Wtedy ja mu na to, że pewnie pan de Chavigny żywi obawę, iż jego wyroby nie są dobre.
— Co, moje wyroby niedobre?! Zatem, panie La Ramee, osądź pan sam, i to natychmiast.
— Nie mogę — odpowiadam mu — muszę wracać na zamek.
— To — rzecze — idź pan do swoich spraw, bo wydajesz się śpieszyć, ale powróć tu za pół godziny.
— Za pół godziny?
— Tak. A jadłeś pan już śniadanie?
— Gdzie tam.
— Dobra, będzie pasztet wraz z butelką starego burgunda...
— Teraz wasza książęca mość pojmuje, że będąc na czczo, chciałbym za pozwoleniem waszej wysokości...
Tu La Ramee się skłonił.
— Idź już, idź, ty byku — rzekł książę — ale pamiętaj, daję ci tylko pół godziny czasu.
— Czy mogę temu następcy ojca Marteau obiecać, że wasza książęca mość będzie jego klientem?
— Tak, byleby tylko nie kładł grzybów do pasztetu; wiedz — dorzucił jeszcze — że grzyby z lasów Vincennes są dla mojej rodziny trujące.
La Ramee opuścił izbę nie zwracając uwagi na aluzję, a w pięć minut po jego wyjściu wszedł oficer straży pod pozorem czynienia księciu honorów i towarzyszenia mu. W rzeczywistości zaś, aby wypełnić rozkazy kardynała, który jak to już mówiliśmy, zalecał nie spuszczać więźnia z oka.
Ale podczas tych pięciu minut samotności diuk miał dość czasu, aby jeszcze raz odczytać bilet pani de Montbazon, który dla więźnia był dowodem, że przyjaciele nie zapomnieli o nim i krzątali się około jego uwolnienia. W jaki sposób? Tego jeszcze nie wiedział, ale obiecywał sobie, że każe Milczkowi, mimo iż jest on Milczkiem, opowiedzieć o tym. Ufał mu tym więcej, że zdał sobie teraz sprawę z całego jego postępowania: zrozumiał, że Milczek wymyślił wszystkie te drobne prześladowania, którymi dręczył diuka, po to, by strażnikom nie przyszło do głowy, że się z nim porozumiewa.
Ta przebiegłość dała księciu wysokie pojęcie o umyśle Milczka, któremu postanowił całkowicie zaufać.
XXI. Z którego dowiadujemy się, co zawierały pasztety następcy ojca Marteau
W pół godziny później La Ramee powrócił radosny i żwawy, jak człowiek, który sobie dobrze podjadł, a nade wszystko tęgo popił. Stwierdził, że pasztety były wyborne, a wino boskie.
Utrzymywała się piękna pogoda, można więc było rozegrać projektowaną partię. W Vincennes grało się w piłkę na otwartym polu, to znaczy na świeżym powietrzu; z największą tedy łatwością książę mógł wykonać zalecenie Milczka, to jest posłać piłki do fosy.
Jednakże aż do wybicia godziny drugiej diuk nie okazywał się zbyt niezręczny, gdyż była to godzina umówiona. Niemniej przegrał część partii rozegranych do tego momentu, co pozwoliło mu popaść w gniew i popełniać błąd za błędem, jak to się zdarza w podobnych wypadkach.
Z wybiciem godziny drugiej piłki jęły się kierować do fosy ku wielkiej radości La Ramee, który za każdą wybitą przez księcia na zewnątrz liczył sobie piętnaście punktów.
Wkrótce tyle piłek zostało wyrzuconych na zewnątrz, że zabrakło ich do gry. La Ramee zaproponował więc, by ktoś poszedł pozbierać je z fosy. Ale diuk zauważył bardzo rozsądnie, że byłaby to strata czasu. Zbliżył się więc do wału, który z tej strony, jak to powiadał kiedyś chorąży, miał przynajmniej z pięćdziesiąt stóp wysokości, i spostrzegł jakiegoś człowieka pracującego w jednym z tysiąca ogródków uprawianych przez wieśniaków po przeciwległej stronie fosy.
— Hej, przyjacielu! — zawołał.
Człowiek ów podniósł głowę i diuk omal nie krzyknął ze zdumienia. Człowiekiem tym, wieśniakiem, ogrodnikiem, był hrabia de Rochefort, o którym sądził, że znajduje się w Bastylii.
