Выбрать главу

— Nie.

— No, to jutro wybiorę się do niego i przekażę mu od ciebie wiadomości. Mówiąc między nami, boję się, czy wskutek swej skłonności do wina nie postarzał i nie zmarniał.

— Tak, to prawda — rzekł Portos — pił on wiele.

— Poza tym był starszy od nas wszystkich.

— Tylko o kilka lat — odparł Portos. — Postarzał go bardzo jego poważny wygląd.

— Masz rację. Jeżeli zatem Atos będzie z nami, tym lepiej, jeśli zaś nie, cóż, obejdziemy się bez niego. We dwóch staniemy za dobrych dwunastu.

— Pewnie — rzekł Portos uśmiechając się na wspomnienie dawnych czynów — ale gdyby nas było czterech, stanęlibyśmy za trzydziestu sześciu, zwłaszcza że zadanie nasze, jak powiadasz, będzie ciężkie.

— Ciężkie dla początkujących, ale nie dla nas.

— Czy to na długo?

— Cóż! Może na trzy, cztery lata.

— Będziemy się dużo bili?

— Mam nadzieję!

— Tym lepiej, w gruncie rzeczy tym lepiej! — wykrzyknął Portos. — Nie masz pojęcia, kochany, jak często trzeszczy mi w kościach, od czasu gdy tu siedzę! Nieraz w niedzielę po mszy dosiadam konia i jeżdżę po polach sąsiadów, szukając choćby drobnej zwady, tak mocno odczuwam jej potrzebę. Ale nic z tego, mój drogi. Czy to szanują mnie, czy boją się, co jest prawdopodobniejsze, dość że tratuję psami lucernę, jeżdżę po wszystkim naokoło i... powracam do domu jeszcze bardziej znudzony. I to wszystko. Powiedz no, czy przynajmniej w Paryżu łatwiej o jakąś bójkę?

— Pod tym względem jest cudownie: żadnych zakazów, żadnych straży kardynała, żadnych Jussaków ani innych szpiclów. Mój Boże, czy to pod latarnią, czy w oberży, gdziekolwiek, czy jesteś za Mazarinim, czy frondystą, wyciągasz pałasz i po wszystkim. Pan de Guise zabił pana de Coligny na środku placu Królewskiego i nic mu nie zrobiono.

— Ach, w to mi graj! — rzekł Portos.

— Oprócz tego — ciągnął d’Artagnan — będziemy też mieli regularne bitwy z moździerzami, z pożarami. Będą różności.

— W takim razie decyduję się.

— Mam więc twoje słowo?

— Tak, bez wątpienia. Będę kłuł i rąbał za Mazariniego. Tylko...

— Tylko?

— Tylko musi mnie zrobić baronem.

— Ech! To załatwione z góry, mówiłem ci to już i powtarzam jeszcze raz: odpowiadam za twoją baronię.

Uspokojony tą obietnicą, Portos, który ufał zawsze słowu przyjaciela, zawrócił z nim na drogę wiodącą do zamku.

XIV. Z którego wynika, że o ile Portos był niezadowolony ze swego losu, o tyle

Muszkiet był bardzo rad ze swojego

Wracając do zamku Portos upajał się w marzeniach baronią, d’Artagnan zaś rozmyślał nad tym, jak nędzna jest natura ludzka, zawsze niezadowolona z tego, co ma, i zawsze pragnąca tego, czego nie ma. On na miejscu Portosa czułby się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo czegóż to brakowało Portosowi? Pięciu literek przed wszystkimi jego nazwiskami i małej mitry wymalowanej na drzwiczkach pojazdu.

Przez całe życie — mówił sobie d’Artagnan — rozglądałem się na prawo i lewo i nigdy nie widziałem twarzy człowieka całkowicie szczęśliwego.

Snuł był właśnie tego rodzaju filozoficzne rozważania, gdy wtem sama Opatrzność zdała się mu zaprzeczyć. W chwili kiedy Portos go opuścił, by wydać jakieś rozkazy kucharzowi, d’Artagnan ujrzał zbliżającego się Muszkieta. Postać poczciwego służącego wydawała się postacią człowieka doskonale szczęśliwego, pominąwszy lekki niepokój, który niby letnia chmura przesłaniał raczej, aniżeli zakrywał jego oblicze.

Oto czego szukałem — rzekł do siebie d’Artagnan — lecz niestety, biedny chłopiec nie wie, po co tu przybyłem.

Muszkiet trzymał się w pewnej odległości. D’Artagnan usiadł na ławce i dał mu znak, by się zbliżył.

