Jej życie też miało być uporządkowane, ale oczywiście nigdy takie nie było.
_ Nie wszyscy faceci są jak Jeremy Leeds – oznajmiła Corky i zmarszczyła zadarty nos na samo wspomnienie byłego męża Sam.
– Bogu dzięki.
Corky dała znak kelnerowi, prosząc o kolejny kieliszek chardonnay, a Sam roztargniona mieszała łyżką w zupie i starała się nie myśleć o byłym mężu.
– A może ty jeszcze coś do niego czujesz?
_ Do Jeremy'ego? – Sam przewróciła oczami. – Nie żartuj.
– Ciężko jest dojść do siebie, jeśli ktoś cię porzuca.
– Wiem – zapewniła ją Sam. – Znam się na tym.
– Ale…
– Wadą Jeremy'ego jest to, że zakochuje się w studentkach i nie bierze na poważnie przysięgi małżeńskiej.
– Dobra, dobra, więc z nim już skończone – powiedziała Corky i mach¬nęła ręką, jakby chciała wyrzucić temat Jeremy'ego Leedsa przez okno.¬Ale co jest nie tak z Davidem? Zbyt atrakcyjny? – Uniosła w górę palec. _ Nie? Za dobra partia – nigdy nie był żonaty, więc wiesz, nie ma żadnych obciążeń, żadnych dzieci ani byłej żony. – Wyprostowała kolejny palec. _ Już wiem, jest zbyt bogaty… albo za bardzo ambitny. Ma za dobrą pracę? Przecież on jest chyba dyrektorem naczelnym hoteli Regal?
– Wiceprezesem i dyrektorem sprzedaży na wschodnie stany. Corky podskoczyła na krześle i uniosła ręce nad głową.
– No widzisz! Facet jest zbyt doskonały.
Wcale nie, pomyślała Samanta. Od drugiej klasy w szkole miały z Corky zupełnie inne zdanie na temat mężczyzn, podrywania i małżeń¬stwa. Jeden wspólny obiad niczego nie zmieni, a wyjazd do Meksyku przekonał ją, że David Ross nie był mężczyzną dla niej i tyle. Nie po¬trzebowała faceta, nie chciała być teraz z nikim. Otrząsnęła się z zamy¬ślenia i przez zaparowane szyby popatrzyła na jezioro. Wyobraziła sobie tajemniczego człowieka na pokładzie żaglówki z lornetką skierowaną prosto na jej dom. Zaśmiała się z własnej głupoty.
– Mam przywidzenia – powiedziała i ruszyła powoli do łazienki, a Charon podreptał za nią. Zawiązała plastikową torbę na gipsie i mo¬dląc się, żeby zdjęli go jej jak najszybciej, wdrapała się do kabiny prysz¬nicowej. Pomyślała o Davidzie i o mężczyźnie na żaglówce, a potem o uwodzicielskim głosie, który usłyszała przez telefon, i o swoim zbez¬czeszczonym zdjęciu z wydłubanymi oczal1li.
Dygocząc, odkręciła kran, zamknęła oczy, a z góry trysnęły gorące strumienie.
Rozdział 4
– Co tu się działo wczoraj w nocy? – zagrzmiał wściekły głós Eleanor, a jej twarz przybrała' surowy wyraz. Szła tuż za Sam po głównym korytarzu WSLJ i domagała się wyjaśnień.
– Wiesz już o tym słuchaczu? – Sam odstawiła do kąta cieknący parasol i obok oparła kulę.
– Całe cholerne miasto słyszało, na litość boską! Przecież to poszło przez radio! Zapomniałaś? Kto to był i jakim cudem wymknął się spod kontroli?
– Oszukał Melanie. Rozmawialiśmy o wakacjach, a on powiedział coś o Raju…
– Tyle już wiem. – Eleanor wydęła usta, a Sam zdjęła płaszcz przeciw¬deszczowy. – Mam to wszystko na taśmie i przesłuchałam już chyba ze dwanaście razy. Chciałabym cię spytać – wyciągnęła wskazujący palec w stro¬nę Sam, która chowała płaszcz do szafy – czy wiesz kto to jest i czego chce?
– Nie.
– Ale jest coś jeszcze. – Ciemne oczy Eleanor wpatrywały się w Sam.
– Coś, o czym mi nie powiedziałaś. Czy to ma coś wspólnego z twoim wypadkiem w Meksyku?
– Nie sądzę.
– A co z twoim byłym? Pamiętam go jeszcze z Houston.
– Nie wydaje mi się, żeby Jeremy bawił się w głupie telefony. Nie zniżyłby się do tego.
