Выбрать главу

— Och, tak, przysięgam — rzekł Raul.

— Ja również — dodał de Guiche.

— A więc jeśli go pan kiedykolwiek spotkasz — rzekł Milczek — gdziekolwiek by to było, na trakcie, na ulicy, w kościele, wszędzie, gdzie będzie on i gdzie pan będziesz, depcz go i miażdż bez litości, bez miłosierdzia, jakbyś to pan zrobił ze żmiją, wężem, gadem. Miażdż i nie puszczaj, póki nie będzie martwy. Póki on żyw, życie pięciu ludzi będzie zawsze dla mnie niepewne.

I nie dodawszy ani słowa Milczek skorzystał ze zdumienia i przerażenia, jakie posiał wśród słuchaczy, i wypadł z izby.

— No, hrabio — rzekł Raul zwracając się do hrabiego de Guiche — czy nie utrafiłem mówiąc, że ten mnich zrobił na mnie wrażenie gada!

W dwie minuty później doleciał odgłos galopującego drogą konia. Raul podbiegł do okna.

To Milczek powracał do Paryża. Pożegnał wicehrabiego potrząsnąwszy kapeluszem i wkrótce zniknął za zakrętem drogi.

Jadąc Milczek rozważał dwie rzeczy: że takiego tempa koń nie wytrzyma przez dziesięć mil, a następnie, że nie posiada wcale pieniędzy.

Lecz o ile mało Milczek mówił, o tyle posiadał dużą wyobraźnię. Na pierwszym postoju sprzedał konia i za uzyskaną sumę wynajął pocztę.

XXXVII. W przeddzień bitwy

Z ponurych rozmyślań wyrwał Raula gospodarz, który wpadł do izby, gdzie rozegrała się opisana przez nas scena, wołając:

— Hiszpanie! Hiszpanie!

Krzyk brzmiał dostatecznie poważnie, aby wszystko, co zaprzątało dotąd uwagę, ustąpiło miejsca temu, co krzyk ów winien był spowodować.

Młodzieńcy jęli rozpytywać i dowiedzieli się, że nieprzyjaciel posuwał się rzeczywiście przez Houdin i Bethune.

Podczas gdy pan d’Arminges wydawał zarządzenia, aby odpoczywające konie gotowe były do drogi, obaj młodzieńcy wspięli się do najwyżej położonych okien domu, skąd rozciągał się widok na okolicę. Istotnie, od strony Marsin i Lens ujrzeli wynurzającą się wielką kolumnę piechoty i kawalerii. Tym razem nie był to już lotny oddziałek partyzancki, ale cała armia.

Nie było więc innego wyboru, tylko posłuchać roztropnych zaleceń pana d’Arminges i wycofać się.

Młodzieńcy zbiegli błyskawicznie z góry. Pan d’Arminges siedział już na koniu. Olivain trzymał ich wierzchowce, słudzy hrabiego de Guiche pilnie strzegli hiszpańskiego jeńca usadowionego między nimi na zakupionym specjalnie koniku. Z nadmiaru ostrożności jeniec miał skrępowane ręce.

Oddziałek pokłusował drogą na Cambrin, gdzie spodziewano się znaleźć księcia, ale od wczoraj już go tam nie było; wycofał się do La Bassee na fałszywą wieść, że nieprzyjaciel miał przekroczyć Lys pod Estaire.

Istotnie, książę, zmylony przez te meldunki, wycofał swoje oddziały z Bethune, koncentrując wszystkie siły pomiędzy Vieille-Chapelle i la Venthie; sam zaś, przeprowadziwszy wraz z marszałkiem de Grammont rozpoznanie na całej linii, powrócił i zasiadł do stołu rozpytując oficerów zgromadzonych u jego boku o wieści, które zlecił był każdemu z nich zasięgnąć; żaden jednak nic konkretnego nie wiedział. Armia nieprzyjacielska przepadła od czterdziestu ośmiu godzin, zdawała się zapaść pod ziemię.

A wiadomo, że armia nieprzyjacielska nigdy nie znajduje się tak blisko, co za tym idzie, nigdy nie jest tak groźna, jak wówczas, gdy zupełnie zniknie. Książę siedział więc wbrew swemu zwyczajowi posępny i zatroskany, kiedy wszedł oficer służbowy i zaraportował marszałkowi de Grammont, że ktoś chce z nim mówić.

Diuk de Grammont, otrzymawszy milczące zezwolenie księcia, wyszedł.

Książę odprowadził go oczami, po czym wzrok jego pozostał utkwiony w drzwiach. Nikt nie śmiał się odezwać z obawy, by nie przerwać księciu rozmyślań.

