Выбрать главу

– Bo nie miałam czasu.

_ Jezu Chryste… – Eleanor westchnęła i ściągnęła starannie wyskubane brwi. – Ponieważ policja z Cambrai nie odpowiada za sprawy tu w centrum, obiecaj, że ruszysz tyłek do mojego biura i zawiadomisz ich o tych dziwnych telefonach do radia, bo jeśli ty, kochana, tego nie zro¬bisz, to ja się do tego z pewnością wezmę•

– Zrobię to.

_ Ja myślę. – Eleanor nie przyjmowała żadnych wymówek. – Jak tylko skończysz kawę, idź do mojego biura.

_ Chciałam zadzwonić jutro – mruknęła Sam.

– Po co czekać?

_ Zobaczę, czy ten świr zadzwoni jeszcze raz dzisiaj w nocy. Upewnimy się, że to nie jednorazowy numer.

_ Wątpię, szczególnie po tym, co stało się u ciebie w domu.

_ Sama mówiłaś, że telefony się urywają. To znaczy, że mamy wię¬cej słuchaczy – spierała się Sam. – Czy nie tego wszyscy chcieliśmy?

Eleanor popukała. palcem w kubek.

_ Tak, ale uważam, że igrasz z ogniem – powiedziała, gdyż wyjaśnienie Sam przypadło jej do gustu.

– Może. Rzeczywiście przestraszył mnie. Ale chciałabym się do¬wiedzieć, co go tak nakręca. Jak dotąd pogróżki były mało konkretne. Mam ochotę wybadać, co mu jest. – Dopiła kawę jednym łykiem. – Za¬łożę się, że moi słuchacze też są zainteresowani.

– Nie wiem nic o tym…

_ Jeśli zadzwoni jeszcze raz, polecę prosto na policję, przysięgam. -

Sam uniosła dwa palce jak skaut. – Obiecujesz?

_ Niech skonam, jeśli nie dotrzymam słowa…

_ Nawet nie mów takich rzeczy – przerwała Eleanor. – A tak nawia¬sem mówiąc – popukała palcem w stół – nie podoba mi się to. Bardzo mi się nie podoba.

_ Co ci się nie podoba? – zażądał wyjaśnień poważny głos. W drzwiach pojawił się Ramblin' Rob, ubrany, jakby wybierał się na spęd bydła, a nie do pracy. Pachniał dymem papierosowym i wilgocią, a z kapelusza marki Stetson kapały krople deszczu..

_ Sam chce prowadzić dziś audycję, zamiast zameldować na policji o wariacie, który ją prześladuje.

Na wyblakłej twarzy Roba pojawił się szeroki uśmiech.

– Nie tylko ją• Sądząc po ilości e-maili, pół cholernego miasta słu¬chało jej wczoraj w nocy. Dziwię się, że gliny same jeszcze do. ciebie nie zadzwoniły. – Położył twardą dłoń na ramieniu Sam.

– Myślę, że mają co innego do roboty – powiedziała Sam.

– Dobra, dobra. Wystarczy już. – Eleanor spojrzała na zegarek. – Za dziesięć minut mam spotkanie. Obiecaj mi, że będziesz ostrożna.

– Zawsze jestem.

Eleanor przewróciła oczami.

– Jasne, a ja jestem Kleopatrą. Sam, mówię poważnie, nie drażnij tego faceta. Kto wie, jaki może być niebezpieczny. Może jest ćpunem albo szaleńcem. Proszę – rozłożyła ręce w dramatycznym geście – nie daj się podpuścić.

– Zapomniałaś, że jestem psychologiem? Przyzwyczaiłam się do takich rzeczy.

– Tak, jasne – mruknęła Eleanor pod nosem i wypadła z pokoju.

– Ona ma rację, mała. – Rob usiadł i odsunął do•tyłu rondo kapelusza. Popatrzył na Sam niebieskimi oczami, które niejedno W życiu wi¬działy. – Obiecaj, że nie zrobisz nic głupiego.

– Postaram się, kowboju Rob – odpowiedziała z udawaną srogo¬ścią• – Słowo honoru – dodała wesoło, ale zamierzała być bardzo ostroż¬na, jeśli mężczyzna zadzwoni jeszcze raz. Jak tylko zorientuje się, że może być niebezpieczny, natychmiast zadzwoni na policję.

Tej nocy, kiedy szła korytarzem z filiżanką kawy w ręku, biura wydały jej się ciemniejsze niż zwykle. W kątach czaiły się cienie, zakamarki spra¬wiały wrażenie głębszych, a korytarze jeszcze straszniejszych. Mimo szcze¬rej rozmowy z Eleanor, Sam była zdenerwowana. Poprzedniej nocy wró¬ciła do domu i nic się nie wydarzyło. Zdawało jej się, że słyszy kogoś na zewnątrz, ale kiedy wyszła na werandę z tyłu domu, nie zauważyła nicze¬go prócz ściany deszczu, a ciszę zakłócało wycie wiatru i dzwonienie dzwo¬neczków. Potem dostrzegła samotną łódź na wzburzonym jeziorze. Przy¬najmniej takjej się wydawało. Zasłoniła żaluzje i zaczęła myśleć o czymś innym. Dlaczego tak się tym wszystkim denerwowała?

