Выбрать главу

– Zaróbmy na tym jeszcze więcej – powiedział George, popatrzył na Samantę i obdarzył ją szerokim uśmiechem. Mimo swych wad, George Hannah był zabójczo czarujący i zawsze skoncentrowany na zarabianiu pieniędzy.

Eleanor nie dawała się przekonać.

– Słuchaj, George, już to kiedyś przerabialiśmy, ty,ja i Samanta. Nie chcę, żeby powtórzyło się to, co stało się w Houston.

Sam zamarła i poczuła, że wszystkie oczy zwracają się ku niej. Wła¬ściciel stacji po raz pierwszy poczuł się niezręcznie.

– To stara historia – powiedział cicho, a uśmiech zniknął zjego twa¬rzy. Pamiętał tragedię, która o mało nie zniszczyła kariery zawodowej Samanty dziewięć lat temu. – Nie ma powodu się w tym grzebać.

Dzięki Bogu, pomyślała Sam i poczuła jak blednie.

– O czym wy mówicie? – zapytała Melba, a telefon na jej biurku znów zadzwonił. – Cholera. – Wściekła, podniosła słuchawkę.

– Mówię poważnie, George – powiedziała Eleanor i chwyciła go za rękaw prążkowanego garnituru. – Musimy być ostrożni. Ten facet wy¬gląda na niezłego świra, jak z filmów o psychopatach. To nie żarty.

– Nie zamierzałem żartować. – Właściciel stacji uniósł rękę. – Też uważam, że to poważna sprawa. Bardzo poważna.

Wyraz twarzy Eleanor mówił sam za siebie: nie wierzyła George' owi ani przez chwilę. Wydęła usta i odwróciła się w stronę Samanty.

– Dobrze, a teraz powiedz, co zrobiła policja? Dzwoniłaś do nich… prawda? Co powiedzieli?

– Że są zajęci, że powinnam przyjść i napisać skargę, a jak to zro¬bię, to 'przyślą kogoś do mnie do domu jutro.:'.

– Jutro? – Eleanor uniosła w górę ręce.

– Mająjakiś problem z podziałem obowiązków. Mieszkam w Cambrai i tam dostałam list i odebrałam telefony. Potem były telefony do radia, które jest w granicach miasta Nowy Orlean, być może trzeba bę¬dzie zaangażować aż szeryfa okręgowego.

– Nieważne, kto się tym zajmie! Upewnij się, czy w ogóle ktoś zare¬aguje! Jezu Chryste, dopiero jutro! Świetnie. Po prostu… fantastycznie. – Eleanor z trudem się uspokoiła i obrzuciła wzrokiem zgromadzo¬nych w recepcji. – Tymczasem wszyscy będziemy bardzo ostrożni, zro¬zumiano?

– Tak jest – powiedziała Melanie z uśmiechem.

– Nie żartuj sobie ze mnie, dziewczyno. Masz śledzić wszystkie rozmowy. Upewnij się, że będziesz miała numery dzwoniących na kompu¬terze. Czy nie po to mamy program identyfikacji numerów?

– Tak, mamo – odpowiedziała ironicznie Melanie, zupełnie jak po¬przedniego dnia powiedziała do Sam. – Ale ten telefon pojawił się jako numer anonimowy. Prawdopodobnie z systemu, którego nie można zi¬dentyfikować. Nie mogłam nic na to poradzić.

– I tu jest problem – mruknęła Eleanor pod nosem. – Nikt mnie tu nie słucha.

Melba nacisnęła guzik zawieszający rozmowę•

– Dyrektor do spraw reklamy do pani. – Złapała wzrok Eleanor. ¬Dzwonił jakiś pan Seely i prosi o telefon. – Podała George'owi różową karteczkę. – Połączyłabym go z panem pocztą głosową, gdybyśmy jąmie¬li, ale ponieważ nie mamy…

George uniósł ciemne brwi, a Melba poruszyła się niespokojnie na krześle.

– Proszę. – Szybko podała kilka kartek Samancie. – Twój ojciec znowu dzwonił.

– Stęskniliśmy się za sobą – wyjaśniła Sam i zauważyła, że dzwonił też David. Chyba nie zrozumiał, że wszystko skończone. David był uparty i za nic nie chciał się poddać. Dla niego Sam była jak wielka nagroda i pomyślała, że powinna czuć się dumna.

Zaimprowizowane spotkanie dobiegło końca i Sam ruszyła przez "aortę", a Melanie podążała krok za nią•

– Co się stało w Houston? – zapytała szeptem.

