Выбрать главу

— A cesarz? — pytam. — Gdzie on w tym wszystkim ma pałac?

Niedbałym gestem wskazała środek tego zbiorowiska.

— Stale przenosi się z miejsca na miejsce. Nigdy nie spędza dwóch nocy z rzędu w tym samym pałacu.

— Dlaczego? Tak lubi zmieniać otoczenie?

— Ależ skąd. Aktyniusz Warro mu każe.

— Kto?

— Warro, prefekt pretorianów. Wszędzie węszy spisek na życie cesarza.

Wybucham śmiechem.

— Jeśli ginie cesarz, zwykle zamachowcem jest jego własny prefekt pretorianów, czyż nie?

— To prawda, ale cesarz, dopóki nie wrażą mu noża w brzuch, zawsze uważa, że jego prefekt jest tym pierwszym, który będzie mu bezwzględnie wierny. Inna rzecz, że nikt nie chce mordować naszego przygłupiego, lalusiowatego Maksencjusza.

— Skoro jest tak niekompetentny, jak się o nim mówi, to czemu nie próbujecie odebrać mu władzy?

— Po co? Żeby na tronie zasiadł jeden z jego braci, jeszcze większych gamoni? O, nie, Cymbelinie. Już ja ich wszystkich dobrze znam. Maksencjusz jest z nich najlepszy. Niech nam długo żyje.

— A jakże, niech żyje cesarz Maksencjusz! — dorzucam i razem trzęsiemy się ze śmiechu.

* * *

Pałac, do którego zmierzamy, stoi na wzgórzu stosunkowo niedługo. To bogato dekorowany pawilon gościnny z wieloma skrzydłami, przyozdobiony pstrokacizną mozaik z dzikimi plamami w jadowitym żółtym kolorze i bezkompromisowej czerwieni. Został wzniesiony pięćdziesiąt lat temu za panowania szalonego cesarza Demetriusza, ostatniego władcy epoki dekadencji. Lucylla ma w nim niewielki apartament, będący uprzejmym darem ze strony jej dobrego przyjaciela księcia Flawiusza Rufusa. Najwidoczniej na Palatynie mieszka całkiem sporo nie należących do rodziny cesarskiej członków rzymskiej socjety. Ma to swoje praktyczne uzasadnienie, bo w Rzymie przeogromny jest nie tylko ruch uliczny, ale i liczba wydawanych przyjęć.

Początek mojego pobytu w stolicy wygląda tak samo jak w Neapolis: już pierwszego wieczoru mam uczestniczyć w wystawnym przyjęciu. Lucylla mówi, że gospodarzem będzie nikt inny, tylko sam sławny hrabia Neron Romulus Klaudiusz Palladius, który nie może się doczekać na spotkanie ze mną.

— Kim on właściwie jest? — pytam.

— Bratem jego dziadka był hrabia Walerian Apollinaris. Zapewne o nim słyszałeś.

— Oczywiście. — Nie trzeba się kształcić na kantabrygijskiej uczelni, żeby znać głównego architekta nowożytnego imperium, wielkiego pięciokrotnego konsula z czasów pierwszej wojny zjednoczeniowej. To właśnie on wydobył poobijane i rozpadające się Cesarstwo z otchłani dekadencji, położył kres powstaniom w prowincjach, które nękały państwo w czasie burzliwego XXV wieku, odbudował autorytet władzy centralnej i wprowadził na tron Laureolusa Cezara, dziadka obecnego imperatora. Tenże Apollinaris — działając w imieniu Laureolusa jako osoba z uprawnieniami cesarza — wprowadził rządy terroru, ów czas brutalnej dyscypliny, który przypomniał Cesarstwu, na dobre lub na złe, dawną świetność, jaką cieszyło się ostatnio za panowania Flawiusza Romulusa i Trajana VII. I sam padł ofiarą terroru wespół z wieloma innymi.

Nic nie wiem o jego dalekim krewniaku Neronie Romulusie Klaudiuszu Palladiusie z wyjątkiem tego, co powiedziała mi Lucylla. Jednak sam ton, jakim za każdym razem wymawia jego pełne imię, wskazuje, że hrabia idzie śladami przodków i ma w Cesarstwie dużo do powiedzenia.

