— Kurwa!
Drugi męski głos mruknął coś i obleśny, zbliżający się do sześćdziesiątki Fiebes wybuchnął gromkim śmiechem. Jego własna żona uciekła przed dziesięciu laty z instruktorem narciarskim SS. March, trzymając w obu rękach filiżanki z czarną kawą, wycofał się do swojej klitki i jak mógł najgłośniej, zatrzasnął nogą drzwi.
Reichskriminalpolizei Werderscher Markt 5/6
Berlin
Nazywam się Hermann Friedrich Jost. Urodziłem się 23.02.45 w Dreźnie. Jestem kadetem Akademii imienia Seppa Dietricha w Berlinie. Dzisiaj rano o godzinie 05.30 opuściłem koszary, żeby jak co dzień trenować bieganie. Wolę biegać sam. Moja trasa wiedzie na ogół na zachód przez las Grunewald aż do Haweli, a stamtąd brzegiem jeziora na północ do restauracji Lindwerder i z powrotem na południe do koszar przy Schlachtensee. W odległości trzystu metrów od grobli Schwanenwerder zobaczyłem przy samym brzegu zanurzony w jeziorze obiekt. Stwierdziwszy, że jest to ciało mężczyzny, pobiegłem prowadzącą wzdłuż brzegu jeziora ścieżką do znajdującego się w odległości pół kilometra telefonu i zawiadomiłem policję. Następnie wróciłem do zwłok i czekałem na przyjazd funkcjonariuszy. Przez cały czas padał ulewny deszcz i nikogo nie widziałem.
Składam to oświadczenie z własnej nieprzymuszonej woli w obecności inspektora Kripo Xaviera Marcha.
SS-Schütze H. F. Jost
08.24/14.04.64
March odchylił się na krześle i obserwował podpisującego zeznanie chłopaka. Miał miękkie rysy, różową jak niemowlę twarz, kilka krost wokół ust i ledwo widoczny jasny meszek na górnej wardze. Zdaniem Marcha nie zaczął się jeszcze golić.
— Dlaczego biegasz samotnie?
Jost oddał mu swoje zeznanie.
— Mam wtedy szansę porozmyślać. Dobrze jest pobyć choć raz w ciągu dnia samemu. W koszarach na ogół nie jest to możliwe.
— Jak długo jesteś kadetem?
— Trzy miesiące.
— Jak ci się podoba w Akademii?
— Podoba?! — Chłopak spojrzał w stronę okna. — Wezwanie nadeszło, kiedy rozpocząłem studia na uniwersytecie w Getyndze. Powiedzmy, że nie był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu.
— Co studiowałeś?
— Literaturę.
— Niemiecką?
— A czy jest jakaś inna? — odparł, uśmiechając się niewyraźnie. — Mam nadzieję, że po odsłużeniu trzech lat puszczą mnie z powrotem na uniwersytet. Chcę być nauczycielem albo pisarzem, nie żołnierzem.
March przebiegł oczyma zeznanie.
— Jeśli jesteś takim pacyfistą, dlaczego w ogóle wstąpiłeś do SS? — zapytał, domyślając się odpowiedzi.
— Przez ojca. Był członkiem założycielem Leibstandarte Adolf Hitler. Wie pan, jak to jest; jestem jego jedynym synem. To było jego najgorętsze pragnienie.
— Musi ci być ciężko. Jost wzruszył ramionami.
— Jakoś przeżyję. Dowiedziałem się poza tym, oczywiście nieoficjalnie, że nie będę musiał iść na front. W szkole oficerskiej w Bad Tolz potrzebują asystenta, który poprowadziłby kurs na temat zdegenerowanej literatury amerykańskiej. To dziedzina, na której znam się całkiem nieźle: degeneracja. — Chłopak zaryzykował kolejny uśmiech. — Być może zostanę na tym polu prawdziwym ekspertem.
March roześmiał się i ponownie rzucił okiem na zeznanie. Coś się tutaj nie zgadzało i teraz odkrył co.
— Na pewno zostaniesz — powiedział, odkładając na bok kartkę i wstając z krzesła. — Mam nadzieję, że poprowadzisz ten kurs.
— Mogę już iść?
— Oczywiście.
Jost podniósł się z wyrazem ulgi na twarzy. March położył dłoń na klamce.
— Jeszcze tylko jeden drobiazg — powiedział. Odwrócił się i spojrzał prosto w oczy kadetowi. — Dlaczego mnie okłamujesz? Jost odchylił głowę do tyłu.
