Выбрать главу

– A darmowe porady dla staruszka?

– Nic za darmo. Słuchaj, tato, muszę lecieć, ale zadzwonię niedługo.

– Koniecznie, i Samanta obiecaj, że będziesz ostrożna.

– Obiecuję, tato.

– Grzeczna dziewczynka – powiedział i odłożył słuchawkę, a Sam rzuciła swoją na widełki. Spojrzała przez okno na łódź kołyszącą się przy pomoście. Pokręciła głową, żeby pozbyć się napięcia ściskającego mi꬜nie na karku. Bez względu na to co robiła, nieważne jakie osiągała sukce¬sy i jak bardzo udowadniała sobie własną wartość, ojciec zawsze myślał o niej jak o swojej małej córeczce. Nigdy nie zapomniał o Peterze, pomi¬mo tego, że dla Sam jej starszy brat równie dobrze mógłby być martwy.

Ty zjawił się po dwunastej z ciężkim pudłem narzędzi i butelką wina. – Przepraszam za kłopot – powiedział i wręczył jej trunek na we¬randzie. Znów zasłonił oczy ciemnym i oku laram i, założył obcięte spoden¬ki. Pies dreptał tuż za nim. – Byłem zajęty, a potem zrobiło się ciemno… Żałowałem, że nie mam twojego numeru telefonu, bo bym zadzwonił.

– Nic się nie stało – zapewniła go, chociaż sama nie wierzyła w to, co mówi. Było coś niepokojącego w tym mężczyźnie, coś niezwykle zmysłowego i miała wrażenie, że niebezpiecznego.

A może zaczynała wpadać w paranoję?

Być może ostrzeżenia detektywa Bentza przekonały ją, że nie należy nikomu ufać.

Ty minął dom i skierował się ścieżką w stronę jeziora. Sam schowa¬ła butelkę rieslinga do lodówki i spojrzała na swoje odbicie w lustrze na starej szafce. Miała zaróżowione policzki i przydałaby jej się szminka, ale nie miała zamiaru upiększać się dla tego faceta. To tylko sąsiad z ze¬psutą łodzią. Nic więcej.

Ruszyła za nim na pomost. Od razu zaczął grzebać w silniku płaskim kluczem, a mięśnie napięły mu się mocno, kiedy odkręcał starą śrubę.

– Mogłam ci pożyczyć narzędzia. Mam ich trochę w domu – obcę¬gi, klucze, młotek…

– Tak przypuszczałem, ale wiedziałem, że moje będąpasować. Mam odpowiedni rozmiar kluczy z kompletu od łodzi. – Uśmiechnął się do niej przez ramię. – Wyjąłem narzędzia wczoraj, jak sprawdzałem, czy coś nie cieknie, i zostawiłem na pomoście, a potem popłynąłem na krót¬ki rejs. – Przerwał, jakby czekał, co na to odpowie, a potem dodał:¬Zrobiłem głupotę, ale nie przypuszczałem, że będę potrzebował silni¬ka. – Skrzywił się i ostatni raz przekręcił śrubę. – Nie musisz nic mó¬wić. Wiem, że jestem idiotą.

– Prosta pomyłka – powiedziała.

– Prosty ze mnie człowiek – mruknął pod nosem, ale Sam nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Czuła, że nie ma nic prostego w Tyu Wheele¬rze: nic a nic. Pies skoczył z pomostu na pokład, położył się koło steru z głową na łapach, a jego brązowe oczy śledziły każdy ruch. Nad ich gło¬wami, po bezkresnym modrym niebie wolt:I0 płynęły białe chmury, a ja¬strząb leniwie zataczał koła. Bom głównego żagla obsunął się trochę.

– Cholera. – Ty popatrzył na maszt, a potem na nią. – Chcesz pomóc?

– Jasne. Ale ostrzegam: marny ze mnie żeglarz.

Ty obrzucił ją wzrokiem.

– Ze mnie też. – Wiatr nadął rękawy jego koszulki, a on zakołysał się na piętach. – Możesz potrzymać bom nieruchorno przez kilka mi¬nut? – zapytał. – Ciągle spada.

– Postaram się.

– Jest ciężki.

– Na studiach podnosiłam ciężary.

Obejrzał ją od stóp do głów i ukrył uśmiech.

– Tak, jasne. Założę się, że nie dostałaś się nigdy do światowej czo¬łówki.

– Dobra, oszukałam cię – przyznała i weszła na pokład. – Ale gra¬łam w tenisa.

– Zabójczy strzał w siatkę nic nam nie pomoże. Dobra, potrzymaj to. – Ułożył jej ręce na bomie i oboje zaparli się z całej siły i wstawili go na miejsce.

