Bentz potarł ostry zarost na twarzy i pokręcił palcem we włosach.
Będzie musiał sprawdzić faceta i dowiedzieć się, co robił wczoraj wie¬czorem, ale miał wrażenie, że kierowca ciężarówki będzie czysty – przy¬najmniej jeśli chodzi o morderstwa. Chciał się również dowiedzieć, gdzie jest i co ma do powiedzenia trzecia kobieta – Cindy Sweet.
W przypadku Bellechamps ekipa zebrała liczne odciski palców, któ¬re wskazywały na kilku innych podejrzanych, którzy twierdzili, że ostat¬ni raz widzieli Cherie Bellechamps całą i zdrową. Ich alibi potwierdza¬ło, że nie byJi w mieszkaniu w czasie popełnienia zbrodni, a próbki ich włosów i krwi nie pasowały do sprawcy.
Nie było przełomu w sprawie.
Popatrzył na ekran komputera i na zdjęcie ciała Cherie. Została ułożona tak jak wczorajsza ofiara, a więc morderstwa miały ze sobą wiele wspólnego.
Wspaniale, pomyślał ironicznie, czując na plecach gorące powietrze z wiatraka, w mieście brakowało tylko seryjnego mordercy.
Rozdział 6
– Poznałeś już nowego sąsiada? – pani Killingsworth zwróciła się do swojego psa, małego mopsa ze spłaszczonym nosem i wyłupiastymi oczami, który parskał i grzebał w ziemi pod rabatką. – Hannibal, prze¬stań! – Mops nie zwracał na nią uwagi i dalej kopał w świeżej ziemi.¬Ten pies nigdy mnie nie słucha!
Pani Killingsworth była stateczną kobietą i całymi dniami, ubrana w ogrodniczki męża, pracowała w ogrodzie, zwożąc taczkami tony mchu. Właśnie zmierzała za dom, kiedy zauważyła, jak Samanta próbuje wy¬stawić kubeł na śmieci i zatrzymała się•
– Co nowego, pani sąsiadko? – zapytała Sam.
– Facet, lat trzydzieści pięć, może czterdzieści. Wprowadził się do starego domu Swansonów. – Edie Killingsworth machnęła ręką w ręka¬wiczce i wskazała na koniec dębowej alei. – Słyszałam, że wynajął dom na sześć miesięcy.
– Poznała go pani?
– O tak, i powiem, że ciekawy z niego osobnik, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. – Szare brwi uniosły się nad okularami w metalowych oprawkach.
Słońce świeciło ostro i intensywnie. Szkła okularów Edie Killing¬sworth pociemniały. Hannibal przestał kopać, podbiegł i ułożył się u jej stóp, wywalając na wierzch długi język.
– Ciekawy osobnik? Pod jakim względem? – zapytała Sam, domy¬ślając się, co zaraz usłyszy, i wytarła ręce o dżinsy. Odkąd wprowadziła się tutaj trzy miesiące temu, Edie Killingsworth podjęła się misji wy¬swatania Sam z odpowiednim kandydatem.
– Powiedziałabym, że jest połączeniem Harrisona Forda, Toma Cru¬ise'a i CIarka Gable'a.
– A Hollywood jeszcze nie upomniał się o niego? – spytała Sam z uśmiechem, patrząc jak jej kot chowa się w krzakach żywopłotu z bo¬ku działki.
– Ależ on nie jest aktorem – poprawiła ją Edie szybko. – To pisarz, który przypadkowo jest również diablo przystojny. I ten jego teksański akcent, coś wspaniałego. – Powachlowała się energicznie, jakby na samą myśl o przystojniaku zrobiło jej się gorąco.
– Skoro pani tak twierdzi…
– Od razu zauważam przystojnych facetów. I założę się, że ma pieniądze. Milo Swanson lubi forsę i nie wynająłby domu byle komu. Obie wie¬my, że słono sobie liczy. – Pokiwała głową, a rondo kapelusza zasłoniło jej twarz, kiedy schyliła się i chwyciła taczki. – W prowadził się dopiero w ubie¬głym tygodniu. Może go odwiedzisz i przywitasz w imieniu sąsiadów?
– Mogłabym mu zrobić galaretkę – zaproponowała Sam. Starsza pani zachichotała i machnęła ręką na tę ironiczną uwagę.
– Lepsza byłaby butelka wina. – Wyciągnęła z kieszeni kraciastą chusteczkę• – U Zehlera dostaniesz świetny pinot noir z Oregonu. Robią go w winnicy Molalla i gwarantuję, że bije na głowę każdą galaretkę.
– Zapamiętam – powiedziała Sam, a Hannibal obwąchał jej buty.