— Co…?
— Powiedziałeś, że wyszedłeś z koszar o piątej trzydzieści. Zadzwoniłeś na policję pięć po szóstej. Schwanenwerder jest trzy kilometry od koszar. Jesteś wysportowany; biegasz codziennie. Nigdzie się nie włóczyłeś: padał ulewny deszcz. Jeśli nagle nie okulałeś, musiałeś zjawić się przy jeziorze grubo przed szóstą. Mamy więc jakieś dwadzieścia minut, z których nie zdałeś relacji. Dwadzieścia na trzydzieści pięć. Co wtedy robiłeś, Jost?
Chłopak sprawiał wrażenie wstrząśniętego.
— Może wyszedłem z koszar później. Albo zrobiłem najpierw kilka okrążeń na boisku…
— Może, może… — March pokiwał ze smutkiem głową. — Wszystko to można sprawdzić i ostrzegam cię: znajdziesz się w poważnych tarapatach, jeśli to ja będę musiał odkryć prawdę i opowiedzieć ci ją, a nie odwrotnie. Jesteś homoseksualistą, tak?
— Herr Sturmbannführer! Na litość boską… March położył mu ręce na ramionach.
— Nie obchodzi mnie to. Być może biegasz codziennie sam, żeby spędzić w Grunewaldzie dwadzieścia minut z jakimś facetem. To twoja sprawa. W moim kodeksie to nie jest zbrodnia. Mnie interesuje tylko topielec. Widziałeś coś? Co naprawdę robiłeś?
Jost potrząsnął głową.
— Nic, przysięgam. — W jego jasnych, szeroko otwartych oczach gromadziły się łzy.
— Doskonale — powiedział puszczając go March. — Zaczekaj na dole. Załatwię jakiś transport. Odwiozą cię z powrotem do Schlachtensee. — Otworzył drzwi. — Pamiętaj, co ci powiedziałem: lepiej, żebyś wyjawił mi prawdę już teraz, niż żebym musiał szukać jej na własną rękę później.
Jost zawahał się i przez moment Xavier myślał, że pęknie, ale sekundę później za chłopakiem zamknęły się drzwi.
March zadzwonił do podziemnego garażu i zamówił samochód, a potem odłożył słuchawkę i przez chwilę gapił się przez brudne okno na sąsiedni budynek. Po czarnych błyszczących cegłach lała się woda z wyższych pięter. Czy nie był zbyt ostry wobec tego chłopca? Możliwe. Ale czasami prawdy można się dowiedzieć tylko atakując z zasadzki, podczas niespodziewanego natarcia. Czy Jost kłamał? Z całą pewnością. Ale jeśli był rzeczywiście pederastą, trudno było oczekiwać, żeby się do tego przyznał: delikwenci przyłapani na postępowaniu „sprzecznym ze zbiorową moralnością” wędrowali prosto do obozów pracy. Aresztowanych za homoseksualizm esesmanów wysyłano do karnych batalionów na froncie wschodnim; wracali stamtąd nieliczni.
W minionym roku March widywał wielu ludzi podobnych do Josta. Z każdym dniem było ich coraz więcej. Buntujących się przeciwko rodzicom. Kwestionujących obowiązki wobec państwa. Słuchających amerykańskich radiostacji. Wymieniających między sobą niewyraźnie odbite kopie zakazanych książek: Güntera Grassa i Grahama Greene’a, George’a Orwella i J. D. Salingera. Najczęściej protestowali przeciwko wojnie — nie mającej końca wojnie z popieraną przez Amerykanów sowiecką partyzantką, która od dwudziestu lat działała na wschód od Uralu.
Nagle zrobiło mu się wstyd, że potraktował Josta tak ostro. Zastanawiał się nawet, czy nie zejść na dół i go nie przeprosić. Ale potem jak zawsze doszedł do wniosku, że przede wszystkim powinien spełnić obowiązek wobec zmarłego. Pokutą za poranną agresywność będzie odnalezienie nazwiska topielca.
Centrum operacyjne berlińskiej komendy Kriminalpolizei zajmowało większą część trzeciego piętra gmachu przy Werderscher Markt. March wbiegł na górę, pokonując po dwa stopnie naraz. Stojący przed wejściem, uzbrojony w pistolet maszynowy wartownik zażądał od niego przepustki. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem elektronicznych rygli.