Dziewczyny siedziały w starych fotelach i na sofie. Rozmawiały o po¬wrocie do szkoły, o wieczorówce, bo niektóre z nich miały małe dzieci. Któraś wspomniała o imprezie na rzecz Centrum; były tym podekscyto¬wane. Zostały zaproszone i nie mogły się doczekać. Leanne była dziw¬nie milcząca i siedziała obok Samanty zamyślona, jakby skrywała jakąś tajemnicę. Sam pomyślała, że w ten sposób Leanne chce ją ukarać za to, że wyjechała na prawie trzy tygodnie.
– Czy coś cię trapi? – zapytała dziewczynę w czasie przerwy w sesji. Leanne wzruszyła ramionami. Była ładna; miała porcelanowobiałą skórę, brązowe włosy i zielone oczy. Bawiła się liśćmi paproci i udawa¬ła brak zainteresowania.
– Jest wściekła, bo zerwała i Jayem – powiedziała Renee, wielka czarna dziewczyna i poczęstowała wszystkich gumą do żucia.
– Nie o to chodzi – odparła Leanne. Przerwała skubanie paprotki i obrzuciła koleżankę surowym spojrzeniem. Zarumieniła się aż po same uszy ozdobione co najmniej sześcioma kolczykami.
– Znowu bierze – dodała Renee i uniosła znacząco brew.
– To prawda?
– Tylko kiedy byłam z Jayem i to był mój pomysł. – Leanne wyniośle wyprostowała głowę. – Próbował mnie kontrolować.
– Bo nie chciał, żebyś brała to gówno – powiedziała Renee.
– Nikt mnie nie będzie sprawdzał.
– Tak, racja – zadrwiła Renee i przewróciła oczami.
Sam podniosła rękę.
– Posłuchajmy, co Leanne ma do powiedzenia.
– Nie mam ochoty nic mówić – uparła się dziewczyna i skrzyżowała ręce na piersi. Odwróciła wzrok od Sam i rzuciła Renee mordercze spojrzenie. – A ty się zamknij, bo to nie twoja sprawa.
– Może powinnyśmy się nad tym zastanowić – wtrąciła się Sam i prze¬rwała spór, zanim przerodził się w awanturę. – Porozmawiamy o tym na¬stępnym razem. Pomyślcie wszystkie o granicach. Kiedy dajemy spokój przy¬jaciółce? Kiedy wtrącamy się w jej życie? Jakie są konsekwencje? Dobrze?
Narzekąjąc i szurając nogami, dziewczyny zaczęły się zbierać.
– Do zobaczenia za tydzień. Jeśli spotkacie Colette, poproście, żeby do nas dołączyła.
– Colette się przeprowadziła – powiedziała Renee. – Aż do Tampy. Dla Sam to była nowa wiadomość. Dziewczyny miały jej mówić o wszystkich zmianach adresów, chociaż robiły to rzadko.
Zebrały książki i torby i ruszyły w dół po schodach, stukając butami na platformach. Leanne szła na końcu, porzucona przez Renee, która, gdy Leanne popadała w niełaskę, przejmowała rolę przywódczą. Teraz też uśmiechnęła się.do Sam, a potem rzuciła Leanne dumne spojrzenie.
– Nienawidzę tej tłustej suki – warknęła Leanne.
– Możesz powiedzieć to inaczej.
– Nienawidzę tej pieprzonej opasłej dziwki.
– Nie o to mi chodziło.
– Wiem, o co ci chodzi. – Leanne skrzywiła się. – Ale ja jej nienawidzę.
– Jesteś zła na nią czy na siebie?
– Nie potrzebuję tych gównianych rad.
– A ja myślę, że tak.
– Renee to świnia. – Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na Sam raz jeszcze. – Zawsze wtyka nos w nie swoje sprawy. Włazi, gdzie jej nie chcą, jak stara maciora mojego dziadka. – Zaczęła chrząkać, żeby podkreślić swoje słowa.
– Może po prostu chce być przyjaciółką – zasugerowała Sam.
– Przyjaciółką? Renee Harp nie wie, co to słowo znaczy. Żeby tak mnie zaatakować. – Leanne pstryknęła palcami. – Poza tym, to nie jej interes, co dzieje się pomiędzy Jayem i mną.
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Czas już się skończył.
– Możemy pogadać po drodze.
– Nic wielkiego się nie stało. – Zielone oczy wpatrywały się w dywan i w wypolerowaną podłogę. Nastało długie milczenie, a potem dziew¬czyna westchnęła: – Owszem, naćpałam się – przyznała. Pomimo agre¬sywnego makijażu i obcisłego stroju nie wyglądała na siedemnaście lat. ¬Byłam w stresie i tyle. Marletta czepiała się mnie i… wtedy Jay się wku¬rzył. Pomyślałam, że pokażę im obojgu.