– Ale nadal tu mieszka? Dostał profesurę wTulane?
– Daj spokój, Eleanor. Jeremy ożenił się drugi raz. Co było między nami, skończyło się dawno temu – powiedziała Sam.
– Tak, ale ktoś z okolicy dzwonił i chcę wiedzieć co to za jeden.
Szkoda, że nie możemy śledzić rozmów od nas. Proponowałam takie rozwiązanie, ale George jest taki nieprzejednany.
Sam uśmiechnęła się ironicznie.
– Może będziemy mieć szczęście i John zadzwoni jeszcze raz. Eleanor popędziła za nią wąskim korytarzem do aneksu kuchennego, gdzie parzyła się kawa, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach chili z czy¬jegoś obiadu. W środku stały trzy okrągłe stoły, kilka krzeseł, kuchenka mikrofalowa i lodówka. Pomieszczenie to remontowano tyle razy, że je¬żeli to miejsce miało jakikolwiek urok, to zniknął on pod kolejną warstwą farby, winylu i białej lamperii. Po dawnym wdzięku oryginalnego budyn¬ku zostało tylko francuskie okno otoczone ozdobnymi belkami, które kie¬dyś otwierało się na mały balkon siedem pięter nad ulicą. Teraz wyjście było zamknięte na klucz i zabezpieczone podwójnymi bolcami.
Sam pokuśtykała do dzbanka z kawą i nalała sobie pełny kubek.
– Kiedy zdejmą ci gips? – zapytała Eleanor, uspokoiwszy się tro¬chę. Sam nalała jej kawy do ulubionego kubka z napisem: "Słyszę co mówisz, alew to nie wierzę!"
Nie było się co łudzić, że temat nienormalnego telefonu został zakończony. To nie było w stylu jej szefowej. Kiedy coś nie dawało jej spokoju, Eleanor zachowywała się jak pitbull broniący kości. Nigdy się nie poddawała.
– Powinnam pozbyć się tego świństwa jutro rano. – Uniosła nogę. ¬Jeśli uda mi się przekonać lekarza, że poczuję się lepiej bez dodatkowych dwóch kilogramów, które dźwigam. Wizytę u ortopedy mam o jedenastej.
– Dobrze. – Eleanor popchnęła krzesło w jej stronę i gestem kazała jej usiąŚć.- A teraz muszę ci powiedzieć, że odkąd zadzwonił ten świr, dostajemy tysiące telefonów i e-maili. Mamy tu istne oblężenie. Ludzie dzwonią cały dzieli – Ciemne oczy Eleanor błyszcżały, a długie palce zacisnęły się na wyszczerbionym kubku. – George dostaje świra.
– Jak to George – powiedziała Sam i pomyślała o właścicielu stacji, siadając wygodniej w fotelu. Wysoki, ciemnowłosy i przystojny George urodził się w bogatej rodzinie i przez całe życie martwił się o bilans zy¬sków i strat, starając się nigdy nie stracić ani centa. Zrobiłby wszystko, żeby zdobyć więcej słuchaczy i poprawić notowania. Sam uważała, że to obmierzły typ.
Oparła się wygodnie, objęła dłonią fil iżankę i zdmuchnęła obłoczek pary.
– Chyba powinnam być z tobą całkiem szczera – powiedziała i zastanowiła się, czy nie popełnia błędu.
– O co ci chodzi?
– Ten facet dzwonił do mnie już wcześniej.
– Powtórz to raz jeszcze. – Eleanor zapomniała o kawie i przyszpiliła Sam wzrokiem.
– Zostawił mi wiadomość na sekretarce; myślałam, że Melanie ci powiedziała.
– Nie, jeszcze nie przyszła.
– No więc zadzwonił, a potem przyszedł list i podziurawione zdjęcie.
– Jaki list?
Podała Eleanor wszystkie szczegóły i dostrzegła, że z ciemnej twa¬rzy szefowej zniknęło ożywienie. Kiedy wyjaśniła, że po powrocie do domu odkryła wiadomość i list, Eleanor sięgnęja przez stół i zacisnęła ozdobione pierścionkami palce na nadgarstku Sam.
– Powiedz mi raz jeszcze, że na pewno zawiadomiłaś policję.
– Przecież mówiłam. Nie martw się.
– Martwienie się to moja praca. I co ci powiedzieli?
– Że wyślą więcej patroli w moją okolicę.
Eleanor zmrużyła oczy.
– Wezwałaś ich do domu?
– Jeszcze nie – odpowiedziała Sam.
– Dlaczego?