— Panie — rzekł Muszkiet korzystając z zezwolenia — chcę pana prosić o jedną łaskę.

— Mów, przyjacielu — zachęcał d’Artagnan.

— Kiedy nie śmiem, panie, boję się, byś pan nie pomyślał sobie, że dobrobyt mnie zgubił.

— Jesteś tedy szczęśliwy, przyjacielu? — pytał d’Artagnan.

— Szczęśliwy, jak tylko można być szczęśliwym, ale pan możesz mnie uczynić jeszcze szczęśliwszym.

— No więc mów! Jeżeli to zależy ode mnie, będzie załatwione.

— O, panie! To zależy tylko od pana.

— Słucham.

— Panie, dopraszam się, żebyście mnie już nie zwali Muszkietem, ale krótko — Muszem. Odkąd mam zaszczyt być intendentem u jego wysokości, przybrałem sobie to nazwisko. Jest ono dostojniejsze i budzi większe poszanowanie wśród moich podwładnych. Rozumie pan, jak konieczna jest subordynacja pośród czeladzi dworskiej.

D’Artagnan uśmiechnął się: Portos wydłużał swe nazwisko, a Muszkiet swoje skracał.

— Więc jak będzie, panie? — zapytał Muszkiet cały drżący.

— No cóż, zgoda, drogi Musz — odrzekł d’Artagnan — bądź spokojny, będę pamiętał o twej prośbie, a jeśli ci to sprawi przyjemność, mogę cię w ogóle nie tykać.

— Och! — wykrzyknął Muszkiet czerwieniąc się z radości — jeżeli mi pan uczynisz podobny honor, będę panu za to wdzięczny przez całe moje życie. Ale może proszę o zbyt wiele.

Niestety — powiedział sobie d’Artagnan — to zbyt mało w zamian za nieoczekiwane utrapienia, jakie przynoszę temu biedakowi, który przyjął mnie tak gościnnie.

— A czy pan długo pozostaniesz z nami? — zapytał Muszkiet, którego twarz, odzyskawszy całą swą pogodę, rozkwitła jak piwonia.

— Jutro wyjeżdżam, przyjacielu — odrzekł d’Artagnan.

— Ach, zatem przyjechałeś pan, ażeby pogrążyć nas w smutku?

— Obawiam się, że masz rację — powiedział d’Artagnan tak cicho, iż oddalający się w pokłonach Muszkiet nie mógł tego dosłyszeć.

Jakkolwiek d’Artagnan był teraz człowiekiem o wiele twardszego serca, to przecież poczuł wyrzuty sumienia. Nie żałował wcale, że wciągał Portosa w przygody, gdzie było narażone jego życie i fortuna, Portos bowiem chętnie podejmował to ryzyko za cenę tak bardzo pożądanego przezeń od piętnastu lat tytułu barona. Ale czyż nie było okrucieństwem wyrywać z rozkosznego życia przy magazynie zbożowym Muszkieta, który miał jedno tylko pragnienie: aby wołano nań Musz? Myśl ta całkowicie owładnęła d’Artagnanem, gdy pojawił się znów Portos.

— Zapraszam do stołu! — rzekł.

— Jak to do stołu? — zapytał d’Artagnan. — Któraż to godzina?

— Ech, mój drogi, minęła już pierwsza.

— Twoja posiadłość jest rajem, Portosie, zapomina się tutaj o istnieniu czasu. Będę ci towarzyszył, lecz nie jestem wcale głodny.

— Chodźmy, wprawdzie nie zawsze można jeść, ale zawsze można pić; jest to jedna z maksym biednego Atosa, a wartość jej poznałem dopiero, odkąd się nudzę.

D’Artagnan, którego gaskońska natura zawsze czyniła powściągliwym, nie zdawał się tak bardzo przekonany, jak jego przyjaciel, o słuszności pewnika Atosa, niemniej robił, co mógł, aby dotrzymać kroku gospodarzowi.

Jednakże patrząc na zajadającego Portosa, a i sam nieźle popijając, d’Artagnan wciąż powracał myślą do sprawy Muszkieta. Trapiło go to tym mocniej, że Muszkiet, choć sam nie usługiwał przy stole, co byłoby rzeczą niegodną jego nowej pozycji, to jednak od czasu do czasu pojawiał się we drzwiach i zdradzał swą wdzięczność dla d’Artagnana każąc podawać wina doborowe zarówno wiekiem, jak i smakiem.

Podczas deseru Portos, na znak d’Artagnana, odprawił lokai; a gdy przyjaciele znaleźli się sami, d’Artagnan podjął: