Kiedy zawiązał wreszcie węzeł marynarski na jednym końcu nici, a na drugim pętlicę i rzucił okiem na półmisek z rakami, gdzie upatrzył sobie najokazalszego, obrócił się po swój kawałek szkła. Szkiełko zginęło.
— Kto mi wziął szkiełko? — zapytał marszcząc brew.
Milczek dał znak, że to on.
— Co, znowu ty? A dlaczego mi je wziąłeś?
— Właśnie — spytał La Ramee — dlaczego wziąłeś pan kawałek szkła należący do jego wysokości?
Milczek, który trzymał w dłoni kawałeczek szyby, odrzekł przeciągając palcem po ostrzu:
— Tnie.
— To prawda, wasza książęca mość — rzekł La Ramee. — Tam do licha, przyhołubiliśmy nielichego chłopaka, co?
— Panie Milczek — powiedział książę — przysięgam panu, strzeż się we własnym swoim interesie znaleźć kiedykolwiek na odległość mego ramienia.
Milczek skłonił się i wycofał na drugi koniec izby.
— Sza, sza, mości książę — rzekł La Ramee — proszę mi dać pańską szubienicę, ostrugam ją swoim nożem.
— Pan? — zaśmiał się książę.
— Tak jest. Przecież o to właśnie chodzi waszej wysokości?
— Oczywiście — odrzekł diuk. — Będzie jeszcze zabawniej. Dobra, mój drogi La Ramee.
La Ramee, który nie pojął nic z okrzyku księcia, ostrugał szubienicę z możliwie największą starannością.
— Tam będzie stała — wskazał diuk. — Teraz zrób pan niewielką dziurę w ziemi, a ja tymczasem poszukam skazańca.
La Ramee przyklęknął na jedno kolano i wybrał ziemię.
W tym samym czasie książę zawiesił na nitce raka. Następnie umieścił szubienicę pośrodku izby i wybuchnął śmiechem.
Podobnie La Ramee śmiał się z całego serca, nie bardzo wiedząc, z czego się śmieje, strażnicy zaś zawtórowali chórem.
Tylko jeden Milczek się nie śmiał. Zbliżył się do La Ramee i wskazując na obracającego się na nitce raka, rzekł:
— Kardynał!
— Powieszony przez jego wysokość księcia de Beaufort — podjął diuk, zaśmiewając się jak nigdy. — I przez pana Jakuba Chryzostoma La Ramee, chorążego królewskiego.
La Ramee wrzasnął z przerażenia i rzucił się do szubienicy; wyrwał ją z ziemi i w mgnieniu oka połamał na kawałki, które wyrzucił za okno. To samo zamierzał zrobić z rakiem, do tego stopnia postradał był zmysły, lecz Milczek złapał go za ręce:
— Zdatny do jedzenia — wyrzekł i włożył raka do kieszeni.
Tym razem diuk miał z tej sceny tyle radości, że niemal przebaczył Milczkowi rolę, jaką ten odegrał. Ale kiedy w ciągu dnia rozważył intencję strażnika i wydała mu się ona w samej swej istocie nikczemnej natury, poczuł, że wyraźnie rośnie w nim nienawiść.
Niemniej historia z rakiem, ku wielkiej rozpaczy La Ramee, zyskała olbrzymi rozgłos w wieżycy, a nawet i na zewnątrz. Pan de Chavigny, który w głębi serca szczerze nienawidził kardynała, postarał się opowiedzieć anegdotę kilku przyjaciołom pałającym dobrymi chęciami, ci zaś rozpowszechnili ją w jednej chwili.
To pozwoliło księciu spędzić parę dni w doskonałym nastroju.
W tymże czasie diuk spostrzegł wśród strażników człowieka o dość uczciwej twarzy i jął mu pochlebiać tym bardziej, im mniej z każdą chwilą podobał mu się Milczek. Otóż pewnego ranka, kiedy udało mu się wziąć owego strażnika na stronę i rozmawiać z nim w cztery oczy, wszedł na to Milczek. Popatrzył, co się dzieje, po czym zbliżywszy się z szacunkiem do strażnika i księcia, ujął pierwszego z nich za ramię.
— Czego pan chcesz? — spytał brutalnie diuk.
Milczek odprowadził dozorcę cztery kroki i wskazał mu drzwi.
— Idź stąd.
Strażnik posłusznie wykonał polecenie.
