Выбрать главу

Księżna znajdowała się w małym buduarze, którego okno wychodziło na ogród. Buduar ów, wedle mody zaprowadzonej przez księżnę de Rambouillet, kiedy wznosiła swój pałac, obity był czymś w rodzaju błękitnego adamaszku w różowe kwiaty i złote liście. Przebywanie w takim buduarze, zwłaszcza w pozycji jak w tej chwili, to znaczy leżąc na szezlongu, z głową wspartą o obicie ściany, świadczyło o wielkiej zalotności kobiety w wieku księżnej de Chevreuse.

W ręku trzymała na wpół otwartą książkę, pod ramieniem zaś miała podłożoną poduszkę.

Na zapowiedź lokaja uniosła nieco głowę i zaciekawiona wysunęła ją.

W drzwiach pojawił się Atos.

Miał na sobie strój z fioletowego aksamitu z takimiż szmuklerskimi detalami, akselbanty koloru polerowanego srebra, płaszcz pozbawiony jakichkolwiek złotych haftów, a czarny kapelusz opasywało proste, fioletowe pióro.

Na nogach miał buty z czarnej skóry, a na lakierowanym pasie zwisała szpada o wspaniałej rękojeści, tylekroć podziwiana niegdyś przy ulicy Ferou przez Portosa, szpada, której mu Atos nigdy nie chciał pożyczyć.

Wykładany kołnierz koszuli był ze wspaniałych koronek; na sztylpy butów opadały również koronki.

Cała postać zaanonsowanego księżnej de Chevreuse nie znanym jej zupełnie nazwiskiem sprawiała wrażenie szlachcica tak wysokiego rodu, że pani domu na wpół uniosła się i wdzięcznym ruchem wskazała przybyłemu miejsce obok siebie.

Atos skłonił się i usiadł. Lokaj zamierzał się oddalić, lecz Atos dał mu znak, by zaczekał.

— Pani — zwrócił się do księżnej — ośmieliłem się przedstawić pani w jej pałacu, nie będąc jej znanym; śmiałość moja odniosła sukces, ponieważ raczyłaś mnie przyjąć. Teraz z kolei odważam się prosić o półgodzinną rozmowę.

— Przyzwalam na nią, panie — odpowiedziała księżna ze swym najwdzięczniejszym uśmiechem.

— Ale to jeszcze nie wszystko, pani. Jestem wielki zarozumialec i wiem o tym! Proszę o rozmowę w cztery oczy i pragnąłbym gorąco, aby nam jej nie przerywano.

— Nie przyjmuję nikogo — księżna zwróciła się do lokaja. — Możesz odejść.

Lokaj wyszedł.

Nastała chwila ciszy, w czasie której obie strony, oceniwszy od pierwszego wejrzenia swą przynależność do wysokich rodów, badały się wzajemnie, nie odczuwając z tego powodu żadnego zakłopotania.

Pierwsza przerwała milczenie księżna de Chevreuse, mówiąc z uśmiechem:

— Czy waszmość pan nie widzisz, że czekam z niecierpliwością?

— Ja zaś — odparował Atos — patrzę i podziwiam.

— Wybacz mi waszmość, ponieważ spieszno mi wiedzieć, z kim rozmawiam. Przynależysz pan bezspornie do dworu, a jednak nie widziałam pana nigdy na dworze. Czyżbyś pan przypadkiem wyszedł z Bastylii?

— Nie, pani — odpowiedział Atos z uśmiechem — ale być może, znajduję się na drodze, która tam prowadzi.

— W takim razie, proszę mi powiedzieć, kim pan jesteś, i zaraz stąd odejść — odparła księżna tym swoim krotochwilnym tonem, który miał tyle wdzięku — jestem już bowiem wystarczająco skompromitowana, aby się kompromitować jeszcze bardziej.

— Kim jestem, pani? Powiedziano tu już moje nazwisko: hrabia de La Fere. Nigdy się pani z nim nie zetknęła. Niegdyś nosiłem inne, które zapewne pani znała, lecz z pewnością zdążyła je już zapomnieć.

— Proszę je powiedzieć.

— Niegdyś — rzekł hrabia de La Fere — nazywałem się Atos.

Księżna de Chevreuse zrobiła wielkie oczy. Było oczywiste, że jak powiedział hrabia, nazwisko owo nie zostało zupełnie wymazane z jej pamięci, chociaż zatarło się mocno wśród innych wspomnień.

— Atos, chwileczkę!...

I złożyła obie dłonie na czole, jakby chcąc zmusić tysiące rozbieganych myśli do zatrzymania się choć na chwilę celem rozeznania się w ich świetnej i różnobarwnej ciżbie.

— Czy mam dopomóc waszej książęcej mości? — uśmiechnął się Atos.

