— Z garażu przy Werderscher Markt. Niezłe cacko? Ma pełen bak. Możemy dojechać wszędzie, gdzie chcesz. Wszędzie.
Xavier zaczął się śmiać. Niezbyt głośno i niezbyt długo, bo za bardzo bolały go żebra.
— Och, Max, Max — szepnął. — Nebe i Krebs są świetnymi kłamcami, ale z ciebie zawsze był taki fajtłapa. Prawie mi ich żal, że mają cię w swojej drużynie.
Jaeger nie odwrócił wzroku od szyby.
— Zatruli cię narkotykami, Zavi. Skrzywdzili cię. Miesza ci się w głowie, uwierz mi.
— Gdyby wybrali każdego innego kierowcę, nie ciebie, być może dałbym się nabrać. Ale ty… Powiedz mi, Max: dlaczego droga za nami jest taka pusta? Moim zdaniem, jeśli śledzi się nowy jak spod igły, naszpikowany elektroniką, wysyłający sygnał samochód, nie trzeba się do niego zbliżać bliżej niż na kilometr. Zwłaszcza jeśli dysponuje się helikopterem.
— Ryzykowałem własne życie — jęknął Jaeger — i taka spotyka mnie nagroda.
March trzymał już w lewej dłoni lugera, którego dał mu Krebs. Nie było to zbyt wygodne, ale zdołał zdobyć się na pokaz stanowczości, wbijając lufę w tłustą fałdę na karku Maxa.
— Krebs dał mi swój pistolet. Żeby wszystko wyglądało bardziej autentycznie. Na pewno nie naładowany. Ale nie wiem, czy chcesz, żebym sprawdził. Chyba nie. Trzymaj lewą rękę na kierownicy, Max, nie odwracaj oczu od szyby i podaj mi prawą ręką swojego lugera. Bardzo powoli.
— Chyba oszalałeś.
Xavier wbił pistolet głębiej. Lufa ześlizgnęła się po spoconej skórze i zatrzymała tuż za uchem.
— Już dobrze, dobrze… Jaeger oddał mu broń.
— Znakomicie. Teraz będę tutaj siedział, celując w twój gruby brzuch, i jeśli spróbujesz jakichś sztuczek… jakichkolwiek sztuczek… naszpikuję cię ołowiem. Jeśli masz co do tego jakieś wątpliwości, po prostu się zastanów. Na pewno dojdziesz do wniosku, że nie mam nic do stracenia.
— Zavi…
— Zamknij się. Jedź prosto przed siebie aż do Ringu.
Miał nadzieję, że Max nie widzi, jak drży mu ręka. Oparł pistolet na kolanach. To dobry znak, przekonywał sam siebie. Naprawdę dobry. Świadczył o tym, że jej nie zgarnęli. I nadal nie wiedzą, gdzie jest. W przeciwnym razie nigdy nie uciekaliby się do czegoś takiego.
Dwadzieścia pięć kilometrów na południe od miasta jarzyły się w ciemności światła Ringu. Na wielkich żółtych tablicach widniały wypisane czarnymi literami nazwy wchodzących w skład imperium miast. Od góry do dołu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: Szczecin, Gdańsk, Królewiec, Mińsk, Poznań, Kraków, Kijów, Rostów, Odessa, Wiedeń; a potem z powrotem w górę: Monachium, Norymberga, Stuttgart, Strasburg, Frankfurt nad Menem, Hanower i Hamburg.
March kazał skręcić Jaegerowi w lewo, w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Dwadzieścia kilometrów dalej, na skrzyżowaniu niedaleko Friedersdorf, zjechali w prawo.
Kolejne znaki: Legnica, Wrocław, Katowice…
Na niebie świeciły gwiazdy. Nad drzewami jaśniały w smugach reflektorów małe strzępy mgły.
Mercedes wyjechał z drogi dojazdowej na zalaną blaskiem księżyca autostradę. Jezdnia lśniła niczym szeroka rzeka. March wyobraził sobie podążający za nim daleko z tyłu smoczy ogon świateł i ciężkiej broni.
On stanowił głowę. Jadąc na wschód pustą autostradą, ciągnął ich za sobą — coraz dalej od Charlie.
2
Osaczały go ból i zmęczenie. Żeby nie zasnąć, zaczął mówić.
— Przypuszczam — stwierdził — że wszystko to zawdzięczamy Krausemu.
Żaden z nich nie odezwał się od blisko godziny. Jedynymi odgłosami był cichy pomruk silnika i mlaskanie opon po betonowej nawierzchni.
Jaeger podskoczył, usłyszawszy jego głos.
— Krause?
— Krausemu pomyliły się dyżury. Kazał mi jechać do Schwanenwerder zamiast ciebie.
