Выбрать главу

Przy zapadającym zmierzchu nowi przywódcy Rzymu zebrali się na Kapitolu, żeby ogłosić narodziny Drugiej Republiki. Gajusz Juniusz Skawiola miał piastować nową dożywotnią godność pierwszego konsula — cesarza, tylko pod inną nazwą — i panować na rozległymi ziemiami, których nie mogliśmy już nazywać imperium, o czym postanowiła rada senacka, czyli wąskie grono bogatych i potężnych przyjaciół: Attikus, Garofalo, hrabia Neron Romulus, generał Kasjusz Frontinus i jeszcze kilku im podobnych.

W ten oto sposób po dziewiętnastu wiekach wielkie dzieło Augusta Cezara zostało w końcu obalone.

August udawał, że Rzym ciągle jest republiką, choć równocześnie przekształcał najwyższe urzędy w jeden organ, a potem obejmował nad nim władzę. Stawał się przez to władcą absolutnym. Te pozory trwały stulecia. Nie jestem królem, powtarzał August. W tym kraju jestem tylko naczelnym obywatelem, który swoimi skromnymi środkami, korzystając ze wskazówek senatu, stara się wychodzić naprzeciw potrzebom społeczeństwa rzymskiego.

Teraz już wszystko będzie wyglądało inaczej. Nikt nie przejmie najwyższej władzy w Rzymie tylko dlatego, że jest synem lub siostrzeńcem poprzedniego monarchy. Nigdy więcej szalonych Kaligulów, nikczemnych Neronów, okrutnych Karakallów, zwariowanych Demetriuszów czy słabych i lalusiowatych Maksencjuszów. Naszym władcą rzeczywiście będzie naczelny obywatel — konsul, jak w dawnych czasach przed Augustem Cezarem — i okowy monarchii nie będą już nigdy na nas nałożone.

A wszystko to w jeden dzień — dzień krwi i pożogi. Który ja spędziłem na wczasach w cesarskiej willi w Tiburze, nie mając o niczym pojęcia.

* * *

Rankiem, nazajutrz po rewolucji, dociera do willi nowina o zdarzeniach w Rzymie. Akurat odsypiam całonocną libację, w czasie której szukałem ukojenia po zniknięciu Lucylli. Kiedy wreszcie wstaję i wychodzę z pokoju, korytarze są wymarłe.

Już samo to dziwi i niepokoi. Gdzie wszyscy poszli? Spotykam kamerdynera, który przekazuje mi najnowsze wieści. Rzym w ogniu, mówi, a cesarz zginął wraz z rodziną.

— Z całą rodziną? Z braćmi i siostrami?

— A jakże. Bez wyjątku.

— A księżniczka Sewerina?

Kamerdyner patrzy na mnie zimnym spojrzeniem. Jest niezwykle opanowany. Równie dobrze mógłby rozmawiać o pogodzie lub przyszłotygodniowych wyścigach rydwanów. W ten ciepły jesienny dzień jest jak chłodny podmuch zimowej mgły.

— Cała zgraja, z tego co słyszałem. Co do jednego, i dobrze. Nowym cesarzem jest Skawiola. Możesz być pewien, że teraz wszystko się zmieni.

Mam mętlik w głowie. Muszę się odwrócić i wiele razy odetchnąć pełną piersią, żeby wrócić do równowagi. Z dnia na dzień nasz świat umarł i zrodził się na nowo.

Pośpiesznie myję się, ubieram, jem śniadanie, a następnie kupuję powóz, którym pojadę do Rzymu. Nawet w tej godzinie szalonych przetasowań kabza nabita złotem pomaga załatwić każdą sprawę. Nie ma woźnicy, więc jestem zmuszony samemu szukać drogi, ale co tam. Wprawdzie powrót do stolicy w tych dramatycznych chwilach zakrawa na szaleństwo, Rzym przyciąga mnie jak magnes. Lucylla na pewno ma się dobrze, skoro jej wujek zasiadł na tronie. Chcę jednak wiedzieć, co spotkało Sewerinę Florianę.

Godzinę drogi od miasta widać płomienie na widnokręgu. Gorący wiatr niesie z zachodu zapach dymu. Padają zwiewne drobiny popiołu… albo mi się wydaje. Nie, to nie złudzenie. Wyciągam rękę i patrzę, jak osiada na niej czarny pył.

Tylko wariat wjeżdżałby teraz do stolicy.