– Coś bardzo złego, ale to długa historia. – Sam nie miała ochoty do niej wracać i chciała zapomnieć o tym, co przytrafiło się przerażonej nastolatce, która pewnego dnia zadzwoniła do programu w poszukiwa¬niu rady i pomocy. Boże, głos tej dziewczyny jeszcze teraz prześladował Sam w koszmarnych snach. Ponure wspomnienia wypełniły jej głowę, ale nie chciała do nich wracać. Nie była w stanie zmierzyć się z bólem i poczuciem winy. – Opowiem ci o tym później – powiedziała, ale wca¬le nie miała takiego zamiaru.

– Trzymam cię za słowo.

– Dobrze – zgodziła się, ale wiedziała, że nie będzie z nią rozmawiać o tym, co stało się w Houston.

Podeszła do komputera i zaczęła czytać nową pocztę. Szybko prze¬leciała przez zwykłe listy, aż doszła do kilku słów od Leanne Jaquillard, która przypominała Sam o spotkaniu grupy w Centrum Boucher następ¬nego dnia. Pisała też, że w centrum wszyscy oszaleli i przygotowują się do wielkiego wydarzenia. Sam szybko odpisała, że przyjdzie.

Raz w tygodniu pracowała w centrum jako wolontariuszka, ale z po¬wodu wyjazdu do Meksyku nie widziała swoich nastoletnich pacjentek przez prawie miesiąc. Stanowiły ciekawą zbieraninę dziewczyn z róż¬nymi problemami. Pochodziły z nie najlepszych rodzin, ale łączyła je chęć powrotu do normalnegq życia. Nigdy przedtem nie znała tak mi¬łych, ale jednocześnie pokręconych i przebiegłych osób. Leanne nie sta¬nowiła wyjątku. Właściwie miała najgorsze kłopoty, ale z powodu szcze¬gólnych cech charakteru objęła przywództwo w grupie. Wychowała się na ulicy, brakowało jej wykształcenia i na pozór była twarda, choć w środ¬ku kryła się przerażona dziewczyna. Leanne JaquilIard została niefor¬malną kierowniczką grupy i jedyną osobą, która poza sesjami utrzymy¬wała kontakt z Sam.

Dziewczyna po prostu potrzebowała pomocy i przypominała Saman¬cie ją samą w tym wieku – zjedną różnicą, że Sam wychowała się w ko¬chąjącej zamożnej rodzinie w Los Angeles. Gdy tylko miała kłopoty, rodzice pomagali jej, rozmawiali z nią, znosili okres buntu i niepokoju. Leanne nie miała tyle szczęścia. Podobnie było z pozostałymi dziew¬czynami z grupy. Ponieważ nie miała własnych dzieci, Sam uważała je za "swoje dziewczyny"..

Jeszcze nie samotna, powiedziała sobie. Pewnego dnia urodzi dziec¬ko. Niezależnie od tego, czy będzie, czy nie. Nie chciała myśleć, że czas ucieka. Miała zaledwie trzydzieści sześć lat, a obecnie kobiety rodziły nawet po czterdziestce. Prawda była jednak taka, że jej biologiczny ze¬gar tykał czasami tak głośnio, że nie słyszała niczego poza nim.

Jej były mąż nie chciał mieć dzieci, ale David Ross owszem. Była to niewątpliwie jedna z jego zalet i dlatego Sam spotykała się z nim, pró¬bowała i ze wszystkich sił starała się go pokochać.

Niestety, nic z tego. Już nigdy się nie uda.

David Ross nie był mężczyzną dla niej i zaczynała ją dręczyć przy¬kra myśl, że ktoś taki w ogóle nie istnieje.

Na litość boską, Sam, przestań się w tym grzebać i nie trać nadziei.

Powinnaś posłuchać kilku rad, które sama dajesz co noc w radiu. Wzięła się w garść i stwierdziła, że na szczęście nie popełniła błędu i nie wyszła za Davida Rossa. Miała naprawdę dużo szczęścia.

Ty Wheeler rozparł się wygodnie na krześle, jedną nogę położył na wielkim biurku. W szklance topniały kostki lodu, a obok stała otwarta butelka irlandzkiej whisky. Stary pies leżał na dywanie tak blisko, że Ty mógł sięgnąć ręką i pogłaskać owczarka za uszami. Lampa z zielonym abażurem rzucała przydymione światło, które nieznacznie rozjaśniało ciemny dom.

Ty słuchał radia, popijał alkohol i wsłuchiwał się w głos doktor Sa¬manty Leeds, która rozmawiała z dzwoniącymi do niej w nocy osamot¬nionymi ludźmi. Wykrzywił usta. Biedni ludzie, mieli nadzieję, że ona rozwiąże niektóre z ich problemów, a jeśli jej się nie uda,,to przynaj¬mniej ofiaruje im przyjaźń.