— Ależ tak — odrzekła księżna znużona już poszukiwaniami — sprawi mi pan prawdziwą przyjemność.

— Atos ów związany był z trzema młodymi muszkieterami, którzy nazywali się d’Artagnan, Portos i...

Tu Atos się zatrzymał.

— I Aramis — żywo dorzuciła księżna.

— O właśnie, i Aramis. Więc pani nie zapomniała tak zupełnie tego nazwiska?

— Nie — odparła — o, nie. Biedny Aramis! Był to uroczy szlachcic, elegancki, dyskretny i pisał ładne wiersze. Sądzę, że się źle pokierował — dorzuciła.

— Jak najgorzej, został księdzem.

— Ach, cóż za nieszczęście! — rzekła księżna de Chevreuse, bawiąc się niedbale wachlarzem. — Doprawdy, bardzo panu dziękuję.

— Za co, pani?

— Za odnowienie tego wspomnienia, które jest jednym z przyjemniejszych wspomnień mej młodości.

— Czy pozwoli mi więc pani przypomnieć sobie inne?

— Stojące w związku z tamtym?

— I tak, i nie.

— Dalibóg, proszę mówić; z człowiekiem takim jak pan jestem gotowa na wszystko.

Atos skłonił się.

— Aramis — ciągnął — związany był z pewną młodą bieliźniarką z Tours.

— Z pewną młodą bieliźniarką z Tours? — powtórzyła księżna de Chevreuse.

— Tak, jego kuzynką, która się nazywała Maria Michon.

— Ach, tak, znam ją! — wykrzyknęła księżna — to ta, do której pisywał o oblężeniu La Rochelle, by uprzedzić o spisku knutym przeciwko temu biednemu Buckinghamowi.

— O właśnie. Czy wasza wysokość zezwoli mi mówić o niej?

Księżna de Chevreuse popatrzyła na Atosa.

— Tak, byleby tylko niezbyt źle.

— Byłbym niewdzięcznikiem — powiedział Atos — a niewdzięczność uważam nie za przywarę czy przestępstwo, ale za ułomność, co jest o wiele gorsze.

— Pan niewdzięcznikiem w stosunku do Marii Michon? — rzekła księżna de Chevreuse próbując czytać w oczach Atosa. — Jakże by to mogło być. Pan jej nigdy nie znał osobiście.

— Kto wie, pani — odparł Atos. — Istnieje ludowe przysłowie, które powiada, że tylko góry się ze sobą nie spotykają, a ludowe przysłowia bywają niekiedy niewiarygodnie trafne.

— O, niech pan mówi dalej, proszę mówić — rzekła księżna z ożywieniem. — Nie wyobraża pan sobie, jak mnie ta rozmowa bawi.

— Pani mnie ośmielasz, będę więc dalej rzecz prowadził. Otóż owa kuzynka Aramisa, ta Maria Michon, no, ta młoda bieliźniarka, mimo swego niskiego stanu posiadała znajomości w najwyższych sferach. Damy dworu, te postawione najwyżej, zwała swymi przyjaciółkami, a królowa, tak pełna dumy z racji, że jest zarazem Austriaczką i Hiszpanką, nazywała ją swoją siostrą.

— Niestety — wyrzekła księżna de Chevreuse z lekkim westchnieniem i nieznacznym ruchem brwi, jej tylko właściwym — wiele się od tego czasu zmieniło.

— I królowa miała słuszność — ciągnął Atos — ponieważ Maria była jej bardzo oddana jako pośredniczka między nią a jej bratem królem Hiszpanii.

— Co dziś — wtrąciła księżna — zarzuca się jej jako wielką zbrodnię.

— Tak że kardynał, prawdziwy kardynał, tamten, postanowił pewnego pięknego dnia aresztować biedną Marię Michon i osadzić ją w zamku Loches. Na szczęście sprawa nie mogła być załatwiona tak tajemnie, by rzecz nie wyszła na jaw. Przypadek tego rodzaju został przewidziany: gdyby Marii Michon groziło jakiekolwiek niebezpieczeństwo, królowa miała jej przesłać modlitewnik oprawny w zielony aksamit.

— O to, to. Ależ waszmość jesteś doskonale poinformowany.

— Pewnego ranka książę de Marsillac przyniósł zieloną książeczkę. Nie było czasu do stracenia. Na szczęście Maria Michon, podobnie jak jej subretka Ketty, wyglądały wspaniale w męskim stroju. Książę dostarczył Marii Michon strój kawalera, Ketty zaś strój lokaja, dał im dwa wyśmienite wierzchowce, po czym obie uciekające opuściły natychmiast Tours kierując się ku Hiszpanii. Drżąc za najmniejszym odgłosem, jechały bocznymi drogami, ponieważ bały się wielkich traktów. Gdy po drodze nie było zajazdu, prosiły gdzie bądź o gościnę.