– Paląc kokę?
– Tak. No i co? – Ruszyła po schodach, bo nie miała ochoty słuchać wykładu, chociaż Sam wcale nie zamierzała go robić.
– Sama mi powiedz. – Dogoniła dziewczynę na pierwszym piętrze i szła za nią przez kolejne pokoje do drzwi wyjściowych. Leanne pchnꬳa drzwi ramieniem i wyszła na rozgrzany słońcem chodnik.
Zapadał zmierzch i zapalono już latarnie. Pozostałe dziewczyny z gru¬py szły ulicą i rozmawiały wesoło. Dwie z nich paliły długie papierosy. Rozdzieliły się na rogu, ruszyły w różnych kierunkach i po chwili znik¬nęły w wąskiCh zaułkach.
– Może to nie był najlepszy pomysł – przyznała Leanne, kiedy sta¬nęły pod latarnią. Mówiła szczerze i po raz pierwszy od godziny popa¬trzyła Sam w oczy, przekrzywiając głowę na bok.
– Zastanów się. Próbowałaś w ten sposób ukarać matkę i chłopaka, ale komu zrobiłaś krzywdę? Co osiągnęłaś?
Leanne przewróciła wielkimi oczami.
– Skrzywdziłam siebie. Wiem o tym. – Uśmiechnęła się zabójczo.
Miała bielutkie zęby i piękne usta.
– Jak się czujesz?
– W porządku.
– Na pewno? – zapytała Sam. W Leanne, było coś, co jązaintereso¬wało. Pod skorupą żargonu, którym mówiła, i twardego podejścia do życia kryła się łagodna dziewczyna, która wysyłała jej kartki kompute¬rowe. W ciele, wyglądającej na twardzielkę nastolatki, była uwięziona mała dziewczynka.
– Na pewno. Już się do niczego nie nadaję – powiedziała i roze¬śmiała się. Minęła ich grupka młodych chłopaków. Kilku obejrzało się za Leanne. Odruchowo odgarnęła krótkie włosy z twarzy i wytrzymała ich wzrok z wyzywającym wesołym uśmiechem na ustach.
– Nie jesteś do niczego – zapewniła ją Sam. – Pam iętasz, że nie wolno mówić o sobie negatywnie?
– Zgoda. Nie jestem do niczego, ale narobiłam głupot. Tylko że do¬brze się bawiłam.
– Zrobiłaś krok do tyłu. Pora znowu ruszyć do przodu.
– Tak, wiem – powiedziała Leanne i odprowadziła wzrokiem chłopaków, którzy zatrzymali się dwie ulice dalej i dołączyli do grupki przy¬słuchującej się ulicznym muzykom grającym przed wejściem do parku. – Do zobaczenia za tydzień.
– Tak. Jasne. – Leanne machnęła ręką i ruszyła na drugą stronę ulicy St Peter. Zatrzymała się na rogu, żeby zapalić papierosa. Była inteli¬gentną dziewczyną, córką kobiety, którą aresztowano kiedyś za sprzeda¬wanie narkotyków i za pro.stytucję. Marletta, kiedy chciano jej odebrać dzieci, zmieniła się. Nie brała już od kilku lat, ale Leanne poszła w jej ślady. W wieku siedemnastu lat była notowana za narkotyki i zaczepia¬nie ludzi na ulicy. Częścią kary jaką dostała było uczestnictwo w grupie terapeutycznej dla młodych kobiet, którą prowadziła Sam, udział w te¬rapii dla narkomanów połączonej z testami i praca społeczna.
Sam ruszyła do samochodu, ale poczuła się tak, jakby ktoś ją obser¬wował. Pomyślała, że to Leanne i spojrzała przez ramię, ale dziewczyny nie było nigdzie widać. Tłum słuchający ulicznych grajków robił się coraz większy. Tylko jeden mężczyzna stał osobno – wysoki, dobrze zbudo¬wany, ubrany w czarną skórzaną kurtkę, ciemne spodnie i ciemne oku¬lary, mimo że wokół zapadał już zmrok. Nie patrzył na muzyków. Gapił się na Samantę. Wpatrywał się w nią uporczywie, ale był zbyt daleko i było zbyt ciemno, żeby mogła mI.! się dobrze przyjrzeć. Sam miała nie¬miłe wrażenie, że już kiedyś go widziała, że być może go zna.