— Czy wzbogaciłeś się?
— Och, mój Boże, nic podobnego! Zarabiam tylko dwanaście tysięcy liwrów rocznie, nie licząc małego beneficjum ofiarowanego mi przez księcia a przynoszącego około tysiąca talarów rocznego dochodu.
— W jaki sposób zarabiasz te dwanaście tysięcy liwrów rocznie? — dopytywał się d’Artagnan — czy pisząc poematy?
— Nie, zarzuciłem poezje. Od czasu do czasu tylko tworzę kilka lekkich piosenek, kilka wytwornych sonetów czy niewinnych epigramów. Pisuję kazania, mój drogi.
— Co, kazania?
— Tak, i to fenomenalne kazania! A przynajmniej uchodzą za takie.
— I sam je wygłaszasz?
— Nie, sprzedaję je.
— Komu?
— No, tym z moich współkolegów, którzy pragną być wielkimi kaznodziejami.
— Ach, doprawdy? — A nie usiłowałeś sięgnąć po sławę dla siebie?
— Oczywiście, mój drogi, tylko natura bierze górę. Kiedy znajduję się na ambonie, a przypadkiem patrzy na mnie piękna kobieta, zaraz i ja patrzę na nią, Jeśli się uśmiecha, uśmiecham się i ja. I zaczynam wtedy pleść głupstwa, zamiast mówić o mękach piekielnych, mówię o niebiańskich uciechach. Oto, co wydarzyło mi się jednego dnia w kościele Świętego Ludwika w Marais... Pewien kawaler roześmiał mi się w nos. Przerwałem, żeby mu powiedzieć, iż jest głupcem. Ludzie wyszli nazbierać kamieni, lecz tymczasem udało mi się tak pokierować umysłami obecnych, że obrzucono kamieniami owego kawalera. Co prawda następnego dnia pojawił się u mnie, sądząc, że ma do czynienia z księdzem podobnym do innych księży.
— I jakiż był rezultat tych odwiedzin? — dopytywał się d’Artagnan rycząc ze śmiechu.
— Umówiliśmy spotkanie na placu Królewskim na następny wieczór. Ach, prawda, znasz przecież tę sprawę.
— Czyżby to przypadkiem była sprawa z tym grubianinem, kiedy to służyłem ci za sekundanta? — pytał d’Artagnan.
— O, właśnie. Widziałeś, jak go urządziłem.
— I co, zmarł?
— Nie mam pojęcia. W każdym razie dałem mu rozgrzeszenie in articulo mortis[21]. Wystarczy zabić ciało nie zabijając ducha.
Gryzipiórek wykonał gest rozpaczy, którym chciał dać do zrozumienia, że chociaż aprobuje sam morał, to przecież oburzony jest do żywego tonem, jakim został wypowiedziany.
— Gryzipiórku, przyjacielu, nie zauważyłeś, że widzę cię w lustrze, i zapominasz, że raz na zawsze zabroniłem ci wszelkich oznak aprobaty czy nagany. Będziesz uprzejmy podać nam wino hiszpańskie i oddalić się stąd. Pan d’Artagnan, mój przyjaciel, pragnie mi zwierzyć pewną tajemnicę. Nieprawdaż, d’Artagnan?
D’Artagnan potwierdził skinieniem głowy i Gryzipiórek oddalił się, postawiwszy wino hiszpańskie na stole.
Dwaj przyjaciele gdy zostali sami, siedzieli przez chwilę w milczeniu, jeden naprzeciw drugiego. Aramis zdawał się oczekiwać na błogie trawienie. D’Artagnan przygotowywał wstęp. Nie patrząc na siebie obrzucali się ukradkiem spojrzeniami.
Pierwszy przerwał milczenie Aramis.
XI. Dwaj cwaniacy
— O czym tak rozmyślasz, d’Artagnanie? — zapytał. — Do której ze swych myśli tak się uśmiechasz?
— Myślę nad tym, mój drogi, że jak długo byłeś muszkieterem, odstawiałeś bezustannie księdza, a dziś, kiedy jesteś księdzem, wydajesz się na całego odstawiać muszkietera.
— To prawda — odrzekł śmiejąc się Aramis. — Widzisz, drogi d’Artagnan, człowiek to dziwny stwór, cały złożony jest z przeciwieństw. Odkąd jestem księdzem, śnię tylko o bitwach.
— Widać to po twoim umeblowaniu: masz u siebie rapiery wszelkiego rodzaju, najbardziej wyszukane. Czy fechtunek idzie ci wciąż jeszcze dobrze?
— Tak jak tobie ongiś, a może i lepiej. Ćwiczę całymi dniami.
— A z kimże to?
— Ze znakomitym mistrzem szpady, którego tu mamy.
— Co, tutaj?
