W tym właśnie czasie upływało dwanaście czy piętnaście lat, jak Milczek przestał mówić, a nawyk dwunastu czy piętnastu lat staje się drugą naturą.
XX. W którym Milczek obejmuje urzędowanie
Milczek zaprezentował więc swoją korzystną powierzchowność w wieżycy Vincennes. Pan de Chavigny podbijał sobie bębenka, że ma nieomylne oko. Świadczyłoby to, że był naprawdę synem kardynała de Richelieu, który podobnie twierdził wciąż to samo o sobie. Poddał więc kandydata badaniu i założył z góry, że zrośnięte brwi, wąskie wargi, zakrzywiony nos i wystające kości policzkowe Milczka są doskonałymi wskaźnikami. Skierował doń zaledwie dwanaście słów, na które Milczek odpowiedział czterema.
— Oto dystyngowany kawaler, zaraz go tak oceniłem — rzekł sobie pan de Chavigny. — Idźcie do pana La Ramee, żeby was przyjął, i powiedzcie mu, że odpowiadacie mi pod każdym względem.
Milczek obrócił się na pięcie i poszedł do pana La Ramee, gdzie miał być poddany o wiele ostrzejszej indagacji. La Ramee był tym przykrzejszy, że chciał znaleźć oparcie w Milczku, wiedząc, że na nim samym polega pan de Chavigny.
Milczek posiadał wszystkie kwalifikacje mogące uwieść chorążego, który pragnie mieć swego podchorążego; tak więc po tysiącu pytań, na które padło po ćwierć odpowiedzi, La Ramee, oczarowany tą powściągliwością, zatarł ręce i przyjął Milczka na służbę.
— Instrukcje? — rzucił Milczek.
— Więc tak: nie zostawiać więźnia nigdy samego, odbierać mu każde narzędzie, które może służyć do kłucia lub krajania, nie zezwalać na porozumiewanie się z ludźmi z zewnątrz ani na zbyt długie rozmowy ze strażnikami.
— To wszystko?
— Na razie wszystko — odparł La Ramee. — Jeśli zajdą nowe okoliczności, będą nowe instrukcje.
— Tak jest — odrzekł Milczek.
I wszedł do diuka de Beaufort.
Ów czesał sobie właśnie brodę, którą zapuścił umyślnie, podobnie jak i włosy, aby przypiąć łatkę Mazariniemu, wystawiając na pokaz swą nędzę i obnosząc swój mizerny wygląd. Ale kilka dni temu wydało mu się, że z wysokości wieży rozpoznaje w głębi jakiejś karocy piękną panią de Montbazon, której wspomnienie było mu zawsze drogie. Nie chciał dla niej być tym, czym był dla Mazariniego. W nadziei zobaczenia jej znowu zażądał ołowianego grzebienia i otrzymał go.
Książę de Beaufort zażądał ołowianego grzebienia, ponieważ jak wszyscy blondyni miał nieco rudą brodę; czesząc ołowianym grzebieniem, farbował ją jednocześnie.
Milczek wchodząc spostrzegł, że książę położył grzebień na stole; skłoniwszy się zabrał go.
Książę spojrzał na tę obcą mu postać ze zdziwieniem.
Postać włożyła grzebień do kieszeni.
— Hola! Co to? — krzyknął diuk. — Cóż to za nowy hultaj?
Milczek nie odpowiedział nic, tylko skłonił się po raz wtóry.
— Czyś ty niemowa? — wrzasnął książę.
Milczek zaprzeczył ruchem głowy.
— Coś ty za jeden? Odpowiadaj, rozkazuję ci!
— Strażnik.
— Strażnik?! — wykrzyknął diuk. — Brakowało jeszcze tylko takiego szubienicznika do mojej kolekcji. Hej, La Ramee! Czy jest tam ktoś?
Wezwany La Ramee nadbiegł. Na nieszczęście dla księcia zamierzał wyręczyć się osobą Milczka i pojechać do Paryża; właśnie był już na dziedzińcu, bardzo więc niezadowolony wszedł z powrotem po schodach.
— Co takiego, wasza wysokość? — zapytał.
— Co to za łajdak? Bierze mój grzebień i wkłada sobie do kieszeni — powiedział książę de Beaufort.
