Milczek, widząc rozczarowanie diuka, wyciągnął z kieszeni kiesę pełną złota i podał mu ją.
— Oto, czego wasza wysokość szuka — rzekł.
Diuk otworzył kieskę i chciał ją opróżnić w dłonie Milczka, ale ten potrząsnął głową.
— Dziękuję, wasza wysokość — powiedział odsuwając się — zapłatę już otrzymałem.
Diuka ogarniało coraz większe zdumienie.
Wyciągnął do Milczka rękę; ten zbliżył się i z szacunkiem ją ucałował. Wielkopańskie maniery Atosa wycisnęły swe piętno na Milczku.
— A teraz — spytał diuk — co będziemy robić?
— Jest jedenasta rano — podjął Milczek. — Niech wasza książęca mość zażąda o godzinie drugiej gry w piłkę z La Ramee i pośle dwie, trzy piłki za wały.
— Dobrze, a potem?
— Potem... wasza książęca wysokość zbliży się do murów i zawoła na człowieka, który pracuje w fosie, aby je odrzucił.
— Rozumiem — rzekł diuk.
Oblicze Milczka zdawało się wyrażać żywe zadowolenie. W związku z jego małomównością prowadzenie rozmowy sprawiało mu trudność. Uczynił ruch, aby się oddalić.
— Ach, tak — rzekł książę — więc nie chcesz ode mnie nic przyjąć?
— Chciałbym, żeby wasza książęca mość przyrzekł mi coś.
— Co? Mów!
— Że kiedy będziemy uciekać, ja będę zawsze i wszędzie szedł pierwszy; gdyż jeśliby pochwycili waszą książęcą mość, to najwyżej zaprowadzą księcia znowu do więzienia; jeśli zaś mnie złapią, to czeka mnie co najmniej szubienica.
— Bardzo słusznie i, słowo szlachcica, będzie, jak prosisz.
— A teraz mam tylko jedną prośbę do waszej książęcej mości: aby dalej zaszczycał mnie swą nienawiścią jak dotąd.
— Będę się starał — rzekł diuk.
(audio 07 b)
Zapukano we drzwi.
Diuk włożył bilet i sakiewkę do kieszeni i rzucił się na łóżko. Wiedziano, że uciekał się do tego w chwilach szczególnej nudy. Milczek poszedł otworzyć; był to La Ramee, który powracał od kardynała, gdzie rozegrała się opowiedziana przez nas scena.
La Ramee rzucił badawcze spojrzenie wokół siebie i widząc te same co zawsze przejawy wzajemnej odrazy więźnia i dozorcy, uśmiechnął się pełen wewnętrznego zadowolenia. Następnie zwrócił się do Milczka:
— Dobra, przyjacielu, dobra. Była o was mowa w ważnym miejscu i wkrótce nadejdą nowiny, mam nadzieję, wcale dla was przyjemne.
Milczek skłonił się, usiłując przybrać wyraz uprzejmości, po czym wycofał się, jak to miał we zwyczaju, kiedy wchodził jego zwierzchnik.
— No co, wasza książęca mość?! — rzekł La Ramee śmiejąc się rubasznie. — Wciąż jeszcze dąsacie się na tego biedaka?
— Ach, to pan, La Ramee — rzekł książę. — Na honor, najwyższy czas, żeby pan przyszedł. Rzuciłem się na łóżko i odwróciłem nosem do ściany, żeby nie ulec pokusie dotrzymania obietnicy i nie zadławić tego zbrodniarza Milczka.
— Nie wydaje mi się, by rzekł on waszej wysokości coś nieprzyjemnego — rzekł La Ramee, robiąc aluzję do milkliwości swego podwładnego.
— Dalibóg! I ja tak sądzę! Wschodni niemowa! Na honor, był już najwyższy czas, byś powrócił, La Ramee, i wyglądałem cię z niecierpliwością.
— Wasza wysokość jest zbyt łaskaw dla mnie — rzekł La Ramee, pochlebiony komplementem.
— Tak, po prawdzie, czuję, że będę dziś niezręczny, co oczywiście sprawi ci przyjemność.
— Zagramy więc dziś w piłkę? — zapytał machinalnie La Ramee.
— Jeśli pan zechcesz.
— Jestem na rozkazy waszej wysokości.
— To znaczy, mój drogi La Ramee, że jesteś człowiekiem zachwycającym i pragnąłbym przebywać w Vincennes wiecznie, aby odczuwać żywą przyjemność spędzania życia wraz z tobą.
— Sądzę, wasza wysokość, że kardynałowi nie zależy, ażeby życzenie waszej książęcej mości w tym względzie się nie spełniło.
— Jak to, widziałeś go pan teraz?
