Lucylla dyskretnie wypycha mnie na środek sali, na co ja odsuwam się i idę chwiejnym krokiem od grupki do grupki, siląc się na pewność siebie i dobre maniery, co chwilowo przychodzi mi z największym trudem.
W rogu sali Neron Romulus po cichu rozmawia z Gajuszem Juniuszem Skawiolą. Oto dwaj prawdziwi monarchowie — ludzie, którzy sprawują rzeczywistą władzę w Rzymie. Ale jak się nią dzielą, nie próbuję nawet zgadywać.
Konsul Bassanius przewraca oczami i szczerzy zęby do dwóch aktorów, obłożonych grubą warstwą makijażu. Do czego on zmierza? Do przywrócenia zwyczajów z czasów Nerona i Kaliguli?
Gladiator Diodorus obmacuje trzy czy cztery dziewczyny jednocześnie.
Przy fontannie rezyduje mężczyzna, którego dotąd nie zauważyłem, w wieku sześćdziesięciu, może siedemdziesięciu lat, z twarzą ostrą jak maczeta i skórą koloru dojrzałego orzecha. Ubiór, biżuteria, postawa, błysk w oku — wszystko to znamionuje człowieka możnego i wpływowego.
— Kto to? — pytam przechodzącego młodzieńca.
Patrzy na mnie ze skrajnym politowaniem. Odpowiada tonem świadczącym o zdziwieniu moją ignorancją, że to Leontes Attikus. To imię nic mi nie mówi, więc muszę zadać drugie pytanie. Mój informator z jeszcze większą wzgardą daje mi do zrozumienia, że Leontes Attikus jest po prostu najbogatszym człowiekiem w Cesarstwie. Ów Grek o przenikliwym wejrzeniu i spieczonej cerze, jak się dowiaduję, to magnat okrętowy, który kontroluje ponad połowę przewozów morskich do Nowego Rzymu. Zgarnia lwią część dochodów z importu luksusowych towarów, sprowadzanych z dziwnych, nieujarzmionych krajów za morzami.
I tak dalej, i dalej. Wciąż schodzą się goście, powiększając liczne grono rzymskiej elity; pojawia się każdy, kto jest wpływowy, zamożny lub młody, a najlepiej wszystko naraz.
Dziś wieczór na tej sali tli się ogień. Wnet wybuchnie żywym płomieniem, lecz kto mógł to wtedy przewidzieć? Z pewnością nie ja, nie ja…
Lucylla ku mojemu wielkiemu udręczeniu rozmawia około godziny z hrabią Neronem Romulusem. Odnoszą się do siebie z niewymuszoną swobodą, co daje mi do myślenia, przy czym nie są to przyjemne myśli. Obawiam się, że namawia ją, aby została z nim na noc po przyjęciu. Ale jestem w błędzie. W końcu Lucylla wraca i już mnie na krok nie odstępuje.
Jemy aromatyczne delicje, których wcześniej nie znałem. Pijemy wina o niespotykanym kolorze i dziwnym, pikantnym smaku. Są tańce oraz występy teatralne w wykonaniu mimów, żonglerów i akrobatów. Pewna część młodzieży rozbiera się bezwstydnie do naga, żeby się ze śmiechem popluskać w pałacowym basenie. Widzę pary, które ukradkiem wyskakują do ogrodu lub przy świadkach oddają się amorom.
— Chodź, Cymbelinie — mówi w końcu Lucylla. — To się robi nudne. Wracajmy do domu i zabawmy się trochę we dwójkę.
Do jej apartamentów docieramy tuż przed świtem. Kochamy się do południa, a potem zasypiamy kamiennym snem, który trzyma nas w swoich objęciach do późnych godzin popołudniowych — właściwie do wieczora, bo kiedy wstajemy, zapada zmierzch.
I tak tydzień po tygodniu upływa mi jesień w Rzymie, pora nieustających przyjemności. Wszędzie chodzę z Lucyllą: do teatru, opery, na walki gladiatorów. W wytwornych restauracjach podejmują nas z honorami i dają najlepsze stoliki. Wybieramy się na wycieczki po zabytkach stolicy. Zwiedzam gmach senatu, słynne świątynie, starożytne grobowce cesarzy. Przeżywam niesamowite chwile, o jakich nie marzyłem w najśmielszych fantazjach.
Niekiedy widuję Sewerinę Florianę w restauracji lub spotykam ją na przyjęciu. Lucylla wychodzi ze skóry, szukając dla mnie okazji do porozmawiania z księżniczką. I rzeczywiście dochodzi do kilku rozmów, które coś wnoszą. Sewerina wypytuje się o moje życie w Brytanii, chce usłyszeć, co sądzę o Rzymie, przekazuje ploteczki na temat ludzi stojących po drugiej stronie sali.
