Выбрать главу

Esesman przyglądał mu się z niesmakiem.

— Załóżcie lepiej kajdanki z przodu — polecił strażnikowi.

Skuli mu ręce, wepchnęli na głowę czapkę i poprowadzili go schylonego korytarzem, a potem po schodach na świeże powietrze.

Nocne powietrze było chłodne i czyste. Na niebie nad dziedzińcem świeciły gwiazdy. Kontury budynków i samochodów oblane były srebrną księżycową poświatą. Sturmbannführer wepchnął Marcha na tylne siedzenie mercedesa i usiadł obok niego.

— Columbia Haus — rzucił w stronę kierowcy. — Zablokuj drzwi. Kiedy w drzwiach obok niego zasunęły się rygle, March odetchnął z ulgą.

— Nie rób sobie wielkich nadziei — oświadczył Krebs. — Obergruppenführer wciąż na ciebie czeka. W Columbia Haus mamy po prostu nowocześniejsze wyposażenie, to wszystko.

Wyjechali przez bramę. Ktoś postronny mógł ich wziąć za dwóch oficerów SS na służbie. Strażnik zasalutował.

Columbia Haus znajdował się trzy kilometry na południe od Prinz-Albrecht Strasse. Ciemne budynki rządowe szybko ustąpiły miejsca obskurnym biurowcom i oszalowanym magazynom. Na terenach graniczących z więzieniem planowano w latach pięćdziesiątych wznieść nową dzielnicę i buldożery Speera zdążyły już tu i ówdzie dokonać wstępnych spustoszeń. Ale pieniądze skończyły się, zanim udało się zbudować cokolwiek na miejscu zburzonych zabudowań. Zarośnięte pustkowia lśniły teraz w niebieskawym świetle niczym skraj pola bitwy. Pomiędzy nimi gnieździli się w mrocznych zaułkach wschodnioeuropejscy gastarbeiterzy.

March na pół siedział, na pół leżał na fotelu, opierając głowę o skórzane oparcie. Krebs pochylił się nagle w jego stronę.

— Cholera jasna! — wrzasnął. — Zlał się — powiedział do kierowcy. — Zatrzymaj się tutaj. Szofer zaklął i ostro zahamował.

— Otwórz drzwi! Sturmbannführer wysiadł, objął ramieniem Marcha i wyciągnął go na zewnątrz.

— Szybko! Nie mamy na to całej nocy! — szepnął. — Zaczekaj chwilę — zwrócił się do kierowcy. — Nie gaś silnika.

Popychany z tyłu March ruszył, potykając się o kamienie, alejką biegnącą w stronę nieczynnego kościoła. Kiedy weszli do środka, Krebs rozpiął mu kajdanki.

— Szczęśliwy z ciebie facet, March.

— Nie rozumiem.

— Masz bardzo kochającego wujka.

Kap, kap, kap. Gdzieś w mroku kapała woda. Kap, kap, kap.

— Powinieneś przyjść do mnie od razu, mój chłopcze — mówił Artur Nebe. — Zaoszczędziłbyś sobie tych wszystkich cierpień. — Pogładził Marcha palcami po policzku. W gęstym mroku March nie widział dokładnie jego twarzy, zaledwie blady zarys.

— Weź mój pistolet. — Krebs wcisnął mu do ręki lugera. — Weź go. Obezwładniłeś mnie. Zabrałeś mi pistolet. Rozumiesz?

Chyba śnił? Ale tkwiąca w jego dłoni broń wydawała się całkiem rzeczywista…

— Och, March, March — ciągnął dalej Nebe niskim, dobitnym głosem. — Krebs przyszedł do mnie dziś wieczorem; powiedział mi, co odkryłeś. Wszyscy to oczywiście podejrzewaliśmy, ale nie mieliśmy żadnych dowodów. Teraz musisz to wydobyć. Ze względu na nas wszystkich. Musisz powstrzymać tych sukinsynów.

— Pan wybaczy, Herr Oberstgruppenführer — przerwał mu Krebs — ale nie mamy już więcej czasu. Spójrz tam, March. Widzisz samochód?

Pod złamaną uliczną latarnią w końcu alejki March dostrzegł niski obły kształt. Słyszał warkot zapalonego silnika.

— Co to znaczy? — Popatrzył pytająco na obu mężczyzn.

— Idź tam i wsiądź do samochodu. Nie mamy więcej czasu. Liczę do dziesięciu i zaczynam krzyczeć.