— Jest to jeden ze strażników waszej książęcej mości, chłopak pełen zalet. Wasza wysokość oceni go podobnie jak pan de Chavigny i ja, jestem tego pewien.
— To dlaczego zabiera mi grzebień?
— Istotnie — rzekł La Ramee — dlaczego bierzecie grzebień jego wysokości?
Milczek wydobył z kieszeni grzebień, pociągnął po nim palcem i patrząc oraz wskazując na wielki ząb, zadowolił się wypowiedzeniem jednego tylko słowa:
— Kłuje.
— To prawda — przyznał La Ramee.
— Co to zwierzę mówi? — zapytał diuk.
— Że każde narzędzie kłujące zabronione jest waszej książęcej mości przez króla.
— Ach, o to chodzi! — rzekł diuk. — Czyś pan zwariował, La Ramee? Przecież sam mi go dałeś.
— Popełniłem błąd, wasza wysokość, gdyż dając go, postąpiłem wbrew instrukcji.
Diuk spojrzał wściekłym okiem na Milczka, który zwrócił grzebień panu La Ramee.
— Przewiduję, że znienawidzę do cna tego hultaja — wymruczał książę.
Istotnie, w więzieniu nie ma miejsca na uczucia pośrednie. Ponieważ zarówno ludzie, jak i rzeczy są albo przyjaciółmi, albo wrogami, kocha się albo nienawidzi, nieraz rozumnie, ale o wiele częściej instynktownie. Otóż z tego prostego powodu, że Milczek podobał się od pierwszego wejrzenia panu de Chavigny i La Ramee, musiał się nie podobać księciu de Beaufort, bowiem wszystko, co stanowiło zalety w oczach gubernatora i chorążego, stawało się wadami w oczach więźnia.
Jednakże Milczek nie chciał zaraz od pierwszego dnia wystąpić otwarcie przeciw więźniowi; potrzebna mu była nie odraza na łapu capu, ale piękna i solidna nienawiść, trwała w czasie.
Wycofał się więc, aby ustąpić miejsca czterem strażnikom, którzy wracając ze śniadania, mogli znów objąć służbę przy księciu.
Książę zaś obmyślał nowy żart, po którym wiele sobie obiecywał: zażądał na jutrzejsze śniadanie raków i zamierzał spędzić dzień na robieniu małej szubienicy, aby pośrodku izby zawiesić na niej najpiękniejszy okaz raka. Czerwony kolor, który miało mu nadać gotowanie, nie pozostawiłby żadnej wątpliwości co do aluzji. W ten sposób diuk miałby przyjemność powieszenia kardynała in effigie[36], zanim nastąpi to w rzeczywistości. Przecież nie będą mogli mu zarzucić, że powiesił co innego prócz raka.
Dzień ten wykorzystany został na przygotowania do egzekucji. W więzieniu łatwo się dziecinnieje, a książę de Beaufort miał charakter skłonny ku temu bardziej aniżeli ktokolwiek inny. Jak zwykle udał się na przechadzkę i odłamał kilka gałązek mających odegrać ważną rolę w jego przedstawieniu; po długich poszukiwaniach znalazł kawałek szkła, co zdawało się sprawiać mu największą radość. Powróciwszy do siebie, postrzępił swą chustkę.
Żaden z tych szczegółów nie uszedł bystremu oku Milczka.
Nazajutrz rano szubienica była gotowa i celem ustawienia jej pośrodku izby książę de Beaufort ostrzył jeden z jej końców kawałkiem znalezionego szkła.
La Ramee przyglądał się temu z ciekawością ojca, który sądzi, że może odkryje nową zabawkę dla swych dzieci, na twarzach zaś strażników malował się ów wyraz rozleniwienia, stanowiący zasadniczy rys żołnierskiej fizjonomii zarówno dawniej, jak i dziś.
Milczek wszedł właśnie w chwili, gdy książę położył ów kawałek szkła, nie skończywszy jeszcze strugać podstawy szubienicy; przerwał tę czynność chcąc przytwierdzić nić do drugiego końca.
Rzucił na Milczka spojrzenie, w którym przebłyskiwały jeszcze resztki wczorajszego złego humoru. Ponieważ jednak cieszył się już z góry na efekt, jaki niewątpliwie winien był wywołać jego nowy wynalazek, nie zwracał już na strażnika uwagi.