Jej orientalna uroda wprawia mnie w zachwycenie. My, jasnowłosi Brytowie, rzadko spotykamy na swojej drodze kobiety jej pokroju. Jest istotą z innego świata z tymi swoimi niebieskimi pasemkami w kruczoczarnych włosach, oczami niby tajemnicze studnie mroku, skórą o ciemnym odcieniu, zupełnie niespotykanym u moich rodaków — skórą bynajmniej nie oliwkową, często spotykaną wśród mieszkańców wschodnich rejonów Cesarstwa, lecz ciemniejszą, szlachetniejszą, o aksamitnym połysku i fakturze. Także jej głos jest czarujący, słodko przychrypnięty, niski i miękki jak dźwięk fletu, zawsze melodyjny i cudownie modulowany.
Wie, że jej pragnę, ale bawi się ze mną. Podczas naszych spotkań nigdy nie wybiega poza terytorium niezobowiązującej wymiany zdań, a ja nie mam śmiałości tak po prostu przechodzić do rzeczy. Mimo to stopniowo dochodzę do przekonania, że prędzej czy później zostaniemy kochankami. I prawdopodobnie do tego by doszło, gdyby tylko był czas.
Dwukrotnie spotykam jej brata cesarza. Pierwszy raz w operze, gdzie siedzi w swojej loży. Ma na sobie tradycyjny cesarski ubiór, czyli purpurową togę, a słysząc gromkie pozdrowienie widowni, uśmiecha się i niedbale macha ręką. Drugim razem, ze dwa tygodnie później, pojawia się na przyjęciu na Wzgórzu Palatyńskim, ubrany już w zwykły, codzienny strój, odznaczony dla podkreślenia rangi pojedynczym purpurowym paskiem na kamizelce.
Widząc go z bliska, rozumiem, czemu ludzie wyrażają się o nim z lekceważeniem. Bo wprawdzie ma cesarską postawę i cesarskie rysy twarzy — spojrzenie wodza, nos, podbródek i całą resztę — w niepewnym, sztucznym uśmiechu Maksencjusza jest coś, co zadaje kłam wszelkim oznakom jego cesarskiego rodowodu. Może nazywać siebie Cezarem, może nazywać siebie Augustem, a także ojcem ojczyzny i wielkim pontyfikiem, a jednak kiedy na niego patrzę, stwierdzam ze zdziwieniem i zgrozą, że z głupawym uśmieszkiem odwraca wzrok. Nie powinien był obejmować tronu. Jego brat Flawiusz Rufus rządziłby z prawdziwie cesarskim autorytetem.
W każdym razie poznałem osobiście cesarza. Nie każdy Bryt może się tym pochwalić, a liczba tych, co mogą, będzie stale topniała.
Co pewien czas wysyłam do domu depeszę. „Świetnie się bawię, mógłbym tu zostać na zawsze, ale raczej nie zostanę”. Żadnych szczegółów. Bo jak tu pisać w przekazie telegraficznym, że mieszkam w pałacyku oddalonym o rzut kamieniem od oficjalnej rezydencji cesarza, sypiam z krewną Gajusza Juniusza Skawioli, bywam na przyjęciach z ludźmi, których imiona są głośne w całym imperium, i na dokładkę od czasu do czasu widuję Jego Cesarską Mość?
Zbliża się koniec roku. Pogoda się zmieniła, o czym uprzedzała Lucylla. Dni są ponure i oczywiście krótsze, jest zimniej, często pada deszcz. Nie przywiozłem z domu wielu ubrań na chłody, więc młodszy brat Lucylli, przystojniak imieniem Akwila, zabiera mnie do krawca, żeby mi skroił ubranie na zimę. Najnowsza rzymska moda wydaje mi się dziwaczna, żeby nie powiedzieć ordynarna, ale czy ja jestem znawcą w tej dziedzinie? Akwila, jak również krawiec i Lucylla szczerze chwalą moje nowe odzienie; mam nadzieję, że nie zabawiają się moim kosztem.
Zaproszenie, które Flawiusz Rufus Cezar dał mi i Lucylli tamtej pierwszej nocy — na Saturnalia do cesarskiej willi w Tiburze — było, jak się okazuje, prawdziwe. Do grudnia zupełnie wywietrzało mi z głowy… ale nie Lucylli. Pewnego wieczoru oznajmia mi, że z samego rana wyjeżdżamy do Praeneste. To miejsce położone niedaleko Rzymu, gdzie w starożytności i średniowieczu, w Jaskini Przeznaczenia, działała wyrocznia, póki Trajan VII nie odebrał jej przywilejów. Zamierzamy spędzić tydzień w majątku Scypiona Luculla, bardzo bogatego hispańskiego kupca, a potem ruszyć do Tiburu i tam w czasie Saturnaliów mieszkać przez kolejny tydzień.