Z trudem skierował łódź do brzegu przy domu Sam i zarzucił linę na miejscu do cumowania. Zawiązał ją, zupełnie jakby był u siebie. W tym samym momencie, jak na ironię, silnik warknął kilka razy i zgasł.
Sam wyprostowała się i odłożyła książkę. Przyglądała się kancia¬stej twarzy o wydatnych kościach policzkowych i mocno zarysowanej szczęce pokrytej kilkudniowym zarostem. Nie, nie znała go. Facet krę¬cił się po pokładzie i zaczął dłubać w silniku. Nawet nie spojrzał w jej stronę•
Wstała.
– Czy mogę w czymś pomóc?
Nie odpowiedział. Był zbyt pochłonięty' pracą.
– Halo! – Podeszła wzdłuż brzegu. Pies szczeknął ostrzegawczo i wtedy mężczyzna obejrzał się przez ramię.
– Przepraszam – powiedział i dalej grzebał w silniku. – Mam mały kłopot. Myślałem, że dopłynę do domu, ale… o cholera. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Cholerna łódź musiała wykręcić mi numer.
– Mogę w czymś pomóc?
Popatrzył na nią przez ciemne okulary oparte na lekko garbatym nosie.
– Znasz się na silnikach?
– Pływałam trochę na łodziach.
Zamyślił się i spojrzał na nią ponownie.
– Proszę. Zapraszam na pokład, ale to nie Iy Iko silnik. Mam kłopoty z kilem, i żagle mi się porwały. Nie powinienem dzisiaj wypływać.¬Zmarszczył czoło, a włosy koloru kawy rozwiały mu się na wietrze. Wyprostował się i klepnął boom otwartą dłonią. – Nie trzeba było się ruszać.
Boso, ostrożnie wdrapała się na pokład. Skrzywiła się lekko, kiedy całym ciężarem stanęła na chorej nodze.
– Jestem Samanta – powiedziała. – Samanta Leeds.
– Ty Wheeler. Mieszkam tam niedaleko. – Pokazał na oddalony kawałek lądu i pochylił się nad silnikiem. Pociągnął za jakiś kabel, potem za drugi. Zadowolony, włączył zapłon. Silnik mruknął, zakrztusił się i ucichł żałośnie, a Ty zaklął pod nosem. – To nie ma sensu. Chyba po¬szedł przewód paliwowy. Muszę skoczyć do domu i przynieść jakieś narzędzia. – Otarł pot z czoła. – Jeszcze nie jest moja. Tylko ją wypró¬bowuję. – Pokręcił głową. – Teraz wiem, dlaczego jest taka tania. "Swie¬tlisty anioł", a niech mnie… Powinna się nazy~ać "Zemsta diabła". Może ją przemianuję, jeśli zdecyduję się na kupno.
Sam nawet nie drgnęła. Przez chwilę nie mogła złapać oddechu i po¬myślała, że chyba jest przewrażliwiona.
To, że wspomniał szatana, było czystym zbiegiem okoliczności, ni¬czym więcej. A ona czytała Raj utracony. I COl tego? To nic nie znaczy¬ło. Absolutnie nic.
Sprawdził godzinę, a potem spojrzał na zachodzące słońce.
– Mogę ją tu zostawić? Pobiegnę po narzędzia. Mieszkam na końcu ulicy, tylko kawałek stąd. – Jeszcze raz spojrzał.na zegarek i zmarszczył czoło. – Cholera jasna. – Popatrzył na nią ponownie i powiedział: – My¬ślałem, że zdążę do siebie, ale ona… – zerknął na silnik – wolała co innego. Postaram się wrócić dzisiaj, ale może nie dam rady i przyjdę jutro. Muszę gdzieś być za godzinę•
– Chyba nie mam nic przeciwko temu… – powiedziała Sam, i za¬nim zdążyła dokończyć, Ty wyskoczył na bneg, pies za nim, i ruszyli w stronę domu.
Osłoniła oczy dłoniąi patrzyła, jak idą przez trawnik, w cieniu drzew, mijają werandę i kierująsię do bramy, zupełnie jakby mężczyzna dosko¬nale znał drogę.
Właściwie to wcale nie było takie dziwne. Brama musiała przecież gdzieś tam być, jak nie po jednej, to po drugiej stronie domu. Miał pięć¬dziesiąt procent szans, że ją znajdzie i udało mu się.
Sam wróciła na ławkę i otworzyła książkę, ale nie mogła się skupić. Po chwili usłyszała wściekłe szczekanie Hannibala, a potem wydawało jej się, że ktoś zajechał przed dom. Zatrzasnęła książkę, wstała zbyt szybko i ból przeszył jej lewą kostkę. Mruknęła pod nosem coś o własnej głupocie.
