Przyjaźń w dostępnej dla słuchaczy formie.
Popatrzył przez otwarte drzwi balkonowe w dal, na jezioro. W noc¬nej ciszy bzyczały owady, a woda szumiała łagodnie. Lekki wiatr poru¬szał zasłony, przynosząc ulgę w upale, ale Ty nie zwracał na to uwagi. Skupił się na niskim, seksownym głosie, który słyszał w radiu.
Mówiła o poświęceniu i wierności – ulubione tematy nocnych słu¬chaczy. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zadzwonić pod numer, któ¬ry powtarzała co jakiś czas i nie zadać męczącego go pytania.
– Halo… kto mówi? – zapytała, a TY rzucił okiem na biurko, na jej oficjalne zdjęcie. Miała ciemne, prawie kasztanowe włosy, jasnozielone oczy, idealnąjasną cerę i wysokie kości policzkowe. Jej usta były zmy¬słowe, uśmiech świeży, naturalny… chociaż nie miał pewności, czy zdję¬cie nie zostało ulepszone komputerowo, wyretuszowane i poddane pro¬fesjonalnej obróbce u fotografa, który mógł zrobić cuda, żeby klientka wyglądała ładniej, niż stworzył ją Bóg.
– Tu Linda – przedstawił się ktoś o głosie zniszczonym dymem pa¬pIerosowym.
– Witaj Linda. Masz komentarz, czy pytanie? – Głos Samanty był ciepły jak gorąca noc.
– Obserwację•
– Proszę bardzo.
Ty wyobraził sobie,jak się uśmiecha i pokazuje bielutkie zęby. W wy¬obraźni ujrzał jej jasne inteligentne oczy o głębokim spojrzeniu. Wie¬dział, że była inna i czuł to. Słyszał w tonie jej głosu, wyczuwał w brzmie¬niu gardłowego śmiechu, i miał pewność, że coś kryje się pod zewnętrzną maską. Czasami odsłaniała się, ale przecież w swoim zawodzie musiała czasem obnażyć część siebie. Jednak przez radio robiła to rzadko i da¬wała słuchaczom przede wszystkim ciepły głos, inteligencję i zadziwia¬jące poczucie humoru.
Właściwie to nie miało znaczenia. Ty nie przejmował się, bo ona była tylko obiektem jego badań. Podstawowym obiektem.
– Wydaje mi się, że monogamia to cecha społeczna, a ponieważ wszyscy właściwie jesteśmy zwierzętam'i, to monogatnia jest złudna.
– Mówisz to na podstawie własnych przeżyć, czy w ten sposób chcesz skomentować nasz styl życia? – dopytywała się Sam, delikatnie ciągnąc kobietę za język.
– I jedno, i drugie – odparła Linda,
– Chciałabyś rozwinąć temat?
– Po prostu stwierdzam fakt.
– Tak? Czy ktoś jeszcze chciałby wyrazić swoje zdanie na temat tego, co usłyszeliśmy? Lindo, czy możesz się nie rozłączać? – zapytała doktor Sam, najwyraźniej chcąc rozpętać dyskusję. Kontrowersyjne twierdzenia zawsze wzbudzały żywą reakcję słuchaczy i dlatego George Hannah za¬trudniłjąi dał program na antenie. Ty wiedział wystarczająco dużo o Geo¬rge'u Hannahu, który miał gdzieś słuchaczy. Interesowały go tylko liczby, po to, aby sprzedać więcej czasu reklamowego. Hannah poznał reakcje ludzi na Samantę Leeeds w Houston i teraz wykorzystywał ją. Tak samo postępowała Eleanor Cavalier, chociaż ona robiła to delikatniej.
– Jasne, poczekam. Nie ma problemu… – powiedziała Linda.
– Halo, tu doktor Sam.
– Mówi Mandy. Linda się myli. Monogamia jest wolą Boga i jeśli ona nie wierzy, powinna czytać Biblię! Mogłaby zacząć od dziesięciu przykazań!
– Jesteś mężatką, Mandy?
– Oczywiście, że tak. Od piętnastu lat. Carl ija zakochaliśmy się w sobie w szkole średniej. Mamy trzech synów. Oczywiście raz bywa dobrze, raz źle, ale trzymamy się razem. Chodzimy do kościoła co niedzielę i…
Ty w roztargnieniu pogłaskał szeroki łeb psa i skupił się na płynącej z głośników rozmowie.
Doktor Sam zapytała o zdanie jeszcze kilku słuchaczy i rozpętała się kłótnia na temat wierności i małżeństwa. Spojrzał na telefon; błyszczą¬cy stary aparat z obrotową tarczą, który dostał mu się wraz z domem. Wolno popijał whisky i czuł jej smak na języku. Przed nim, na biurku leżały dziesiątki notatek, rozrzucone kartki zapisane tym, co przycho¬dziło mu do głowy, notatki dotyczące wydarzeń, które nie miały ze sobą związku i pytania zakreślone kółkiem, pozostające bez odpowiedzi. W szystko sprawiało wrażenie, jakby Ty próbował opisać historię, która od dawna zaprzątała mu głowę; właściwie od czasu, kiedy jako policjant pracował w Houston.
