— To zależy od tego, kto o nich wie.
— Tylko jakiś durny Unterscharführer, który pracuje w garażu. Znalazł to, kiedy sprowadziliśmy tu twój samochód. Przekazał to bezpośrednio mnie. Globus na razie nic o tym nie wie.
— Więc masz odpowiedź na swoje pytanie.
Sturmbannführer zaczął nagle energicznie pocierać twarz, tak jakby stracił w niej czucie. A potem nie odrywając dłoni od policzków, znieruchomiał i spojrzał na Marcha przez palce.
— O co tutaj chodzi?
— Potrafisz chyba czytać.
— Potrafię, ale nie rozumiem. — Krebs podniósł kartki i zaczął je przerzucać. — Na przykład tutaj: co to jest „Cyklon B”?
— Krystaliczny cyjanowodór. Przedtem używali tlenku węgla. Jeszcze przedtem pocisków.
— A tutaj? „Oświęcim-Brzezinka”. „Chełmno”. „Bełżec”. „Treblinka”. „Majdanek”. „Sobibór”.
— Obozy śmierci.
— Te liczby: osiem tysięcy dziennie…
— To maksymalna liczba ludzi, którą można było uśmiercić dziennie w Oświęcimiu-Brzezince, mając do dyspozycji cztery komory gazowe i cztery krematoria.
— A jedenaście milionów?
— Jedenaście milionów to łączna liczba Żydów, których zamierzali wyeliminować. Być może im się udało. Nie ma ich dzisiaj zbyt wielu, prawda?
— Widzę tutaj nazwisko Globocnika.
— Globus był dowódcą policji i SS w Lublinie. Budował obozy śmierci.
— Nie wiedziałem. — Gestapowiec rzucił na stół notatki, tak jakby były na nich zarazki. — Nic o tym nie wiedziałem.
— Ależ oczywiście, że wiedziałeś! Wiedziałeś za każdym razem, kiedy ktoś żartował o „wyjeździe na Wschód”. Za każdym razem, kiedy słyszałeś, jak matka strofuje niegrzeczne dziecko, strasząc je, że pójdzie do gazu. Wiedzieliśmy, kiedy wprowadzaliśmy się do ich domów, kiedy przejmowaliśmy ich własność i miejsca pracy. Wiedzieliśmy, ale nie znaliśmy faktów. — Wskazał lewą ręką plik papierów. — Te notatki oblekają kości w ciało. A tam, gdzie nie było niczego, pokazują kości.
— Nic nie wiedziałem, że zaangażowani w to byli Buhler, Stuckart i Luther. To miałem na myśli. Nie wiedziałem o Globusie…
— Jasne. Myślałeś, że prowadzisz po prostu śledztwo w sprawie kradzieży dzieł sztuki.
— To prawda. To prawda — powtarzał Krebs. — Jeszcze w środę rano… pamiętasz, kiedy to było…? prowadziłem dochodzenie w sprawie korupcji w Deutsche Arbeitsfront[6]. Chodziło o sprzedaż lewych pozwoleń na pracę. Nagle, ni z tego, ni z owego wzywa mnie na rozmowę w cztery oczy Reichsführer. Oświadcza, że kilku emerytowanych wyższych urzędników maczało palce w zakrojonej na olbrzymią skalę kradzieży dziel sztuki. Partia może mieć z tego powodu poważne kłopoty. Nadzór nad sprawą sprawuje Obergruppenführer Globocnik. Mam natychmiast jechać do Schwanenwerder i zgłosić się pod jego rozkazy.
— Dlaczego akurat ty?
— A dlaczego nie? Reichsführer wie, że interesuję się sztuką. Rozmawialiśmy na ten temat. Moim zadaniem miało być po prostu skatalogowanie odkrytych skarbów.
— Ale musiałeś się przecież zorientować, że to Globus zabił Buhlera i Stuckarta?
— Oczywiście. Nie jestem idiotą. Znam reputację Globusa równie dobrze jak ty. Ale Globus wykonywał rozkazy Reichsführera. Jeśli Heydrich osobiście spuścił go ze smyczy, żeby zaoszczędzić partii publicznego skandalu, kim byłem, żeby się sprzeciwiać?
— Kim byłeś, żeby się sprzeciwiać? — powtórzył March.
— Postawmy sprawę jasno, March. Twierdzisz, że ich śmierć nie ma nic wspólnego z kradzieżą dzieł sztuki?
— Nic. To był zbieg okoliczności, który stał się dogodnym pretekstem.
