie dostrzegł Simoosta, a potem zobaczył, że ogrodnik idzie jakimś dziwnym zygzakiem wzdłuż granicy sadu, wydeptując ścieżkę między pochylonymi drzewami, zatrzymując się od czasu do czasu, by któreś z nich wyrwać. Czyżby w ten sposób spędzał teraz noce? Ghayrogowie sypiają sezonowo po kilka miesięcy w roku, Etowan Elacca nie czuł się więc zaskoczony, stwierdzając, że Simoost pracuje nocą — lecz podobne, bezcelowe zajęcie wydawało się całkowicie nie w jego stylu.

— Simoost?

— Ach, to pan. Dzień dobry.

— Xhama powiedziała, że cię tu znajdę. Czy dobrze się czujesz?

— Ależ tak, panie. Czuję się świetnie.

— Jesteś pewien?

— Ależ oczywiście, panie. Czuję się świetnie. — Lecz głosowi Simoosta brakowało przekonania.

— Mógłbyś podejść? Chciałem ci coś pokazać.

Ghayrog sprawiał wrażenie, jakby dokładnie rozważał tę prośbę. Po chwili powoli ruszył przed siebie, aż doszedł do miejsca, w którym czekał na niego Etowan Elacca. Wężowe sploty włosów, nie pozostające w spoczynku ani przez chwilę, poruszały się teraz szybkimi, nerwowymi ruchami, a z ciała bił zapach, który Elacca, doskonale znający Ghayrogów, nauczył się kojarzyć z przygnębieniem, z niepewnością. Simoost pracował dla niego od dwudziestu lat i nigdy jeszcze nie pachniał w ten sposób.

— Panie?

— Co cię niepokoi, Simooście?

— Ależ nic, panie. Czuję się doskonale, panie. Chciał mi pan coś pokazać?

— To. — Etowan Elacca wyjął z kieszeni długi, ząbkowany kieł, który znalazł wśród sośninek. Pokazał go Ghayrogowi, mówiąc: — Znalazłem go jakieś pół godziny temu, podczas przechadzki po ogrodzie. Zastanawiałem się, czy przypadkiem nie wiesz, co to właściwie jest?

Pozbawione powiek oczy Simoosta poruszały się, jakby — niepewny siebie — nie potrafił skupić wzroku.

— Kieł młodego smoka morskiego — wyjaśnił w końcu. — Przynajmniej tak mi się wydaje.

— Doprawdy?

— Jestem tego całkiem pewien, panie. Czy były też inne?

— Kilka. Chyba osiem.

Simoost narysował dłonią w powietrzu kształt rombu.

— Ułożone w ten wzór?

— Tak. — Etowan Elacca zmarszczył brwi. — A skąd wiesz?

— To zwykły wzór. Ach, panie, jesteśmy w niebezpieczeństwie, w wielkim niebezpieczeństwie!

Doprowadzony do granic rozpaczy, Etowan Elacca powiedział:

— Specjalnie ukrywasz coś, używając tych wszystkich niedomówień, prawda? Co to za “zwykły” wzór? Jakie niebezpieczeństwo? Na Panią, Simooście, powiedz mi zwykłymi słowami, co o tym wszystkim wiesz!

Zapach Ghayroga stał się ostrzejszy — mówił o silnym niepokoju, o strachu i zawstydzeniu. Simoost najwyraźniej szukał właściwych słów.

— Czy wiesz, panie, dokąd udali się wszyscy twoi pracownicy? — spytał w końcu.

— Mam wrażenie, że do Falkynkip, pewnie szukają pracy na ranczach hodowców. Co to ma…

— Oni nie poszli do Falkynkip, panie, tylko dalej. Dalej na zachód. Do Pidruid. Będą czekać na nadejście smoków.

— Co?

— Chodzi o objawienie, panie.

— Simooscie…

— Więc nie wiesz nic, panie, o objawieniu?

Etowan Elacca poczuł przypływ takiego gniewu, jakiego nie doznał jeszcze w swym spokojnym, nie znającym rade spełnionych marzeń życiu.

— Nie, nie wiem nic o objawieniu — rzekł, za lędźwie powstrzymując wybuch.

— Opowiem ci, panie. Opowiem o wszystkim.

Ghayrog milczał przez chwilę, jakby próbował znaleźć właściwe słowa. Potem wziął głęboki oddech i zaczai mówić:

— Istnieje starożytna wiara, że w pewnym momencie nasz świat czekają wielkie problemy i cały Majipoor wpadnie w chaos. Mówi się, że wtedy smoki morskie opuszczą ocean, wyjdą na ląd i ogłoszą nowe królestwo, a także zmienią naszą pianę tę nie do poznania. Czas ten będzie znany jako czas objawienia.

— Kto to wymyślił?

— “Wymyślił” to dobre słowo, panie. Można to nazywać wymysłem albo baśnią, legendą. Wiemy, że smoki morskie nie mogą wyjść z wody. Lecz wiara w objawienie jest bardzo popularna w pewnych kręgach, niektórzy czerpią z niej wielką pociechę.

— O kim mówisz?

— Głównie o ludziach ubogich, panie. Zwłaszcza o Lumenach, ale to nie ogranicza się do jednej rasy. Słyszałem, że w objawienie wierzą niektórzy Hjortowie i Skandarzy. Istot ludzkich to właściwie nie dotyczy, a już zwłaszcza arystokratów takich jak ty, panie. Ale jest wielu, którzy twierdzą, że teraz właśnie nadszedł czas objawienia, że zarazy i brak żywności to pierwsze oznaki kłopotów, że Koronal i Pontifex zostaną wkrótce obaleni i rozpocznie się czas rządów smoków. Ci, którzy w to wierzą, zdążają teraz w stronę miast na wybrzeżu, w stronę Pidruid, Narabal i Tilomon, by zobaczyć, jak smoki morskie wychodzą na brzeg, i być wśród pierwszych wiernych, którzy oddadzą im cześć. Ja wiem, że to prawda, panie. Tak dzieje się w całej prowincji — mogę nawet zaryzykować twierdzenie, że na całym świecie. Miliony ruszyły w stronę wybrzeża.

— Jakie to zdumiewające — powiedział Etowan Elacca. — Z iluż rzeczy nie zdaję sobie sprawy, zamknięty tu, w swym własnym małym światku. — Przesunął palcami po kle małego smoka aż do ostrego czubka, zacisnął dłoń, poczuł ból. — A to? Co to właściwie oznacza?

— Z tego, co wiem, wynika, że umieszczają je tu i tam — jako znak objawienia i by oznaczyć drogę do wybrzeża. Kilku zwiadowców idzie przed masą pielgrzymów kierujących się na zachód; umieszczają kły, a inni poruszają się wyznaczoną drogą.

— Skąd wiedzą, gdzie umieszczone zostały kły?

— Wiedzą, panie. Nie wiem skąd. Być może wiedza ta przychodzi do nich w snach. Być może królowie oceanu wysyłają przesłania, jak Pani albo Król Snów.

— Więc wkrótce zadepczą nas hordy pielgrzymów?

— Tak sądzę, panie.

Etowan Elacca kilkakrotnie uderzył zębem po dłoni.

— Simooście, dlaczego spędziłeś noc w sadzie?

— Zbierałem się na odwagę, żeby wszystko panu powiedzieć.

— Czyżby wymagało to wielkiej odwagi? Dlaczego?