Выбрать главу

– Mały problem – powiedział Bentz i oparł się o krzesło. – W pierw¬szym przypadku kobieta została przed śmiercią zgwałcona, ale Rosa chyba najpierw została zabita…

– Chyba?

– Lekarz nie jest pewien…

– Dlaczego?

– Według mnie facet zrobił to w chwili, kiedy ją zabijał. To go właśnie podnieca – ich śmierć.

Oczy Montoyi zwęziły się.

– Cholera. – Schował pager do kieszeni. – Pora zebrać zespół ekspertów. Bentz skinął głową.

– Rozmawiałem już o tym z Jaskiel i poruszyła, kogo trzeba. Montoya się nachmurzył.

– Będziemy tu mieli federalnych.

– Tak. Naszych chłopaków. – Bentz siłą zmusił się do uśmiechu.- Zabawa się zaczyna.

Siedział przy porysowanym stole i wsłuchiwał się w odgłosy nocy.

Olbrzymie żaby rechotały, ryby pluskały, owady bzyczały, a woda odbi¬jała się od pali, na których wzniesiono mały domek, jego jedyną kryjów¬kę. Jego umysł domagał się działania. Odczuwał potrzebę ponownego polowania, ale teraz musiał być ostrożny i dokonać mądrego wyboru.

Spojrzał na swoje dzieło i uśmiechnąfsię. Wziął do ręki jeden z ciem¬nych paciorków, którego krawędzie star~mnie naostrzył pilnikiem. Wy¬konał misterną pracę i pocił się przy niej, ale było warto. Każdy pacio¬rek rozetnie miękką skórę jak brzytwa. Stwardniała skóra na palcach nie pęknie i nie będzie krwawić, ale biała szyja ulegnie od razu.

Pomyślał o tych, którymjuż odebrał życie i o podnieceniu,jakie czuł,. kiedy widział, że kobieta już wie, że umiera. Lubił czuć kształt pacior¬ków w dłoniach, kiedy ostatni oddech opuszczał płuca ofiary. Boże, to podniecało go tak bardzo, że przestawał myśleć… słyszał tylko pulso¬wanie w mózgu, zew pożądania, który wstrząsał całym jego ciałem. Prze¬żywał każdą chwilę jeszcze raz i wiedział, że będzie to musiał powtó¬rzyć po to, aby raz jeszcze ożywić wspomnienia.

Kiedy obrazy zaczęły zanikać, erekcja ustąpiła. Znów skupił się na pracy. Piłował, ostrzył i polerował koraliki, aż do rozpoczęcia audycji. Włączył radio we właściwym momencie. Muzyka przycichła i przez szu¬my i trzaski dobiegł go głos doktor Sam:

_ Dobry wieczór Nowy Orleanie. Witam… – Głos był przesycony erotyzmem, seksowny.

Suka.

Przerwał na chwilę pracę, żeby posłuchać skarg pierwszej osoby. Potem sięgnął do pudła z narzędziami. Znalazł dwie szpulki: żyłkę, która wytrzy¬ma ciężar dziesięciu kilo, mocną, nową i łatwo przechodzącą przez dziurki w paciorkach; i strunę, jeszcze mocniejszą, ale mniej giętką. Po niej koraliki nie będą przesuwać się swobodnie i wrażenie nie będzie tak miłe. Którą ma wybrać? Korzystał już przedtem z obu i żadna go nie zawiodła.

Głos doktor Sam odpowiedział na pytanie słuchaczki. Była taka spo¬kojna, rozsądna i uwodzicielska. Sięgnął do rozporka… ale zrezygno¬wał. Miał jeszcze coś do zrobienia. Schował szpulkę ze struną do pudeł¬ka i zębami rozerwał opakowanie na żyłce. Wyjął kawałek i pociągnął z całej siły, aż się rozwinęła.

Napiął mięśnie rąk, linka głęboko weszła w skórę, ale jej nie przecięła. Doktor Sam dalej prowadziła program i rozmowy z idiotami, którzy do niej dzwonili. Tymczasem on nawlekał zaostrzone paciorki w prawi¬dłowej kolejności, tak, żeby wyszedł mu idealny różaniec.

Tylko perfekcyjnie wykonany, spełni swoje zadanie.

Rozdział 11

Melanie wyłączyła telefon komórkowy i wściekła stanęła na par¬kingu przy centrum handlowym. To był fatalny tydzień. Okropny. Nic nie wskazywało na to, żeby miało się poprawić, pomyślała. Stuknꬳa w deskę rozdzielczą z nadzieją, że zepsuty klimatyzator włączy się jakimś cudem. Niestety, nie zadziałał, a temperatura w samochodzie się¬gała stu stopni.

Bawełniana koszulka pogniotła się i przykleiła do ciała. Pociła się pomiędzy nogami. Wygramoliła się z samochodu i próbowała nie myśleć, że Trish LaBelle unika jej telefonów. Wspaniale. W radiu już się mówi¬ło, że program Nocne wyznania zostanie wydłużony, ale nikt nie wspo¬mniał ani słowem o Melanie i awansie, na który zasłużyła.

To, co robiła Samanta, było łatwizną. Melanie mogłaby robić to samo z zamkniętymi oczami. Czy nie udowodniła tego, kiedy Sam była w Mek¬syku? Notowania spadły odrobinę, ale tego należało się spodziewać. Gdyby dali jej wystarczająco dużo czasu, Melanie była pewna, że mo¬głaby zdobyć nową, ogromną rzeszę słuchaczy. Był młoda i miała to coś. Ale potrzebowała szansy, żeby się sprawdzić.

Weszła do pralni i podała nazwisko drobnej blondynce, która miała długie na dwa centymetry czarne paznokcie, brzydkie zęby i ironiczny wyraz twarzy.

Skoro w WSLJ nie chcieli jej dać pracy przy mikrofonie, postanowiła zadzwonić do konkurencyjnej stacji WNAB, gdzie pracowała Trish LaBel¬le. Trish nienawidziła doktor Sam i Melanie doszła do wniosku, że ucieszy się z okazji spotkania asystentki Sam i może zaproponuje jej pracę.

Jak dotąd Trish nie odpowiadała na jej telefony. W końcu odpowie.

Melanie nie należała do osób, które łatwo się poddają. Zawsze była pracowita jak mrówka i sama decydowała, kiedy odpocząć. Jeśli będzie musiała, zacznie pracować na własny rachunek.

– Proszę. – Dziewczyna podała jej ubrania na wieszaku w plastiko¬wym worku, a Melanie wyciągnęła kartę.

– Przykro mi, ale terminal nie działa. Ma pani gotówkę albo czek?

– Zostawiłam książeczkę czekową w domu – powiedziała Melanie i zaczęła grzebać w portfelu. Znalazła tylko dwa pomięte banknoty jed¬nodolarowe. Za mało, a robiło się późno. Melanie była spuchnięta i obo¬lała; lada chwila mogła dostać okresu, w pracy nie miała szans na awans, rodzina miałają w nosie, a z chłopakiem nie udało jej się skontaktować.

Było źle i wszystko szło ku jeszcze gorszemu.

– W budynku obok jest bankomat. – Pryszczata dziewczyna wyciągnęła płatek gumy do żucia i czekała ze znudzoną miną.

Melanie poczuła gniew..

– To nie moja wina, że wasz głupi terminal nie działa.

Panienka wzruszyła chudymi ramionami i spojrzała na Melanie znu¬dzona.

– Kogo to obchodzi. – Wytrzymała jej wzrok i przez chwilę Mela¬nie miała ochotę złapać swoje rzeczy i uciec. Przecież i spódnica, i bluz¬ka, i krótka marynarka należały do niej.

Jakby czytając w myślach Melanie, dziewczyna wzięła plastikowy worek z ubraniami i powiesiła go na innym stojaku za ladą.

– Świetnie. – Melanie zatrzasnęła portfel. – Zaraz przyjdę. – Nie mia¬ła zamiaru zawracać sobie tym dzisiaj głowy. Konała ze zmęczenia. Na zewnątrz oślepiło ją słońce. Poprawiła okulary przeciwsłoneczne i wsu¬nęła się do rozgrzanego samochodu. Kierownica była tak gorąca, że nie dało się jej dotknąć. Przekręciła kluczyk, wrzuciła wsteczny bieg i kiedy ryknęło radio, nacisnęła gaz. We wstecznym lusterku zauważyła olbrzy¬miego, białego cadillaca, który ruszył w tej samej chwili. Nacisnęła ha¬mulce, a olbrzym powoli ruszył z miejsca. Starszy mężczyzna nawet nie spojrzał w jej stronę, tylko powoli wyjechał z parkingu.

– Idiota – mruknęła. – Stary piernik.

Wycofała, wrzuciła pierwszy bieg i wyrwała do przodu. Przed pierw¬szymi światł.ami minęła faceta i opanowała chęć dania mu nauczki. W końcu to nie jego wina, że jest stary.

Wjechała na autostradę i otworzyła szyberdach i wszystkie okna.

Wiatr rozwiewał jej włosy i poczuła się lepiej. Nie mogła pozwolić, żeby taka chamska, zarabiająca grosze panienka wyprowadziła ją z równo¬wagi. Odbierze ciuchy później, a tymczasem skupi się na planie B.

Tak czy inaczej, dostanie awans i usiądzie przy mikrofonie. Pogrą¬żyła się w marzeniach nad tym, jak daleko chce zajść. Może dotrze do telewizji. