— Uspokój się, drogi Rene — mówił miękki głos. — Rzecz ta nie powtórzy się więcej. Odkryłam coś w rodzaju podziemnego korytarza przechodzącego pod drogą i trzeba będzie tylko unieść jedną z płyt kamiennych przed bramą, by otworzyć ci wejście.
— Och! — rzekł drugi głos, po którym d’Artagnan rozpoznał Aramisa — przysięgam ci, księżno, że gdyby ostrożności te nie miały na celu zabezpieczenia waszej dobrej sławy, gdybym ryzykował tylko swoje życie...
— Tak, tak, wiem, że jesteś mężny i lubisz ryzykować jako człowiek światowy, ale życie twoje należy nie tylko do mnie, należy także do naszego stronnictwa. Bądź więc ostrożny, bądź roztropny!
— Jestem zawsze posłuszny, o pani — odrzekł Aramis — jeśli rozkaz wydawany jest głosem tak pełnym słodyczy.
I czule ucałował jej rękę.
— Ach! — wykrzyknął kawaler głosem kobiecym.
— Co takiego? — zapytał Aramis.
— Czyż nie widzisz, że wiatr zerwał mi kapelusz?
I Aramis pobiegł za ulatującym kapeluszem, d’Artagnan zaś skorzystał z tego, by znaleźć w płocie miejsce mniej gęste, które pozwoliłoby mu swobodnie rzucić okiem na rzekomego kawalera. W tej samej chwili księżyc — może równie ciekawy jak oficer — wyszedł zza chmur i w niedyskretnym jego świetle d’Artagnan rozpoznał wielkie, niebieskie oczy, złociste włosy i szlachetną głowę księżnej de Longueville.
Aramis, roześmiany, powrócił w jednym kapeluszu na głowie, a z drugim w ręku i oboje udali się w dalszą drogę ku klasztorowi jezuitów.
— Dobra! — rzekł d’Artagnan podnosząc się i otrzepując kolano — teraz cię mam: jesteś frondystą i kochankiem pani de Longueville.
XII. Portos du Vallon de Bracieux de Pierrefonds
Dzięki informacjom zasięgniętym u Aramisa, d’Artagnan, któremu było wiadomo już dawniej, że rodowe nazwisko Portosa brzmiało du Vallon, dowiedział się teraz, iż przyjaciel nosił drugie nazwisko de Bracieux, od nazwy swych włości, i że właśnie o te włości procesuje się z biskupem z Noyon.
Należało więc szukać tych włości w okolicach Noyon, to znaczy na granicy Ue-de-France i Pikardii.
Niezwłocznie ułożył marszrutę: uda się do Dammartin, gdzie rozchodzą się dwie drogi: jedna prowadzi do Soissons, druga do Compiegne. Tam zasięgnie języka o włościach de Bracieux i zależnie od odpowiedzi, będzie się kierował prosto bądź skręci na lewo.
Wiórek, który nie znał jeszcze kierunku wyprawy, oświadczył, że będzie towarzyszył d’Artagnanowi choćby na koniec świata, obojętne, czy to prosto, czy w lewo. Błagał tylko swego dawnego pana, ażeby podróżowali nocą, gdyż ciemności lepiej zabezpieczają. D’Artagnan zaproponował mu wówczas, ażeby dał znać żonie i przynajmniej uspokoił ją co do swoich losów. Jednakże Wiórek odpowiedział żwawo, że jest najzupełniej pewny, iż jego żona nie umrze z niepokoju, jeśli nie będzie wiedziała, gdzie on się obraca; natomiast on, Wiórek, znając niepohamowany język żony, umierałby ze strachu, gdyby wiedziała o miejscu jego pobytu.
Powody te wydały się d’Artagnanowi tak słuszne, że więcej nie nalegał i około godziny ósmej wieczorem, w momencie gdy mrok zaczął spowijać ulice, opuścił zajazd “Pod Kózką” wraz z Wiórkiem. Ze stolicy wyjechali przez bramę Saint-Denis.
O północy obydwaj podróżni znaleźli się w Dammartin.
Było za późno, by zasięgnąć jakichś wiadomości. Gospodarz oberży “Pod Łabędziem” już spał. D’Artagnan odłożył więc całą rzecz do następnego dnia.
Rano przywołaj gospodarza. Był to jeden z tych szczwanych Normandczyków, co to nie mówią ani tak, ani nie i zawsze myślą, że narażają się odpowiadając wprost na postawione pytania. Domyśliwszy się ledwie, że winien jechać dalej prosto, d’Artagnan udał się w drogę, kierując się dość dwuznaczną informacją. O dziewiątej z rana był w Nanteuil i zatrzymał się na śniadanie.