Przecież nie była sama. Melanie sprawdzała telefony, a Tiny zaraz przyjdzie upewnić się, że cały sprzęt działa jak należy i programy nagra¬ne na resztę nocy są gotowe do odtworzenia.

Wszystko było po staremu.

Z wyjątkiem kogoś tam – w mieście – kto chce ją śmiertelnie prze¬straszyć.

Jak na razie udało mu się doskonale.

Kiedy zamykała za sobą drzwi dźwiękoszczelnej kabiny i siadała do mikrofonu, była spięta i czuła ucisk w żołądku.

Eleanor i George mieli rację, pomyślała, kiedy z głośników nad biur¬kiem popłynęła muzyka oznajmiająca jej program. Przez ostatnią dobę stacja otrzymała tyle listów i telefonów, jak nigdy przedtem. Rozmowa doktor Sam i Johna wzbudziła zainteresowanie programem i Sam czuła podniecenie w głosach kolejnych rozmówców.

– Dobry wieczór Nowy Orleanie. Witam… – zaczęła jak zwykle.

Potem, wiedząc doskonale, że igra z ogniem, powiedziała:

– Pomyślałam, że zaczniemy dziś tam, gdzie przerwaliśmy wczoraj. Wczoraj zadzwonił ktoś, kto poruszył temat przebaczania, pokuty i grze¬chu. – Kiedy pochyliła się do mikrofonu palce jej drżały. – Przyszło mi do głowy, że warto wrócić do tego tematu. Wiem, że słuchało nas wiele osób i chciałabym poznać wasze zdanie na temat grzechu. – Pierwsza linia telefoniczna zaczęła mrugać, a pozostałe dwie zaświeciły się nie¬mal równocześnie. Po programie Eleanor pewnie ją zamorduje i powie, że sama szuka kłopotów. Ręce miała spocone, a puls przyspieszony, ale chciała znowu porozmawiać z Johnem… żeby dowiedzieć się więcej. Kim on jest? Po co do niej zadzwonił? To musiał być ten sam człowiek, który nagrał się na automatyczną sekretarkę i przysłał jej podziurawione zdjęcie. Dlaczego chciał ją zastraszyć?

Komputer pokazał Sarę na linii pierwszej i Toma na drugiej. Linię trze¬cią zajęła Marcy. Nowy Orlean chciał podyskutować o grzechu, odkupie¬niu, o cytatach z Biblii i wyrazić gorące opinie na temat zapłaty za winy. Zadzwoniło dwóch Johnów, ale żaden nie był tym z poprzedniej nocy. Godżiny mijały i zbliżał się świt, a Sam poczuła mieszaninę ulgi i rozcza¬rowania. Nie chciała wierzyć, że facet tak po prostu dał sobie spokój.

Następny program będzie jutro w nocy.

– Powodzenia Nowy Orleanie. Dobranoc wszystkim, niech Bóg was błogosławi. Nieważne,jakie dziś macie problemy, jutro też jest dzień… Słodkich snów… – powiedziała do cichych taktów muzyki. Zrzuciła słu¬chawki i nacisnęła odpowiednie guziki, żeby puścić reklamy poprzedza¬jące następny program Przy zgaszonych światłach. Po chwili spotkała Melanie na korytarzu.

– Zdaje się, że mój wariat nie miał odwagi się odezwać.

– Rozczarowana? – spytała Melanie, unosząc brwi.

– Chciałam się dowiedzieć, co myśli.

– Może już po wszystkim? Zabawił się wczoraj w nocy i zrezygnował. Poszukał sobie lepszej rozrywki.

– Może… – Sam nie była przekonana. Właściwie miała głupie uczu¬cie, że mężczyzna gra z nią w jakąś grę. Słuchał audycji, wiedział, że czeka na jego telefon i zastosował nową taktykę, żeby ją przestraszyć. – Zapomnij o nim. Poruszyłaś temat, który powinien go sprowoko¬wać – powiedziała Melanie. – Prawdopodobnie się znudził.

– Albo jest ostrożniejszy. Nie wie, że jeszcze nie zgłosiłam tego na policję. Może bał się, że gliny go namierzą.

Melanie ziewnęła.

– Wiesz, Sam, może nie jesteś dla niego tak ważna, jak ci się wyda¬je – powiedziała zirytowanym głosem i dodała: – Pewnie jakiś dzieciak z męskim głosem zrobił ci kawał.

Sam była innego zdania.

– Naprawdę spodziewałaś się, że zadzwoni? – zapytała Melanie. Szły do szatni, a Tiny minął ich biegiem.