Выбрать главу

— A jakżeż pan osądza te postępki? — zapytał wyniośle Aramis.

Krew napłynęła do skroni d’Artagnana, powstał i odpowiedział:

— Sądzę, że to są postępki wychowanka jezuitów.

Widząc, że d’Artagnan się podnosi, Portos podniósł się również. Wszyscy czterej stanęli groźnie naprzeciw siebie.

Usłyszawszy odpowiedź d’Artagnana, Aramis uczynił ruch, jakby chciał położyć rękę na szpadzie.

Atos powstrzymał go.

— D’Artagnanie — wyrzekł — przyszedłeś tu dziś wieczorem rozwścieczony jeszcze po naszej wczorajszej przygodzie. Uważałem cię, d’Artagnanie, za człowieka nazbyt wielkodusznego, by twoja miłość własna, urażana przez piętnaście minut, miała wziąć górę nad dwudziestoma latami przyjaźni. No, powiedz. Sądzisz, że masz mi coś do zarzucenia? Jeśli jestem w błędzie, d’Artagnan, uznam swój błąd.

Głos Atosa, poważny i melodyjny, wciąż jeszcze wywierał swój dawny wpływ na d’Artagnana, podczas gdy głos Aramisa, ostry i piskliwy w chwilach złego humoru, doprowadzał go do irytacji. Toteż odpowiedział Atosowi:

— Uważam, panie hrabio, że na zamku de Bragelonne miałeś mi konfidencjonalnie coś do powiedzenia i że pan — ciągnął wskazując na Aramisa — winieneś mi również coś podobnego w swoim klasztorze. Nie rzuciłbym się w ogóle w przygodę, gdzie musieliście stanąć mi w poprzek drogi. Jeśli bowiem byłem dyskretny, to nie powód, by mnie brać za zupełnego głupca. Gdybym tak chciał zgłębiać różnicę między tymi, których pan d’Herblay przyjmuje z pomocą drabinki sznurowej, a tymi, których przyjmuje z pomocą drewnianej, zmusiłbym go do rozmowy ze mną.

— Do czego pan się miesza?! — wrzasnął Aramis blady z gniewu, podejrzewając w duchu, że d’Artagnan podpatrzył go z panią de Longueville.

— Mieszam się do tego, co mnie dotyczy, a potrafię udawać, że nie widziałem tego, co mnie nie dotyczy, ale nienawidzę obłudników i do jednej kategorii zaliczam zarówno muszkieterów, którzy udają księży, jak i księży, którzy udają muszkieterów. — I obracając się w stronę Portosa, dorzucił: — A ten pan podziela moje zdanie.

Portos, który jeszcze nic nie rzekł, odpowiedział tylko jednym słowem i jednym gestem. Powiedział mianowicie: “tak” i ujął w dłoń szpadę.

Aramis uskoczył w tył i wyciągnął swoją. D’Artagnan pochylił się, gotów atakować lub bronić.

Wówczas Atos wyciągnął rękę przyrodzonym sobie gestem głównodowodzącego, powoli odpiął szpadę wraz z pochwą i złamał ją o kolano odrzucając obie części w prawo.

Następnie zwracając się do Aramisa rzekł:

— Aramis, proszę, złam swoją szpadę.

Aramis zawahał się.

— Trzeba — powiedział Atos, po czym ciszej i łagodniej dodał: — Życzę sobie tego.

Wtedy Aramis, jeszcze bledszy, lecz już ujarzmiony gestem Atosa i pokonany jego głosem, przełamał giętką klingę, po czym skrzyżował ramiona i czekał drżąc cały z wściekłości.

Poryw ów spowodował, iż d’Artagnan i Portos cofnęli się: d’Artagnan nie wyciągnął szpady w ogóle, Portos zaś włożył swoją do pochwy.