Tym razem gospodarz był szczerym i poczciwym Pikardczykiem, który, rozpoznawszy w Wiórku krajana, nie czynił żadnych trudności i udzielił im wszelkich wyjaśnień, jakich żądali. Włości de Bracieux oddalone były o kilka mil od Villers-Cotterets.
D’Artagnan znał Villers-Cotterets, towarzyszył tam dwa czy trzy razy dworowi, gdyż w owym okresie Villers-Cotterets było rezydencją królewską. Udał się więc w kierunku tego miasta i stanął tam w znajomej sobie oberży “Pod Złotym Delfinem”.
Tutaj informacje były jak najbardziej zadowalające. D’Artagnan dowiedział się, że włości de Bracieux położone są o cztery mile od miasta, ale nie tam należało szukać Portosa. Miał on rzeczywiście zatarg z biskupem Noyon o włości de Pierrefonds, graniczące z jego ziemiami, lecz znudzony powikłaniami prawnymi, których nie mógł w żaden sposób zrozumieć, chcąc je przeciąć, zakupił Pierrefonds, wskutek czego musiał dobrać nowe nazwisko do swoich dawniejszych. Nazywał się obecnie panem du Vallon de Bracieux de Pierrefonds i zamieszkiwał w swej nowej posiadłości. W braku innych dostojeństw Portos dążył wyraźnie do tego, by zostać markizem de Carabas[27].
Trzeba było zaczekać jeszcze do następnego ranka, gdyż konie zrobiły w ciągu dnia dziesięć mil i były pomęczone. Co prawda mogli wziąć inne konie, lecz mieli do przebycia duży las, a jak sobie przypominamy, Wiórek nie lubił lasu nocą.
Była jeszcze jedna rzecz, której Wiórek nie lubił, a mianowicie: ruszać w drogę na czczo. Dlatego to d’Artagnan, obudziwszy się, zastał przygotowane już dla siebie śniadanie. Nie miał powodu skarżyć się na podobną troskliwość. Zasiadł więc do stołu. Rozumie, się samo przez się, że Wiórek, objąwszy swe dawne funkcje, przybrał również swą dawną pełną pokory postawę i nie wstydził się jeść resztek po d’Artagnanie, podobnie jak panie de Motteville i de Fargis jadły po Annie Austriaczce.
Nie dało się więc wyjechać wcześniej niż koło ósmej rano. Trudno było zabłądzić; należało tylko posuwać się drogą prowadzącą z Villers-Cotterets do Compiegne, a po wyjściu z lasu kierować się na prawo.
Był piękny wiosenny poranek, pośród ogromnych drzew rozbrzmiewał śpiew ptaków, szerokie promienie słoneczne przebijały się przez miejsca bardziej przerzedzone i wydawały się być firankami ze złotej gazy. W innych miejscach światło przedzierało się z trudem przez gąszcz liściastego sklepienia; zanurzone w cieniu stały pnie starych dębów, na które, zoczywszy podróżnych, spiesznie umykały zwinne wiewiórki. Z tego porannego świata natury buchała woń traw, kwiatów i liści, napełniając serce radością. D’Artagnan, sprzykrzywszy sobie smrody Paryża, myślał, że kiedy człowiek nosi nazwiska trzech włości ziemskich, nadziane jakby na rożen, powinien czuć się szczęśliwy w takim raju. Następnie pokręcił głową, myśląc: Gdybym był Portosem, a d’Artagnan przyszedł do mnie z propozycjami, które zamierzam przedstawić Portosowi, wiedziałbym doskonale, co odpowiedzieć takiemu d’Artagnanowi.
Co się tyczy osoby Wiórka, to nie myślał on o niczym; po prostu trawił.
Na skraju lasu d’Artagnan spostrzegł wskazaną drogę, a przy końcu tej drogi baszty olbrzymiego feudalnego zamczyska.
— Ho, ho! — zamruczał. — Zdawało mi się, że zamek ten należał do starej linii Orleanów. Czyżby Portos ułożył się o niego z diukiem de Longueville?
— Na honor, panie — rzekł Wiórek — to mi pięknie utrzymane włości. Jeśli należą do pana Portosa, złożę mu swoje gratulacje.
— Do diabła! — rzucił d’Artagnan — nie można go nazywać Portosem ani nawet du Vallon. Nazywaj go de Bracieux albo de Pierrefonds. Zepsujesz mi inaczej całe poselstwo.
27
Markiz de Carabas — postać z bajki “Kot w butach”. Markiz stal się bardzo bogaty dzięki zmyślności swego kota. W przenośni — posiadacz wielu majątków.