— Przysłał po mnie dziś rano.
— Doprawdy? Ażeby porozmawiać o mnie?
— A o czym to chciałby wasza książęca mość, żeby kardynał ze mną rozmawiał? Tak, po prawdzie to wasza wysokość jest dlań zmorą.
Diuk uśmiechnął się gorzko.
— Ach, La Ramee, gdybyście przyjęli moje propozycje.
— Ależ, wasza wysokość, mamy o tym gadać znów od początku. Wasza książęca mość sam dobrze widzi, że to nierozsądne.
— La Ramee, powiedziałem ci i powtarzam raz jeszcze: zrobię cię bogatym.
— W jaki sposób? Wasza wysokość wyjdzie z więzienia dopiero wówczas, kiedy pańskie dobra zostaną skonfiskowane.
— Opuszczę więzienie nie wcześniej, póki nie będę panem Paryża.
— Tss, tss, czyż mogę słuchać podobnych rzeczy. To mi dopiero piękna rozmowa dla oficera jego królewskiej mości. Widzę, wasza wysokość, że będę musiał poszukać drugiego takiego Milczka.
— No cóż, nie rozmawiajmy o tym. A więc tematem rozmowy z kardynałem była moja osoba? Och, La Ramee, w dzień, kiedy cię zawezwie, powinieneś mi pozwolić wdziać swoje ubranie. Poszedłbym zamiast ciebie i udusiłbym go. Daję słowo szlachcica, że gdyby mi to postawiono za warunek, powróciłbym następnie do więzienia.
— Widzę, wasza książęca mość, że będę musiał przywołać Milczka.
— Mocno żałuję. I cóż ci powiedział ten chłystek?
— Daruję waszej wysokości to słowo — rzekł La Ramee z szczwanym wyrazem twarzy — ponieważ układa się w rym ze słowem minister. Co mi powiedział? Powiedział, żeby dobrze pilnować waszej wysokości.
— A dlaczegóż tak pilnować? — dopytywał się zaniepokojony książę.
— Ponieważ pewien astrolog przepowiedział, że wasza wysokość zemknie.
— Ach, więc tak przepowiedział pewien astrolog? — rzekł książę zdjęty mimowolnym dreszczem.
— Dalibóg, tak! Daję słowo, ci głupi czarownicy sami nie wiedzą, co wymyślić, byleby tylko zadręczać uczciwych ludzi.
— I co odpowiedziałeś przewielebnej eminencji?
— Że jeśli ów astrolog ułoży jakieś almanachy, nie radzę, by jego eminencja je kupował.
— Dlaczego?
— Bo wasza książęca mość musiałaby się zamienić w ziębę lub mysikrólika, aby móc stąd umknąć.
— Na nieszczęście masz dużo racji. No to chodźmy zagrać, La Ramee.
— Wasza wysokość wybaczy, ale muszę prosić o udzielenie mi jakiejś pół godziny czasu.
— A to dlaczego?
— Ponieważ pan Mazarini, nie będąc równie dobrze urodzonym, nosi się wyżej od waszej wysokości, zapomniał mnie przeto zaprosić na śniadanie.
— Więc chcesz, żebym ci kazał tu przynieść śniadanie?
— O nie, wasza książęca mość. Muszę tylko wyjaśnić, że pasztetnik zwany ojcem Marteau, który mieszkał naprzeciwko zamku...
— No, cóż takiego?
— Ano, będzie jakieś osiem dni temu, sprzedał swój zakład pewnemu pasztetnikowi z Paryża, któremu, jak się zdaje, lekarze zalecili wiejskie powietrze.
— No dobrze, ale co to ma za związek z moją osobą?
— Chwileczkę, wasza wysokość, otóż ten przeklęty pasztetnik wyłożył taką masę różności, że człowiekowi po prostu ślina cieknie.
— Ach, ty łakomczuchu!
— Miły Boże! — podjął La Ramee. — Nie jest się, wasza książęca mość, łakomczuchem, jeśli się lubi dobrze jeść. Leży to już w naturze człowieka: poszukuje on doskonałości zarówno w pasztecie, jak i w innych rzeczach. Otóż ten łajdak pasztetnik, muszę to waszej wysokości wyznać, zoczywszy mnie przed swoją wystawą, wyszedł do mnie i powiada z całą ufnością: “Panie La Ramee, muszę zdobyć klientelę pośród uwięzionych w wieżycy. Kupiłem zakład od mego poprzednika, bo zapewnił mnie, że jest dostawcą zamkowym. A jednak, panie La Ramee, od ośmiu dni, jak tu siedzę, pan de Chavigny, na honor, nie zakupił nawet torcika”.