Nagle rozległ się głuchy huk. Książę żywo się uniósł wyciągając rękę w stronę, skąd odgłos doleciał. Znał go dobrze: był to wystrzał armatni.

Wszyscy podobnie jak książę porwali się z miejsc.

W tejże chwili otworzyły się drzwi.

— Wasza wysokość pozwoli — rzekł marszałek de Grammont promieniejąc — mój syn, hrabia de Guiche, i jego towarzysz podróży, wicehrabia de Bragelonne, przekażą pożądane przez nas wiadomości, jakie zdołali zebrać o nieprzyjacielu.

— Jak to — odparł żywo książę — co znaczy pozwolę! Nie tylko pozwalam, ale żądam. Niech wejdą.

Marszałek wpuścił obu młodzieńców, którzy stanęli przed księciem.

— Proszę, mówcie, panowie — rzekł książę witając ich — najpierw mówcie. A potem załatwimy sprawy etykiety. Najpilniejsze dla nas wszystkich: wiedzieć, gdzie wróg i co robi.

Z natury rzeczy głos przypadł oczywiście hrabiemu de Guiche, nie tylko dlatego, że był starszy, ale i dlatego, że został przedstawiony księciu przez ojca. Zresztą znał księcia od dawna, podczas gdy Raul widział go po raz pierwszy.

Opowiedział więc, co widzieli z okien oberży w Mazingarbe.

W tym czasie Raul przyglądał się młodemu generałowi, tak już wsławionemu bitwami pod Rocroi, Fribourg i Nortlingen.

Ludwik de Bourbon, książę Conde, którego od śmierci jego ojca Henryka de Bourbon nazywano w skróceniu i zgodnie ze zwyczajem epoki księciem panem, był młodym człowiekiem, liczącym zaledwie dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem lat, miał orle spojrzenie, agl’occhi grifani, jak powiada Dante, zakrzywiony nos, włosy długie, spadające w lokach; był średniego wzrostu, zgrabny, posiadał wszystkie cechy wielkiego wojownika: bystre oko, błyskawiczną decyzję, bajeczną odwagę. Nie przeszkadzało mu to być jednocześnie wytwornym i błyskotliwym, tak że oprócz rewolucji, jaką dzięki nowym pomysłom wywołał w sztuce wojennej, spowodował jeszcze drugą w Paryżu wśród młodych arystokratów przy dworze; z natury rzeczy był on ich przywódcą w przeciwieństwie do wytwornisiów dawnego dworu — dla których wzorem byli Bassompierre, Bellegarde i diuk d’Angouleme — tych nazywano fircykami.

Z pierwszych słów hrabiego de Guiche i z kierunku, skąd dobiegał odgłos armatni, książę zrozumiał wszystko. Nieprzyjaciel musiał przejść Lys koło Saint-Venant i maszerował na Lens, niewątpliwie w zamiarze zajęcia tego miasta i odcięcia armii francuskiej od Francji. Odgłos dział, który od czasu do czasu głuszył inne, pochodził z armat wielkiego kalibru, jakie miała artyleria hiszpańska i lotaryńska.

Jakąż siłę stanowił ten oddział? Czy był to tylko korpus do wywołania zwykłej dywersji? Czy też była to cała armia?

Na to ostatnie pytanie księcia hrabia de Guiche nie mógł udzielić odpowiedzi.

Ponieważ było ono najważniejsze, przede wszystkim na nie książę pragnął mieć dokładną, zwięzłą i pewną odpowiedź.

Raul przezwyciężył więc wrodzoną sobie nieśmiałość, która owładnęła nim w obecności księcia, podszedł doń i rzekł:

— Wasza książęca mość pozwoli mi dorzucić kilka słów w tej materii, co być może wybawi waszą książęcą wysokość od kłopotu?

Książę odwrócił się i zdało się jednym rzutem oka ogarnął młodzieńca od stóp do głów. Ujrzawszy, że to zaledwie piętnastoletni chłopiec, uśmiechnął się.

— Oczywiście, proszę, niech pan mówi — rzekł łagodząc swój lakoniczny, dobitny ton, jakby tym razem zwracał się do kobiety.

— Wasza książęca mość — odparł Raul czerwieniąc się — mógłby kazać przepytać hiszpańskiego jeńca.

— Pojmaliście hiszpańskiego jeńca? — krzyknął książę.

— Tak, wasza książęca mość.

— Ach, prawda — odparł hrabia de Guiche — zapomniałem o nim.

— To proste, przecież to pan go schwytałeś, hrabio — odparł Raul uśmiechając się.