— Tak, tutaj, w tym klasztorze, mój drogi. W klasztorze jezuitów znajdziesz wszystko.
— Więc gdyby pan de Marsillac napadł cię sam, a nie na czele dwudziestu ludzi, zabiłbyś go?
— Na pewno — rzekł Aramis — nawet na czele dwudziestu ludzi, gdybym tylko mógł był dobyć szpady z pochwy nie będąc poznanym.
— Boże, odpuść! — szepnął d’Artagnan — zdaje się, jeszcze większy z niego Gaskończyk niż ze mnie.
A głośno dodał:
— Więc, drogi Aramisie, pytałeś, w jakim celu cię poszukiwałem.
— Nie, nie pytałem cię o to — odparł Aramis ze szczwaną miną. — Czekałem, aż mi sam powiesz.
— Ach, więc poszukiwałem cię, aby zaproponować ni mniej ni więcej, tylko sposób zgładzenia pana de Marsillac w całej jego książęcej okazałości, gdyby ci to miało sprawić przyjemność.
— He, he! — wyrzekł Aramis — to jest myśl!
— Chciałbym abyś z niej skorzystał, mój drogi. Alboż to tysiąc talarów z opactwa i dwanaście tysięcy liwrów, jakie osiągasz ze sprzedaży kazań, czynią cię bogatym? Odpowiedz no szczerze.
— Jestem biedny jak mysz kościelna. Gdybyś przetrząsnął moje kieszenie i kufry, nie wiem, czybyś znalazł sto pistolów.
Diabli, sto pistolów! — pomyślał d’Artagnan. — I on twierdził, że jest biedny jak mysz kościelna. Gdybym zawsze miał tyle przy sobie, czułbym się bogaty jak Krezus[22].
Po chwili powiedział:
— Czy jesteś ambitny?
— Jak tytan Enceladon[23].
— A więc, przyjacielu, przynoszę ci środek, który ci pozwoli stać się bogatym, potężnym i władnym czynić wszystko, co ci się podoba.
Po czole Aramisa przemknął cień równie szybki jak cień sunący w sierpniu po zbożach. Mimo to jednak nie uszedł uwagi d’Artagnana.
— Mów!
— Wpierw jeszcze jedno pytanie. Czy zajmujesz się polityką?
W oczach Aramisa zaświeciła błyskawica, równie nagła jak cień, który przemknął przez jego czoło, lecz na tyle szybka, by jej d’Artagnan nie zauważył.
— Nie — odpowiedział Aramis.
— Wszystkie zatem propozycje będą ci odpowiadały, gdyż w danej chwili nie masz nad sobą żadnego pana prócz Boga — mówił śmiejąc się Gaskończyk.
— Być może.
— Czy myślałeś czasami, drogi Aramisie, o tych pięknych dniach naszej młodości, które spędzaliśmy śmiejąc się, pijąc bądź walcząc?
— Zapewne, tak. I niejednokrotnie ich żałowałem. Były to piękne czasy! Delectabile tempus!
— A więc, mój drogi, te piękne dni mogą się odrodzić, mogą powrócić te szczęśliwe czasy! Otrzymałem polecenie, abym odszukał moich towarzyszy. Chciałem zacząć od ciebie, który byłeś duszą naszego związku.
Aramis skłonił się, uprzejmy raczej aniżeli poruszony.
— Ja miałbym się znów mieszać do polityki — wyrzekł omdlewającym tonem, poprawiając się w fotelu. — Ach, drogi d’Artagnan, sam widzisz, jak sobie tu żyję statecznie i wygodnie. Sam wiesz dobrze, że ze strony możnych tego świata spotkała nas niewdzięczność.
— To prawda — zgodził się d’Artagnan — ale może żałują swej niewdzięczności.
— W takim razie — rzucił Aramis — to zupełnie inna sprawa. Cóż, miłosierdzie zmazuje każdy grzech. Zresztą masz rację co do jednego, gdyby nam przyszło znów mieszać się do spraw państwa, sądzę, że moment byłby po temu odpowiedni.
— Skąd o tym wiesz, skoro nie zajmujesz się polityką?
— Och, mój Boże, osobiście się nie zajmuję, ale żyję tu wśród ludzi, którzy się nią zajmują. Pochłonięty całkowicie uprawianiem poezji, oddany sprawom miłosnym, nawiązałem stosunki z panem Sarrazin, który oddany jest panu de Conti, z panem Voiture, który trzyma z koadiutorem, i z panem de Bois-Robert, który od czasu gdy przestał trzymać z kardynałem de Richelieu, nie trzyma z nikim lub jeśli wolisz, ze wszystkimi. W ten sposób życie polityczne nie uszło całkowicie mojej uwagi.
23
Enceladon — wg mitologii greckiej jeden z Tytanów walczących z Ojcem Bogów i Ludzi, Zeusem.