— Nie zawiedź nas, March. — Nebe uszczypnął go w policzek. -

Twój wujek jest bardzo stary, ale ma nadzieję dożyć dnia, kiedy wszyscy ci dranie zawisną na szubienicy. Ruszaj. Wydobądź te papiery. Opublikuj je. Dając ci szansę, ryzykujemy wszystko.

— Zaczynam liczyć — powiedział Sturmbannführer. — Raz, dwa, trzy…

March zawahał się. Ruszył niepewnie do przodu, a potem zataczając się zaczął biec. Kiedy drzwi samochodu otworzyły się, obejrzał się do tyłu. Nebe zniknął już w mroku. Krebs przyłożył dłonie do ust. Za chwilę zacznie wzywać pomocy.

Odwrócił się i ostatkiem sił rzucił w stronę samochodu.

— Zavi! Zavi! — wzywał go ze środka znajomy głos.

CZĘŚĆ SIÓDMA

FÜHRERTAG

Jadąc koleją na północny wschód w stronę Krakowa mijamy Oświęcim (348 km od Wiednia), przemysłowe, liczące 12 000 mieszkańców miasto, niegdyś stolicę piastowskich księstw oświęcimskiego i zatorskiego (hotel Zator, 20 pokoi). Drugorzędna linia kolejowa prowadzi stamtąd przez Skawinę do Krakowa (69 km w trzy godziny)…

Bedeker Generalnej Guberni, 1943

1

Nadejście urodzin Führera witały wydzwaniające północ kuranty. Mijające ich samochody trąbiły i dawały znaki reflektorami, zostawiając za sobą wiszącą nad jezdnią smugę światła. Fabryczne syreny pozdrawiały się wzajemnie niczym stojące na bocznicach pociągi.

— Przyjacielu, co oni ci zrobili?

Max Jaeger próbował skoncentrować się na prowadzeniu, ale co parę sekund spoglądał z przerażeniem i fascynacją w prawo, na siedzącego obok pasażera.

— Co oni ci zrobili? — powtarzał bez przerwy. Na pół zamroczony March nie wiedział, co jest snem, a co jawą. Obrócił się sztywno i spojrzał przez tylną szybę.

— Dokąd jedziemy, Max?

— Bóg jeden wie. Dokąd chcesz jechać?

Droga za nimi była pusta. Xavier ostrożnie obrócił się z powrotem i spojrzał na Maxa.

— Nebe ci nie powiedział?

— Nebe powiedział, że wszystkiego dowiem się od ciebie.

March odwrócił wzrok w stronę mijanych zabudowań. Nie patrzył na nie. Myślał o Charlie, która nie śpiąc czekała na niego w hotelowym pokoju w Waldshut. Zostało jeszcze osiem godzin. Razem z Maxem mieli prawie całą autostradę dla siebie. Powinni zdążyć.

— Siedziałem akurat na Werderscher Markt — opowiadał Jaeger. — Była jakaś dziewiąta. Dzwoni telefon. Wujek Artur. Herr Sturmbannführer! Czy March jest pana bliskim przyjacielem? Zrobiłbym dla niego wszystko, mówię. W tym czasie rozeszły się już pogłoski, gdzie jesteś. W porządku, Herr Sturmbannführer, zobaczymy, czy to prawda. Od jedenastej czterdzieści pięć do dwunastej piętnaście ma pan czekać w Kreuzbergu, na rogu Axmannweg, na północ od opuszczonego kościoła. I ani słowa nikomu, bo rankiem wyląduje pan w kacecie. To było wszystko. Odłożył słuchawkę.

Czoło Maxa świeciło się od potu. Raz po raz odwracał wzrok od drogi, spoglądając na Xaviera.

— Do diabła, Zavi. Sam nie wiem, co robię. Jadę na południe. Odpowiada ci to?

— Jak najbardziej.

— Nie jesteś zadowolony, że mnie widzisz?

— Bardzo zadowolony.

Marchowi znowu zrobiło się słabo. Przekręcił się w fotelu i otworzył lewą ręką szybę. Przez szum wiatru i opon przebijał się jakiś dźwięk. Co to było? Wystawił głowę przez szybę i zerknął w górę. Nie widział nic, ale dźwięk był dość wyraźny. Warkot helikoptera. Zasunął z powrotem szybę.

Przypomniał sobie zapis rozmowy telefonicznej, „…czego chcę. Czego pani zdaniem mogę chcieć? Azylu w pani kraju…”

Zegary i wskaźniki samochodu jarzyły się łagodnym zielonym światłem. Tapicerka pachniała świeżą skórą.

— Skąd wziąłeś ten samochód, Max? — zapytał. To był mercedes; najnowszy model.