— Nigdy — wyrzekł Atos, podnosząc powoli prawą rękę ku niebu — przenigdy. Przysięgam w obliczu Boga, który patrzy na nas i słucha w uroczystej powadze tej nocy, że moja szpada nie tknie nigdy waszych, moje oko nie rzuci na was gniewnego spojrzenia, moje serce nie drgnie nigdy uczuciem nienawiści. Żyliśmy razem, nienawidziliśmy i kochaliśmy razem, razem przelewaliśmy krew i, być może, dodam jeszcze, łączy nas potężniejsza więź aniżeli przyjaźń, łączy nas może pakt popełnionej zbrodni, gdyż wszyscy czterej, jak tu jesteśmy, skazaliśmy, osądziliśmy i straciliśmy istotę ludzką, której nie mieliśmy być może prawa usunąć z tego świata, mimo iż wydawała się ona na tym świecie być raczej z piekła rodem. D’Artagnan, kochałem cię zawsze jak syna. Portosie, spaliśmy obok siebie dziesięć lat. Aramis jest waszym bratem jak i moim, ponieważ Aramis kochał was, jak ja was kocham dziś jeszcze, jak będę was kochał zawsze. Cóż dla was znaczy kardynał Mazarini, dla nas, którzyśmy zniewolili rękę i serce takiego człowieka jak Richelieu? Cóż znaczy ten czy ów książę dla nas, którzyśmy utwierdzili koronę na głowie pewnej królowej? D’Artagnan, przepraszam cię, że wczoraj skrzyżowaliśmy nasze szpady, Aramis podobnie przeprasza Portosa. A teraz, jeśli możecie, darzcie mnie nienawiścią, lecz przysięgam, że ja mimo waszej nienawiści żywię dla was tylko szacunek i przyjaźń. Teraz, Aramisie, powtórz moje słowa, a potem, jeśli sobie tego życzą i jeśli ty sobie tego życzysz, opuścimy naszych starych przyjaciół na zawsze.

Nastała chwila uroczystej ciszy, przerwana wreszcie przez Aramisa.

— Przysięgam — wyrzekł z czołem spokojnym i spojrzeniem niezachwianie szczerym, ale głosem, w którym drgało jeszcze ostatnie poruszenie uczucia — przysięgam, że nie odczuwam żadnej nienawiści do tych, którzy byli moimi przyjaciółmi. Żałuję, żem tknął swej szpady, Portosie. Przysięgam wreszcie, że nie tylko szpada moja nie skieruje się w waszą pierś, ale że na przyszłość w najtajniejszej głębi moich myśli nie pozostanie nawet cień wrogich uczuć w stosunku do was. Pójdźmy, Atosie.

Atos poruszył się zmierzając do odejścia.

— Och, nie, nie! Nie odchodźcie! — wykrzyknął d’Artagnan, porwany jednym z tych niepohamowanych uniesień, które zdradzały ogień jego krwi i wrodzoną prostoduszność. — Nie odchodźcie. I ja także pragnę złożyć przysięgę. Przysięgam więc, że oddałbym ostatnią kroplę krwi, ostatni strzęp mojego ciała, aby zachować szacunek takiego człowieka jak ty, Atosie, przyjaźń takiego człowieka jak ty, Aramisie.

I rzucił się w ramiona Atosa.

— Synu mój! — rzekł Atos cisnąc go do serca.

— Ja zaś — rzekł Portos — nic nie przysięgam, do kroćset, brak mi tchu. Jeśliby mi przyszło stawać przeciw wam, sądzę, że dałbym się przebić na wylot, gdyż nigdy na świecie nikogo nie kochałem oprócz was.

I zacny Portos zalał się łzami rzucając się w ramiona Aramisa.

— Moi przyjaciele — rzekł Atos — oto czego się spodziewałem, oto czego oczekiwałem od dwóch serc takich jak wasze. Tak, powiedziałem to i powtarzam, nasze losy są nieodwołalnie ze sobą związane, chociaż kroczymy różnymi drogami. Szanuję twój pogląd, d’Artagnan, szanuję twoje przekonania, Portosie. Ale chociaż walczymy o różne sprawy, pozostańmy przyjaciółmi. Ministrowie, książęta, królowie przeminą jak potoki, wojna domowa — jak płomień, ale my, czyż my nie pozostaniemy? Mam co do tego dobre przeczucia.

— Tak — odparł d’Artagnan — bądźmy zawsze muszkieterami i za jedyny sztandar miejmy tę sławną serwetę z bastionu Świętego Gerwazego, na której wielki kardynał kazał wyhaftować trzy kwiaty lilii.

— Tak — rzekł Aramis — ludzie kardynała czy frondyści, co nas to obchodzi. Odzyskamy dobrych sekundantów do naszych pojedynków, oddanych przyjaciół w ciężkich tarapatach, wesołych kompanów do zabawy.

— Ilekroć się spotkamy w walce — rzekł Atos — na jedno słowo: “plac Królewski!” przerzucimy szpady w lewą rękę, a prawą wyciągniemy do uścisku, choćby to było wśród najokrutniejszej rzezi.

— Mówisz zachwycająco — rzekł Portos.

— Jesteś największym z ludzi — rzekł d’Artagnan — a co się tyczy nas, to przewyższasz wszystkich o dziesięć łokci.

Atos uśmiechnął się z wyrazem niewymownej radości.

— A więc załatwione — rzekł. — Teraz, panowie, wasze dłonie. Jesteście choć trochę chrześcijanami?