— O co wam chodzi? — zapytał.
— Odrzuć tu z łaski swojej nasze piłki — rzekł diuk.
Ogrodnik skinął głową i zaczął je ciskać w górę, La Ramee zaś i strażnicy zbierali je. Jedna z nich upadła do stóp diuka; ponieważ była tak wyraźnie dlań przeznaczona, przeto schował ją do kieszeni.
Następnie, skinąwszy ogrodnikowi ręką na podziękowanie, powrócił do gry.
Był to stanowczo jego zły dzień; piłki w dalszym ciągu padały fałszywie: zamiast się trzymać w granicach pola gry, powróciły kilka razy do fosy. Wobec tego, że nie było tam już ogrodnika, który by je odrzucił, przepadały. W rezultacie diuk oświadczył, że wstydzi się tak wielkiej niezręczności i nie chce dalej grać.
La Ramee był zachwycony tym całkowitym zwycięstwem nad księciem krwi.
Książę powrócił do siebie i położył się: od czasu jak odebrano mu książki, spędzał w ten sposób niemal całe dnie.
La Ramee zabrał odzienie księcia pod pozorem, że jest zakurzone i należy je oczyścić, a w istocie mieć pewność, że więzień nie ruszy się z miejsca. La Ramee był człowiekiem przezornym. Na szczęście książę zdążył schować piłkę pod poduszkę.
Skoro tylko zamknęły się drzwi, diuk rozdarł zębami powłokę piłki, nie pozostawiono mu bowiem żadnego ostrego narzędzia; do stołu używał noży o srebrnych ostrzach, które się gięły i wcale nie kroiły.
Pod powłoką znajdował się list następującej treści:
Wasza Książęca Mość!
Twoi przyjaciele czuwają i godzina uwolnienia się zbliża.
Pojutrze proszę zażądać pasztetu przyrządzonego przez nowego pasztetnika, który odkupił zakład od dawnego właściciela. Jest nim nie kto inny, lecz sam Noirmont, marszałek dworu Waszej Wysokości. Pasztet proszę kroić, kiedy Wasza Wysokość pozostanie sam. Mam nadzieję, że Wasza Wysokość będzie zadowolony z zawartości.
Zawsze oddany sługa Waszej Wysokości, zarówno w Bastylii, jak i gdzie indziej, Hrabia de Rochefort
PS Wasza Wysokość może całkowicie zaufać Milczkowi, jest to człowiek bardzo inteligentny i zupełnie nam oddany.
Książę de Beaufort, któremu zwrócono ogień, odkąd wyrzekł się malarstwa, spalił list, jak to już uczynił, ku swemu największemu żalowi, z listem pani de Montbazon, i zamierzał postąpić podobnie z piłką, kiedy nagle przyszło mu na myśl, że może być potrzebna do przesłania odpowiedzi hrabiemu de Rochefort.
Strzeżono go czujnie, bo gdy tylko się poruszył, wszedł La Ramee.
— Wasza książęca wysokość potrzebuje czegoś? — zapytał.
— Zimno mi — odrzekł diuk — i podgarniałem ogień, żeby lepiej grzał. Wiesz, mój drogi, że izby wieżycy Vincennes są słynne z zimna. Można by w nich przechowywać lód i zbiera się tu saletrę. Te, w których pomarli Puylaurens, marszałek Ornano i wielki opat, a mój wuj, były pod tym względem “na wagę arszeniku” — jak to mawiała pani de Rambouillet.
I książę położył się z powrotem, wetknąwszy piłkę pod poduszkę. La Ramee uśmiechnął się pod wąsem. W głębi duszy był to zacny człowiek, który wielce polubił swego znakomitego więźnia i który byłby zrozpaczony, gdyby przydarzyło mu się nieszczęście. A fakt trzech nieszczęśliwych wypadków, które kolejno dosięgły trzy wymienione przez diuka osoby, był nie do odparcia.
— Wasza książęca mość — powiedział — nie trzeba się poddawać podobnym myślom. To zabijają one, a nie saletra.
— Ach, mój drogi, jesteś doprawdy zachwycający. Gdybym był w stanie, jak ty, pójść na pasztet i wino burgundzkie do następcy ojca Marteau, zabawiłoby mnie to z pewnością.