— Och, nie znoszę cię! — wykrzyknął książę. — Zostaniesz ukarany. Milczek skłonił się z szacunkiem.
— Panie szpiegu, połamię ci kości! — wykrzyknął rozjątrzony książę. Milczek skłonił się ponownie, jednocześnie się cofając.
— Panie szpiegu — ciągnął diuk — zaduszę cię własnymi rękami!
Milczek skłonił się, ciągle odstępując.
— I to już, w tejże chwili — dodał książę, który uważał, że lepiej skończyć z tym natychmiast.
I wyciągnął zaciśnięte pięści ku Milczkowi, który poprzestał na wypchnięciu strażnika z izby i zamknięciu drzwi za sobą.
W tejże chwili poczuł, jak ręce księcia, podobne do żelaznych kleszczy, spadły mu na ramiona. Zamiast się jednak bronić lub wołać na pomoc, poprzestał na dyskretnym podniesieniu wskazującego palca do warg, po czym ozdobiwszy twarz jednym ze swych najbardziej ujmujących uśmiechów, wyrzekł półgłosem:
— Tsss!
Gest, uśmiech czy słowo było u Milczka czymś tak niecodziennym, że książę stanął jak wryty, w najwyższym zdumieniu.
Milczek skorzystał z tej chwili i wyciągnął spod podszewki kaftana uroczy bilecik, opatrzony arystokratyczną pieczątką. Bez słowa pokazał go diukowi; długie przebywanie w kabacie Milczka nie było w stanie pozbawić bileciku w zupełności zapachu perfum, jakim był przepojony.
Diuk, zdumiony coraz bardziej, puścił Milczka, wziął bilecik i poznawszy pismo, krzyknął!
— Od pani de Montbazon!
Milczek potakująco skinął głową.
Diuk rozdarł gwałtownie kopertę, przeciągnął dłonią po oczach, tak był olśniony, i przeczytał, co następuje:
Drogi Książę
Może Pan całkowicie zaufać dzielnemu człowiekowi, oddawcy tego listu, gdyż jest to sługa pewnego szlachcica, naszego stronnika, który poręczył za nim jako wypróbowanym dwudziestoma latami służby. Wyraził on zgodę na wejście w służbę waszego chorążego i na zamknięcie się z Panem w Vincennes, aby przygotować i dopomóc w Pańskiej ucieczce, którą organizujemy. Chwila uwolnienia jest bliska; proszę mieć cierpliwość i odwagę wiedząc, że mimo upływu czasu i nieobecności wszyscy Pańscy przyjaciele zachowali uczucia, jakimi Cię darzyli.
Całkowicie i na zawsze oddana
Maria de Montbazon
PS Podpisuję się pełnym imieniem, gdyż byłoby zbytnią dufnością sądzić, że po pięciu latach rozstania rozpozna Pan inicjały.
Przez chwilę diuk stał jak ogłuszony. To, czego poszukiwał od pięciu lat i czego nie mógł znaleźć, to znaczy sługi, pomocnika, przyjaciela, spadało nagle z nieba, w chwili kiedy się tego najmniej spodziewał. Popatrzył na Milczka ze zdumieniem i powrócił do listu, który przeczytał jeszcze raz od początku do końca.
— Och, droga Mario — zaszeptał skończywszy czytanie. — Więc to istotnie ją dojrzałem wówczas w głębi karety. Więc to ona myśli o mnie jeszcze po pięciu latach rozstania! Do licha! To mi stałość, jaką możesz spotkać tylko w Astrei[37].
Po czym, zwracając się do Milczka, rzucił:
— Więc ty, dzielny człowieku, zgadzasz się nam pomagać?
Milczek potaknął głową.
— I właśnie po to tu przyszedłeś?
Milczek powtórzył ten sam ruch.
— A ja chciałem cię zadusić! — wykrzyknął książę.
Milczek jął się uśmiechać.
— Słuchaj no! — I książę jął grzebać w kieszeni. — Słuchaj no — ciągnął ponawiając bezowocne poszukiwania — nie jest powiedziane, że podobne poświęcenie dla wnuka Henryka IV pozostanie bez wynagrodzenia.
Odruch diuka de Beaufort zdradzał najlepsze w świecie chęci, lecz jednym ze środków ostrożności przedsiębranych w Vincennes było odbieranie więźniom pieniędzy.