— Krause! — nasrożył się Max. Jego spowita w zielonym blasku tablicy rozdzielczej twarz przypominała maskę scenicznego demona. Wszystkim jego życiowym kłopotom winien był Krause!
— Gestapo zadbało, żebyś to ty miał dyżur w poniedziałkową noc, prawda? Co ci powiedzieli? „Z Haweli wyłowione zostanie ciało, Herr Sturmbannführer. Nie musicie się spieszyć z identyfikacją. Najlepiej będzie, jeśli na kilka dni zawieruszą się wam gdzieś akta…”
— Coś w tym rodzaju — mruknął Jaeger.
— A potem zaspałeś i zanim dotarłeś we wtorek na Werderscher Markt, ja objąłem całą sprawę. Biedny Max. Zawsze miał kłopoty z rannym wstawaniem. Gestapo musiało cię za to nieźle opieprzyć. Z kim rozmawiałeś?
— Z Globocnikiem.
— Z samym Globusem! — March zagwizdał przez zęby. — Pomyślałeś pewnie, że spadnie ci z nieba gwiazdka! Założę się. Co ci obiecał, Max? Awans? Przejście do Sipo?
— Odpierdol się, March.
— Informowałeś więc ich o wszystkim, co robię. Kiedy powiedziałem ci, że Jost widział Globusa przy topielcu, przekazałeś to wyżej i Jost zniknął. Kiedy zadzwoniłem do ciebie z mieszkania Stuckarta, uprzedziłeś ich, gdzie jesteśmy i zostaliśmy aresztowani. Nazajutrz rano przeszukali apartament Amerykanki, bo powiedziałeś im, że ma coś, co wyjąłem z sejfu Stuckarta. Zostawili nas razem na Prinz-Albrecht Strasse, żebyś mógł mnie przesłuchać zamiast nich…
Prawa ręka Jaegera oderwała się od kierownicy. Złapał za lufę pistoletu i odsunął ją w górę. Xavier nacisnął cyngiel.
Od eksplozji w zamkniętej przestrzeni o mało nie popękały im bębenki. Samochód wypadł z autostrady, wjechał na rozdzielający jezdnie pas trawy i zaczął podskakiwać na nierównej nawierzchni. Przez chwilę March myślał, że sam się postrzelił; potem doszedł do wniosku, że trafił Maxa. Ale ten trzymał obie dłonie na kierownicy, starając się zapanować nad mercedesem. On sam wciąż ściskał w dłoni pistolet. Przez widniejącą w suficie dziurę po pocisku wpadało do środka chłodne powietrze.
Jaeger śmiał się jak szaleniec i coś mówił, ale March wciąż był ogłuszony po wystrzale. Samochód zjechał z trawy z powrotem na autostradę.
Podczas szamotaniny Xavier oparł się o swoją pogruchotaną rękę i o mało nie zemdlał z bólu. Strumień zimnego powietrza szybko przywrócił mu świadomość. Odczuwał gorączkową potrzebę dokończenia swojej historii. Przekonałem się, że to ty mnie zdradziłeś — chciał powiedzieć — dopiero kiedy Krebs pokazał mi zapis podsłuchu. Byłeś jedyną osobą, której powiedziałem o budce telefonicznej przy Bülow Strasse, o tym, jak Stuckart skontaktował się z dziewczyną. Ale wszystkie słowa porywał wiatr. Zresztą jakie to miało teraz znaczenie?
Największym paradoksem był jego stosunek do Nightingale’a. Amerykanin okazał się człowiekiem uczciwym; zdrajcą był jego najbliższy przyjaciel.
Jaeger wciąż uśmiechał się i gadał do siebie jak wariat. Po pulchnych policzkach płynęły mu łzy.
Kilka minut po piątej zatrzymali się na czynnej przez całą dobę stacji benzynowej. Nie wysiadając z samochodu Max otworzył okno i kazał pracownikowi nalać do pełna. March wciąż wciskał mu w żebra lufę lugera, ale opuściła go wola walki. Czuł się zupełnie bezsilny. Worek kości w mundurze.
Młody człowiek, który obsługiwał pompę, przyjrzał się dziurze w dachu, zerknął na pasażerów — dwóch Sturmbannführerów SS
w fabrycznie nowym mercedesie — po czym przygryzł wargę i nic nie powiedział.
Przez linię drzew, które oddzielały stację od autostrady, Xavier widział przesuwające się co jakiś czas reflektory. Ale ani śladu kawalkady, która, wiedział o tym, podążała ich śladem. Domyślił się, że stanęli kilometr z tyłu, żeby zobaczyć, co ma zamiar zrobić dalej.