– Wszystko w porządku? -zapytał i sprawdził zamek. Pociągnął za gładki kawałek drewna. Pot spływał mu po obu ~tronach twarzy. Popa¬trzył na takielunek, bom ani drgnął. Ty przeniósł wzrok na Sam. – Już możesz puścić.

Zabolały ją ręce.

– Nie miałam pojęcia, jak mało mam siły.

Znów omiótł ją spojrzeniem.

– Zrobiliśmy co trzeba. – Zdjął okulary, otarł pot z czoła i po raz pierwszy zobaczyła jego piwne oczy. – Dzięki. – Ponownie założył okulary.

– Proszę bardzo. Zawsze do usług, kiedy coś ci się zepsuje. Wyszczerzył białe zęby.

– Miejmy nadzieję, że nie za często. – Popatrzył na pokład "Świetli¬stego anioła". – Może Bóg chce mi powiedzieć, że nie nadaję się na właściciela łodzi. Znasz stare przysłowie? Jaki jest naj szczęśliwszy dzień w życiu właściciela łodzi?

– Nie wiem. Jaki?

– Dzień, w którym kupuje łódź. A jaki jest drugi najszczęśliwszy dzień w jego życiu?

Czekała.

– Dzień, w którym ją sprzedaje.

Uśmiechnęła się i chciała zejść z łódki.

– A ja zawsze myślałam, że faceci kochają takie rzeczy.

– N iektórzy tak, ale z łodzią jest jak z kobietą. Musisz znaleźć tę odpowiednią. Czasami popełniasz błąd, a innym razem masz szczęście. ¬Patrzył na nią uporczywie zza ciemnych szkieł.

– A mężczyźni sąjak samochody – zawsze niedoskonali. Nigdy nie dostaje się pełnej opcji.

– Jaka jest pełna opcja? – zapytał.

– Nie wiem, czy znam cię na tyle, żeby ci powiedzieć – zażartowała i zeszła na brzeg. Chorą kostkę przeszył ból. Skrzywiła się.

– Wszystko w porządku?

– Stara wojenna rana się odzywa. – Patrzyła jak dłubie w silniku i ból mijał. Obcęgami, kluczami i innymi narzędziami, których nie zna¬ła, pracował nad motorem, usiłował go uruchomić, i niezadowolony z wy¬dostającego się z niego warkotu, ponownie pochylał się nad urządze¬mem.

Sam starała się nie patrzeć na jego zgięte plecy i ruch opalonych ra¬mion. Mięśnie napinały się i wiotczały. Spod luźnych spodni widać było skrawek białej bielizny tuż na biodrach.

Przestań, ostrzegła się w duchu. Nawet go ńie znasz. Nie mogłajed¬nak n ie zauważyć jego wąskich warg i zmrużonych oczu, kiedy skupiał się nad pracą•

Znów uruchomił silnik, który pracował nierówno.

– Chybajuż lepiej nie będzie. Muszę go dać do generalnego remon¬tu – stwierdził. Sięgnął pod siedzenie, wyciągnął szmatę i wytarł ręce. Klepnął bom z szerokim uśmiechem. – Niezły zrobiłem interes.

– Masz ochotę na coś do picia? Może trochę wina? Albo piwa? Jak dobrze poszukam, to może nawet znajdę puszkę coli. – Ostrzeżenia de¬tektywa Bentza na temat postępowania z obcymi i wymiany zamków rozbrzmiewały jej w głowie, ale starała się o nich nie myśleć.

Wygramolił się z łodzi.

– Może innym razem. – Wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jesz¬cze, ale zamiast tego popatrzył w dal na jezioro, na skaczące ryby, których srebrne łuski mieniły się w świetle słońca. Zastanawiał się przez chwilę. – Słucham? – spytała zaintrygowana.

– Chyba nie powinienem ci tego mówić, ale wpadłem wczoraj na naszą sąsiadkę, tę starszą panią, która mieszka po drugiej stronie ulicy.

Sam uśmiechnęła się w duchu.

– Niech zgadnę. Powiedziała, że powinieneś zapukać do moich drzwi z pudełkiem czekoladek lub butelką… – Zawiesiła głos i przypomniała sobie o rieslingu w lodówce. – Ach, to dlatego…

– No. – Uniósł ręce, rozłożył dłonie i odetchnął głęboko. – Winny zbrodni.

– A łódź?

– Naprawdę zepsuta. – Pokręcił głową. – Tego nie udawałem.

– Przynajmniej tyle – powiedziała trochę urażona. Nie oszukał jej, ale…

– Dla twojej informacji: Edie powiedziała mi, że jesteś skrzyżowaniem Meg Ryan i Nicole Kidman, i że będę głupi, jeśli nie pójdę cię poznać. Dlatego zatrzymałem się tutaj, nie na następnym pomoście. Musiałem sam sprawdzić.