Na brzegu biurka Mila Swansona stał włączony laptop i czekał, aż Ty przeniesie kolejne notatki na ekran.
Ale tej nocy brakowało mu słów i wiedział dlaczego. Czuł jakąś blo¬kadę – cierpiał na cholerną chorobę pisarzy, która atakowała bez naj¬mniejszego ostrzeżenia.
Był tylko jeden sposób, aby ją zwalczyć.
Musiał spotkać się z panią doktor twarzą w twarz.
Rozdział 7
– Chcę sprawdzić, co dzieje się z Samantą Leeds. – Melinda Jaskiel podała raport Rickowi Bentzowi. – Prowadzi nocną audycję – po¬rady psychologa radiowego. Sądzi, że ktoś ją prześladuje.
– Słyszałem o niej -przyznał Bentz. – Moje dziecko czasamijej słu¬cha. – Siedział za biurkiem, przeżuwał starą gumę nicorette i żałował, że nie może zapalić papierosa i łyknąć jacka danielsa… Choć bardzo by mu to pomogło.
– Doktor Sam, jak siebie nazywa, nie mieszka w mieście. Ma ładny dom nad jeziorem w Cambrai. Kiedy to się zaczęło kilka dni temu, za¬dzwoniła do swojego komisariatu. Byli tak uprzejmi, że przysłali nam faksem kopię raportu, a ci, którzy prowadzą sprawę, z przyjemnością skorzystają z pomocy kogoś z miasta.
Bentz przerzucił kilka stron, a Melinda skrzyżowała ręce na piersi i nachyliła się nad jego biurkiem.
– Ghciałabym zamknąć to śledztwo – powiedziała. – Ta babka jest bardzo znana. Nie ma powodu jeszcze powiadamiać prasy, chociaż już węszą tu i tam z nadzieją, że mamy w mieście seryjnego mordercę• Nie dawajmy im żadnego powodu do niepokojenia ludzi.
Bentz nie miał zamiaru się spierać. W wydziale był zatrudniony tymcza¬sowo i tylko dzięki Melindzie pomagał w sprawach o morderstwa. Nie chciał niczego zepsuć i zamierzał zrobić wszystko, o co go poprosi. W zakres jego obowiązków wchodziły sprawy o włamania, podpalenia i przemoc domo¬wą. Zgadzał się z nią również co do tego, że nie należy nagłaśniać historii doktor Sam. Ostatnią rzeczą, jakiej im było trzeba, to naśladowcy dzwonią¬cy do radia. Na pewno wśród jej słuchaczy znalazłoby się wielu chętnych.
– Sprawdzę to – powiedział i odrzucił na bok akta Rosy GiIlette. Przez ostatnich kilka godzin przeglądał raport z sekcji zwłok i dowody w spra¬wie morderstwa prostytutki. Melinda rzuciła okiem na jego notatki.
– Nie rezygnuj z tych spraw – powiedziała – ale sprawdź też Sa¬mantę Leeds. Wygląda na to, że przyczepił się do niej jakiś wariat. Chcę się tylko upewnić, że nie jest groźny.
_ Takjest – oznajmił i odwrócił wzrok od ekranu komputera, na któ¬rym widniały fotografie dwóch zamordowanych kobiet, Rosy Gillette i Cherie Bellechamps.
– Wiem, że wolałbyś pracować nad 'tym – powiedziała Melinda i wskazała na raporty z sekcji. – Nie dziwię ci się, ale mamy też inne zmartwienia na głowie. Zresztą zajmie się tym wydział zabójstw.
Zdziwiony uniósł brwi. Miał większe doświadczenie niż inni, ale nie po¬wiedział ani słowa. Nie mógł, bo kiedyś całkowicie zrezygnował z tej pracy.
_ Brinkman wkrótce wróci. – Melinda popatrzyła na niego zza oku¬larów bez oprawki. Była inteligentna i rozsądna. Zawsze ubrana wele¬gancki kostium, z nienaganną fryzurą i makijażem, była bezpośrednią przełożoną Bentza, ale nigdy nie dawała mu tego odczuć. Nie wspomi¬nała, chociaż oboje dobrze o tym wiedzieli, że gdyby nie ona, nie dostałby pracy w Nowym Orleanie.
– Słuchaj,.Rick, wiem, że jesteś przepracowany, przemęczony i za mało zarabiasz, ale brakuje nam ludzi. Urlopy, zwolnienia chorobowe… Rozumiem, że nie podoba ci się przerzucanie z jednej działki na drugą, ale do następnej oceny twoich osiągnięć, tak musi być. – Uśmiechnęła się do niego. – Poza tym, kiedyś powiedziałeś, że już nie chcesz prowa¬dzić śledztw w sprawie zabójstw.