Zasnął, aby znów błądzić w labiryncie coraz bardziej niedorzecznych snów. Ledwie zamknął oczy, kiedy jego umysł, zaprzątnięty jedną tylko rzeczą — ucieczką, podejmował na nowo usiłowanie tej ucieczki. Teraz było to coś innego: znalezione zostało podziemne przejście, które miało go wyprowadzić poza Vincennes. Wszedł do tego przejścia, a przed nim kroczył Milczek z latarnią w ręku. Powoli przejście się zacieśniało, książę jednak szedł dalej. Wreszcie stało się tak ciasno, że nadaremnie usiłował się posuwać: mury zaciskały się i napierały nań. Czynił niesłychane wysiłki, aby iść dalej, ale było to niemożliwością; daleko przed sobą jednak widział Milczka, jak ze swą latarnią szedł wciąż naprzód. Chciał zawołać, ażeby mu dopomógł wydostać się z przejścia, którego go dusiło, lecz nie mógł wymówić słowa. Wtedy z tej strony, skąd przyszedł, usłyszał kroki pogoni; kroki te zbliżały się bezustannie. Został odkryty, żadnej nadziei na ucieczkę. Mury zdawały się być w zmowie z wrogami i cisnęły go tym mocniej, im bardziej należało umykać. Wreszcie posłyszał głos La Ramee i dostrzegł go. La Ramee wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu księcia, wybuchając śmiechem. Książę został z powrotem złapany i zaprowadzony do tej niskiej sklepionej izby, gdzie pomarli marszałek Ornano, Puylaurens i jego stryj. Znajdowały się tam trzy ich groby tworząc na podłodze wypukłości, a czwarty stał otworem, czekając na trupa.
Zbudziwszy się, diuk zmagał się równie mocno z sennością jak poprzednio z bezsennością. Kiedy wszedł La Ramee, zastał księcia tak bladego i zmęczonego, że zapytał, czy nie jest chory.
— To prawda — odezwał się jeden ze strażników, który sypiał w celi, a nie mógł zmrużyć oka wskutek bólu zęba spowodowanego wilgocią — jego książęca mość miał noc bardzo niespokojną i kilka razy wołał przez sen na pomoc.
— Co się stało, wasza wysokość? — zapytał La Ramee.
— To ty, głupcze — rzekł diuk — nabiłeś mi wczoraj głowę bzdurami o ucieczce i przez ciebie śniłem, że uciekałem i w ucieczce skręciłem sobie kark.
La Ramee wybuchnął śmiechem.
— Wasza książęca mość sam widzi, że to ostrzeżenie niebios. Mam więc nadzieję, że wasza wysokość nigdy nie dopuści się podobnej niedorzeczności, chyba tylko we śnie.
— Masz rację, mój drogi La Ramee — odrzekł diuk, już zupełnie rozbudzony, ocierając ściekający mu jeszcze z czoła pot — pragnę myśleć jedynie o jedzeniu i piciu.
— Tss! — szepnął La Ramee.
I pod różnymi pozorami oddalił strażników, jednego po drugim.
— A więc? — zapytał książę, gdy pozostali sami.
— Więc wieczerza waszej książęcej mości już zamówiona.
— No i z czegóż będzie się ona składała, panie marszałku mego dworu?
— Wasza książęca mość wyraził zgodę, że w tym względzie zdaje się na mnie.
— Pasztet będzie?
— Oczywiście. Jak wieża.
— Zrobi go następca ojca Marteau?
— Jak zostało zamówione.
— I powiedziałeś mu, że to dla mnie?
— Tak, powiedziałem mu.
— A cóż on odpowiedział?
— Że zrobi wszystko, aby zadowolić waszą wysokość.
— To dobrze — rzekł książę zacierając ręce.
— Do kroćset! — rzekł La Ramee. — Ależ wasza wysokość lubuje się w tych rzeczach! Od pięciu lat nie widziałem waszej książęcej mości z tak radosną twarzą jak dziś.
Książę spostrzegł, że nie dość panuje nad sobą, lecz w tejże chwili Milczek, jak gdyby podsłuchiwał pod drzwiami i zrozumiał, że trzeba natychmiast odwrócić uwagę La Ramee, wszedł i dał znak, że ma coś do powiedzenia.
La Ramee zbliżył się do Milczka, który jął doń coś szeptać.
Tymczasem książę powrócił do równowagi.