Zanim doszła do werandy z tyłu domu, usłyszała dzwonek do drzwi wejściowych.
– Już idę! – krzyknęła. Spojrzała przez wizjer i zobaczyła wysokie¬go barczystego mężczyznę w marynarce. Trzymał ręce w kieszeniach i z namaszczeniem godnym lepszej sprawy, żuł gumę. Sam otworzyła drzwi na szerokość łańcucha.
– Słucham pana?
– Samanta Leeds?
– Tak.
– Rick Bentz, wydział policji Nowy Orlean. – Otworzył czarny portfel i pokazał odznakę. Popatrzył na nią szarymi oczami. – Wypełniła pani zeznanie na komisariacie, więc chciałbym sprawdzić kilka rzeczy.
Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Na zdjęciu w legity¬macji była ta sama twarz, która spoglądała na nią z powagą. Zdjęła łań¬cuch i otworzyła drzwi. Kiedy Bentz wszedł do środka, Sam od razu wyczuła, że policjant zna się na rzeczy.
– Porozmawiajmy o tym, co się stało – zaproponował. – Możemy zacząć od – zerknął na zegarek – telefonu do radia, a tu mam jeszcze napisane o liście z pogróżkami, który przyszedł do domu. Podobno po¬wiadomiła pani miejscową policję.
– Oprócz tego nagrał wiadomość na automatycznej sekretarce, kie¬dy byłam na wakacjach. Proszę tędy. – Poprowadziła go do salonu i wrę¬czyła list i podziurawione zdjęcie, a potem zmieniła taśmę w sekretar¬ce. – To są kopie. Oryginały zostawiłam w komisariacie w Cambrai.
– Dobrze.
Sam odtworzyła wiadomość, która prześladowała ją od prawie tygodnia. Bentz słuchał i patrzył na zdjęcie Sam z wykłutymi oczami.
– "Wiem, co zrobiłaś" – wyszeptał niski, seksowny głos.
Sam odwróciła się gwałtownie i spojrzała na urządzenie, na którym migotała czerwona lampka.
– "Wiem co zrobiłaś. Nie ujdzie ci to na sucho. Zapłacisz za grze¬chy". – Głos, który już tak dobrze poznała, wypełnił całe pomieszcze¬nie, był wszędzie, w każdym zakamarku i, wkradał się jej do mózgu.
– Jakie grzechy? – zapytał Bentz, a w jego oczach błysnęła cieka¬wość. Rozejrzał się po pokoju i zwrócił uwagę na jej zbiór książek.
– Nie wiem – przyznała Sam uczciwie. – Nic nie przychodzi mi do głowy..
– A telefony do radia były na ten sam temat, o grzechach? – zapytał.
Przyglądał się rzeczom na biurku i sJ:afce z książkami, jakby chciał z nich dowiedzieć się czegoś więcej o Sam.
– Tak. On… nazywał siebie Johnem i powiedział, że mnie zna, że jest, pozwoli pan, że zacytuję "moim Johnem". Kiedy powiedziałam mu, że znam wielu Johnów, zasugerował, że byłam z wieloma mężczyznami i kiedy nazwał mnie dziwką, rozłączyłam się.
– Spotykała się pani kiedykolwiek, lub była związana, z jakimś Johnem?
– Zastanawiałam się nad tym – powiedziała. – Jasne, bo to pospolite imię. Chodziłam z Johnem Petri w liceum i z innym Johpem… O Bo¬że, nie pamiętam jego nazwiska, ale to było na studiach. To wszystko. Byłam tylko na kilku randkach i do niczego nie doszło. Byliśmy młodzi.
– Dobrze, proszę mówić dalej. Czy dzwonił jeszcze raz?
– Tak. Następnej nocy… mam go na taśmie, ale odezwał się po programie. Zadzwonił i Tiny, nasz technik, który przygotowywał się do pusz¬czenia wcześniej nagranej audycji, odebmłtelefon. Mężczyzna poprosił mnie i przedstawił się jako "mój John". Nie dzwonił wcześniej, bo był zajęty, i oznaJmił, że to, co się stało, to moja wina.
– A co się stało?
– Nie wiem. – Sam pokręciła głową. – Był spięty i brzmiał serio, ale może jestem przewrażliwiona. Bałam się, że wrócę do spalonego domu,. albo że ktoś go zdemolował, lub coś w tym stylu, ale… wszystko było w porządku. – Jest pani pewna, że to ten sam facet, który dzwonił do domu?
– Jak najbardziej, tylko że mój numer jest zastrzeżony.
Bentz zerknął na zdjęcie i oparł się ó biurko.
– To jest oficjalne zdjęcie? Były dziesiątki kopii. Rozdawała je pani.
– Tak – skinęła głową.