– Mam nadzieję. – Edie otarła pot z czoła i popchnęła taczki, ruszając za dom. Hannibal z podwiniętym ogonem podreptał za nią. Sam uśmiechnęła się. Edie Killingsw0ł1h była jedyną osobą, która przyszłają przywitać po przeprowadzce. Starsza pani przyniosła w starym koszyku piknikowym zapiekankę, sałatkę owocową i butelkę pinot noir. Powie¬działa, że Sam będzie zawsze mile u niej widziana.
Samanta spojrzała w stronę starego domu Swansonów, który wyma¬gał remontu. Na podjeździe stało stare volvo, a na chodniku, obok kosza na śmieci, piętrzyły się poskładane tekturowe pudła. Zaciekawiona, mimo że noga w kostce nadal ją bolała, minęła kilka domów ocienionych dę¬bami i osłoniętych przez krzaki. Kiedy była już blisko, spojrzała na na¬brzeże za domem i zobaczyła wielką łódź z opuszczonymi żaglami. Pomyślała, że wygląda jak ta, którą prawdopodobnie widziała kilka dni temu – ta, na której w burzową noc dostrzegła mężczyznę przy sterze.
Ale wtedy noc była ciemna, a jej nerwy napięte jak postronki. Zresztą w okolicy było wiele łodzi.
Nawet jeśli widziałajakąś tamtej nocy, nie było powodu sądzić, że to ta sama. Osłoniła oczy dłonią i popatrzyła na zgrabną, żaglówkę, która kołysała się na wodzie. Na burcie widniało jej imię "Swietlisty anioł". Nawet z tej odległości zauważyła, że część farby obłazi. Na pokładzie leżało otwarte pudło z narzędziami, jakby właściciel coś na łodzi napra¬wiał. Więc facet jeździ rozpadającym się volvo, żegluje i naprawia łódź w przerwach między pisaniem Bóg wie czego.
Może pani Killingsworth miała rację.
Może przydałaby się butelka wina… i ciasto z galaretką.
– Nie obchodzi mnie, co mówisz, bo mi się to nie podoba. – Kiedy następnego wieczoru Sam weszła, kulejąc do radia, Eleanor właśnie po¬uczała George'a Hannaha. Łagodny jazz sączył się z głośników ukrytych wśród podświetlonych szafek z pamiątkami z Luizjany, które stały pomię¬dzy recepcją, biurami i studiam i. Dziś muzyka nie wpływała na Eleanor uspo¬kajająco. Rzuciła spojrzenie w stronę Sam i przerwała swoją przemowę.
– O, zdjęli ci gips! To dobrze. Lepiej się czujesz?
– Jakby mi ubyło pięć kilo. – Kostka byłajeszcze spuchnięta i bardzo bolała, ale przynajmniej nie czuła się skrępowana i tylko w razie potrzeby wspierała się na kuli. Musiała porzucić szpilki i pantofle na płaskim obca¬sie na rzecz butów sportowych, ale i tak było o wiele lepiej.
Mimo złego humoru, Eleanor uśmiechnęła się i wtedy zaczęły dzwo¬nić telefony.
– No, przyszłaś w samą porę. Właśnie mówiłam George'owi, że nie¬ważne, jak wysokie są notowania, nie jestem zainteresowana żadnym skan¬dalem. Ten facet, który do ciebie dzwoni – ten wariat – musi przestać.
– Słyszałaś, co stało się wczoraj w nocy? – zapytała Sam.
– Tak, słyszałam. Tiny ma to wszystko na taśmie. – Eleanor, ubrana na czarno, wyglądałajak przysłowiowy anioł zemsty i nerwowo chodzi¬hi wzdłuż biurka Melby. – Według mnie mamy problem, i to poważny.
Melba, jak zwykle spokojna, odbierała jeden telefon za drugim, pod¬czas gdy George Hannah, ubrany w elegancki drogi garnitur, przyjmował reprymendę ze spokojem i założonymi rękami. Miał poważny wyraz twa¬rzy i lekko kiwał głową, jakby zgadzał się z każdym wypowiadanym przez Eleanor słowem.
W drzwiach pojawiła się Melanie, a za nią rozszedł się zapach dro¬gich perfum i aromat kawy, którą trzymała w papierowym kubku.
– Dziwne jest to, że facet zadzwonił po programie. – Melanie deli¬katnie upiła łyk i oblizała usta. – Więc nie miał wpływu na notowania. – To bez znaczenia. – Eleanor obrzuciła ich wszystki.ch spojrzeniem, które znaczyło: zadrzyj ze mną, a zginiesz. – Wystarczy nam przedwczo¬rajsze zainteresowanie programem.