Nie powinienem raczej skręcić, ominąć Rzymu, dotrzeć na wybrzeże i zarezerwować miejsca na statku do Brytanii, póki ucieczka jest jeszcze możliwa? O, nie. Muszę wjechać do miasta bez względu na ryzyko. Jeśli Skawiola jest cesarzem, Lucylla mnie obroni. Postanawiam nigdzie nie zbaczać.

Dojeżdżam do stolicy, a tam istny koniec świata. W niebo buchają płomienie. Na pięknych wzgórzach płoną starożytne pałace możnowładców; osmalone marmurowe ściany walą się niczym fragmenty góry. Olbrzymi posąg jakiegoś dawnego cesarza leży roztrzaskany na drodze. Ludzie ganiają po ulicach z płaczem i krzykiem. Między nimi miotają się grupki zdziczałych żołnierzy; wywrzaskując niezrozumiałe rozkazy, próbują przywrócić ład, choć nie wiedzą nawet, kogo mają się słuchać. Dostrzegam czerwoną strugę w rynsztoku i z przerażeniem myślę, że to krew. Okazuje się, że to wino płynące ze zdemolowanej winiarni. Motłoch pada plackiem, żeby je siorbać z kamieni.

Na ulicach panuje tak wielka ciżba, że porzucam powóz i dalej idę pieszo. Centrum miasta jest dosyć zwarte. Ale dokąd iść? Na Palatynat? Nie, tam się wszystko pali. Na Kapitol? Wydawało mi się jakże to niedorzeczna myśl z perspektywy czasu — że będzie tam Skawiola, który mi powie, gdzie znajdę Lucyllę i co się stało z Seweriną Florianą.

Oczywiście, o zbliżeniu się do Kapitolu nie ma co marzyć. Cały dystrykt rządowy otoczony jest kordonem wojska. Na ulicach wiszą edykty. Gdy czytam jeden z nich, dociera do mnie ogrom zmian, jakie zapoczątkowała ta noc. Imperium się skończyło, wróciła dawna Republika. Rządzi Skawiola, lecz nie tytułuje się cesarzem, tylko pierwszym konsulem.

Gdy tak stoję oszołomiony na ulicy przyległej do Forum, omal mnie nie rozjeżdża rozpędzony rydwan. Rzucam przekleństwo za woźnicą, aż nagle, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, rydwan staje i ogląda się na mnie czyjaś znajoma, rumiana twarz.

— Cymbelin! Na bogów, czy to ty!? Wsiadaj, człowieku, zabieraj się stąd natychmiast!

To mój jowialny, energiczny gospodarz z Neapolis, przyjaciel mojego ojca, Marcellus Domicjanus Frontinus. A to ma pecha, myślę sobie, że przyjeżdża do Rzymu w takiej chwili. Jak zwykle, źle oceniam sytuację. Marcellus Domicjanus bardzo szybko mnie oświeca.

Od samego początku brał udział w spisku — on, jego brat generał, Juniusz Skawiola i hrabia Neron Romulus byli w istocie przywódcami rozruchów. Uważali, że należy zniszczyć imperium, aby je ocalić. Obecny imperator był głupim ślamazarą, poprzedniemu pozwolono piastować urząd o wiele za długo, a sama sztywna koncepcja dziedziczenia tronu przez wieki udowadniała swą słabość. Nadszedł więc czas położyć temu kres. We wszystkich prowincjach wrzało, krążyły pogłoski o rychłych secesjach. Po zwycięstwie w drugiej wojnie zjednoczeniowej generał Kasjusz Frontinus nie zamierzał wplątywać się w trzecią. Z łatwością przekonał Skawiolę i swojego brata, że trzeba skończyć z cesarzami. Skończyć raz na zawsze, żeby się już nigdy nie podnieśli.

Plan był okrutny i bezlitosny, to prawda. Jednakże należało usunąć niedołężną i rozwiązłą rodzinę panującą, zerwać ze zbytkownym cesarskim przepychem i po długich wiekach odtworzyć Republikę. Ponownie ludzie będą wybierani do rządu ze względu na swoje kompetencje, a nie szlachectwo urodzenia. Skawiolę powszechnie szanowano. Wie, co zrobić, żeby umocnić nowy ład.

— Ale żeby zabijać… całą rodzinę…

— Gruntowne porządki, tego nam było trzeba — odpowiada Frontinus. — Całkowitego odcięcia się od przeszłości. W dzisiejszych czasach nie ma miejsca na monarchie dziedziczne.

— Zginęły wszystkie księżniczki i książęta?

— Podobno. Komuś może udało się wymknąć, ale raz-dwa ich schwytamy, to pewne.

— A księżniczka Sewerina Floriana?