I rzeczywiście, po przybyciu do pałacu hrabiego na Wzgórzu Palatyńskim od razu widzę, że nie pomyliłem się w swoich przypuszczeniach. Sam pałac jest stosunkowo skromny: uroczy budyneczek w dolnej partii zbocza niedaleko Forum, wzniesiony, jak się dowiaduję, w czasach renesansu dla jednej z nałożnic Trajana VII. Hrabia nigdy nie zabiegał o najwyższe urzędy w imperium i tak samo nie potrzebował bogatej rezydencji dla podkreślenia swojej wartości. Jednakże lista gości mówi sama za siebie.

Jest urzędujący konsul Aulus Galeriusz Bassanius. Są dwaj bracia cesarza i jedna siostra. A także wujek Lucylli, dystyngowany i wszystkim dobrze znany Gajusz Juniusz Skawiola, czterokrotny konsul Rzymu i w powszechnej opinii najpotężniejszy człowiek w imperium, nie licząc — choć tu zdania są podzielone — cesarza Maksencjusza.

Lucylla przedstawia mnie najpierw Skawioli.

— Oto mój przyjaciel Cymbelin Wetruwiusz Skapulanus z Brytanii — mówi z emfazą. — Poznaliśmy się w domu Marcella Domiziana w Neapolis i od tamtej pory się nie rozstajemy. Czyż on nie jest wspaniały, wujku Gajuszu?

Co ma mówić człowiek, zwłaszcza nieobyty ze światem prowincjusz, postawiony znienacka twarzą w twarz z najwybitniejszymi obywatelami mocarstwa?

Na szczęście nie jąkam się, nie potykam, nie szukam rozpaczliwie słów. Dość gładko odpowiadam:

— Kiedy wyruszałem z Brytanii, nawet mi się nie śniło, że ujrzę kolebkę imperium, mało tego, że będę miał zaszczyt poznać samego ojca ojczyzny!

W odpowiedzi uśmiecha się życzliwie i mówi:

— Myślę, przyjacielu, że stawiasz mnie zbyt wysoko. Ojcem ojczyzny jest cesarz. Jak tu napisano. — Wyciąga z portmonety nową, błyszczącą sestercję i tak mi ją pokazuje, żebym przeczytał słowa na obrzeżu: enigmatyczny ciąg skróconych cesarskich tytułów, tłoczony na wszystkich pieniądzach od niepamiętnych czasów. — Widzisz? — Wskazuje litery na rancie monety, tuż nad czołem cesarza Maksencjusza. — P.P., co oznacza Pater Patriae. Proszę bardzo. On nim jest, nie ja. Ojcem narodu. — Mruga okiem, chcąc rozluźnić atmosferę po tym napomnieniu, bo tak należy odbierać jego słowa, i mówi: — Ale miło usłyszeć takie pochlebstwo, nawet bardzo. A zatem dziękuję, młodzieńcze. Ufam, że Lucylla nie przysparza ci zbytnich kłopotów.

Nie wiem, o co mu chodzi. Może o nic szczególnego.

— Ależ skąd — odpowiadam.

Mimowolnie taksuję go spojrzeniem. Skawiola jest szczupłym, żylastym mężczyzną średniego wzrostu, około pięćdziesiątki, łysiejącym — przy czym resztka rzadkich włosów, rudych jak u Lucylli, leży ulizana na głowie. Kości policzkowe ma odstające, nos garbaty, silnie zarysowany podbródek, oczy zaś blade, w lodowym szarobłękitnym odcieniu, zbliżone barwą do mlecznoniebieskich szafirów. Zdumiewa mnie jego podobieństwo do Juliusza Cezara, którego słynny portret umieszczono na dziesięciodenarowym znaczku pocztowym. Ma ten sam wyraz absolutnie niezłomnej determinacji, pochodzącej z niewyczerpalnych zasobów wewnętrznego żaru.

Wypytuje mnie o ojczyznę i podróże, z pozorną uwagą słucha odpowiedzi, życzy powodzenia i praktycznie odgania mnie od siebie.

Nogi się pode mną uginają, czuję suchość w gardle.

Teraz muszę się spotkać z hrabią, gospodarzem przyjęcia, który też jest nie byle kim. Neron Romulus Klaudiusz Palladius, czego można się było spodziewać, rzeczywiście jest nietuzinkową postacią. To szarmancki, wyelegantowany mężczyzna w wieku czterdziestu lat, wysoki jak na Rzymianina i mocno zbudowany, mający gęstą, starannie przystrzyżoną czarną brodę, smagłą i zdrową karnację tudzież ciemne, przenikliwe oczy. Otacza go aura bogactwa, władzy, przebojowości oraz — nawet ja jestem w stanie to zauważyć — nęcącej zmysłowości.