— I wiele wyjaśniał. Między innymi, dlaczego Globus działał jako karząca ręka państwa i dlaczego tak bardzo mu zależało na zawieszeniu prowadzonego przez Kripo śledztwa. W środę wieczorem wciąż katalogowałem zgromadzone w Schwanenwerder obrazy, kiedy zadzwonił wściekły w twojej sprawie. Miałem pojechać i cię zgarnąć, co też zrobiłem. I coś ci powiem: gdyby dano Globusowi wolną rękę, byłoby po tobie już wtedy. Ale nie pozwolił na to Nebe. A potem, w piątek w nocy, odnaleźliśmy na stacji rozrządowej to, co zostało z Luthera, i wydawało się, że to już koniec.
— Kiedy odkryliście, że to nie były zwłoki Luthera?
— Mniej więcej o szóstej rano w sobotę. Globus zatelefonował do mnie do domu. Powiedział, że otrzymał informację, że Luther wciąż żyje i że o dziewiątej rano ma zamiar spotkać się z amerykańską dziennikarką.
— Zawiadomił go o tym ktoś z amerykańskiej ambasady? — zaryzykował March.
Sturmbannführer parsknął głośno.
— Skąd ten pomysł? Dostał wiadomość z podsłuchu.
— Niemożliwe.
— Dlaczego? Sam zobacz. — Krebs otworzył jedną z teczek i wyjął kartkę lichego brązowego papieru. — To przyszło w środku nocy z naszej stacji podsłuchowej w Charlottenburgu.
March przeczytał treść notatki:
Forschungsamt
Geheime Reichssache
G745,275
23.51
Mężczyzna: Pyta mnie pani, czego chce. Czego pani zdaniem mogę chcieć? Azylu w pani kraju.
Kobieta: Niech mi pan powie, gdzie pan jest.
Mężczyzna: Mam czym zapłacić.
Kobieta: To nie wysta…
Mężczyzna: Mam informacje. Na temat pewnych faktów.
Kobieta: Niech mi pan powie, gdzie pan jest. Przyjdę po pana. Zaprowadzę pana do ambasady.
Mężczyzna: Za wcześnie. Jeszcze nie teraz.
Kobieta: Wiec kiedy?
Mężczyzna: Jutro rano. Niech pani dobrze słucha. O dziewiątej rano. Na głównych schodach Wielkiego Pałacu. Zrozumiała pani?
Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy jej głos; czuje jej zapach; dotyka jej ciała.
Coś poruszyło się w zakamarkach jego umysłu.
Przesunął papier przez stół. Gestapowiec schował go z powrotem do skoroszytu.
— Wiesz, co zdarzyło się potem — podjął. — Globus zastrzelił Luthera, kiedy tylko ten się pojawił, i jeśli mam być szczery, trochę mną to wstrząsnęło. Żeby zrobić coś takiego w publicznym miejscu… Ten człowiek jest szalony, pomyślałem. Oczywiście zupełnie wtedy nie wiedziałem, dlaczego tak mu zależy, żeby nie brać Luthera żywcem. — Przerwał nagle, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, gdzie się znajduje i jaką ma grać rolę. — Przeszukaliśmy ciało — dodał szybko — i nic nie znaleźliśmy. A potem ruszyliśmy za tobą.
Marcha znowu zaczęła boleć ręka. Spojrzał w dół i zobaczył, że na białym bandażu pojawiły się szkarłatne plamy.
— Która godzina?
— Piąta czterdzieści siedem. Charlie wyjechała prawie jedenaście godzin temu. Boże, jego ręka… Plamy czerwieni rozszerzały się i łączyły ze sobą, tworząc coraz większe archipelagi krwi.
— Było ich razem czterech — mówił March. — Buhler, Stuckart, Luther i Kritzinger.
— Kritzinger? — Sturmbannführer zanotował nazwisko.
— Friedrich Kritzinger, Ministerialdirektor Kancelarii Rzeszy. Na twoim miejscu nie robiłbym żadnych notatek. Krebs odłożył na bok ołówek.
— Tym, co spędzało im sen z powiek, nie był sam program eksterminacji… pamiętaj, że wszyscy byli wyższymi funkcjonariuszami partii… ale brak wyraźnego rozkazu Führera. Nie było niczego na papierze. Mieli tylko ustne zapewnienia Heydricha i Himmlera, że tego właśnie chce Führer. Czy mogę zapalić jeszcze jednego papierosa?