— Zabroniłem raz na zawsze — rzekł — aby człowiek ten przychodził tu bez mego zezwolenia.
— Wasza książęca mość — odrzekł La Ramee — proszę mu wybaczyć, to ja go upoważniłem.
— A dlaczegoś go upoważnił, skoro wiesz, że mi to nie odpowiada?
— Wasza wysokość przypomina sobie, co było umówione — rzekł La Ramee. — Ma on nam usługiwać podczas tej wybornej wieczerzy. Wasza wysokość zapomniał już o wieczerzy?
— Nie, lecz zapomniałem o panu Milczku.
— Wiadomo waszej książęcej mości, że bez niego nie masz wieczerzy.
— No to rób, co uważasz!
— Chodź no, chłopcze — rzekł La Ramee — i słuchaj, co ci powiem. Milczek podszedł z bardzo kwaśną miną.
La Ramee ciągnął:
— Jego książęca wysokość raczył zaprosić mnie samego jutro na wieczerzę.
Milczek dał znak, którym chciał wyrazić, że nie rozumie, co to ma za związek z jego osobą.
— Tak, tak — mówił La Ramee. — Rzecz ta dotyczy właśnie ciebie, bo będziesz miał zaszczyt usługiwać nam, a poza tym, jeśli przy naszym dobrym apetycie i potężnym pragnieniu pozostanie coś na dnie półmisków i w głębi butelek, będzie to dla ciebie.
Milczek pochylił się na znak podziękowania.
— A teraz, wasza książęca mość — ciągnął La Ramee — proszę wybaczyć mi, gdyż jak się zdaje, pan de Chavigny wyjeżdża na kilka dni i uprzedził mnie przed wyjazdem, że ma dla mnie jakieś polecenia.
(audio 08 a)
Diuk próbował wymienić spojrzenie z Milczkiem, lecz oko Milczka było jak nieżywe.
— Idź — zwrócił się książę do La Ramee — i powracaj czym prędzej.
— Czy wasza książęca mość zechce wziąć rewanż za wczorajszą partię piłki?
Milczek skinął niedostrzegalnie głową.
— Owszem, ale musisz się pilnować, La Ramee. Chociaż dnie następują po sobie, ale nie są do siebie podobne i dziś jestem zdecydowany porządnie cię stłuc.
La Ramee wyszedł; Milczek przeprowadził go oczami, zachowując absolutną nieruchomość ciała. Potem sprawdziwszy, że drzwi zamknięte, wyciągnął żywo z kieszeni ołówek i ćwiartkę papieru.
— Wasza wysokość, proszę pisać.
— A co mam pisać?
Milczek podniósł palec i podyktował:
Wszystko gotowe na jutro wieczór, czekajcie między siódmą a dziewiątą, miejcie dwa wierzchowce w pogotowiu, zejdziemy przez pierwsze okno galerii.
— Co dalej? — zapytał diuk.
— Co dalej, wasza książęca mość? — podjął zdumiony Milczek. — Dalej proszę podpisać.
— To wszystko?
— Co wasza książęca mość chciałby więcej? — zapytał Milczek, który był zwolennikiem najsurowszej zwięzłości.
Diuk podpisał.
— A teraz — rzekł Milczek — czy wasza książęca mość zapodział gdzieś piłkę?
— Jaką piłkę?
— Tę, co zawierała list.
— Nie, sądziłem, że może nam być użyteczna. Oto ona. Diuk wyjął piłkę spod poduszki i pokazał ją Milczkowi. Milczek uśmiechnął się najmilej, jak tylko umiał.
— Więc? — spytał diuk.
— Więc zaszyję papier w piłkę. W czasie gry wasza książęca mość pośle piłkę do fosy.
— A jak zginie?
— Proszę być spokojnym, na pewno będzie tam ktoś, kto ją podniesie.
— Ogrodnik? Milczek skinął głową.
— Ten sam co wczoraj? Milczek powtórnie skinął głową.
— Hrabia de Rochefort?
Milczek na potwierdzenie po trzykroć skinął głową.
— Podaj mi przynajmniej kilka szczegółów, w jaki sposób mamy uciekać.
— Jest mi to wzbronione aż do chwili samej ucieczki.
— Co to za jedni będą mnie oczekiwać po drugiej stronie fosy?
— Nie wiem, wasza książęca mość.
— Jeśli nie chcesz, żebym zwariował, powiedz mi przynajmniej, co będzie zawierał ten wyborny pasztet?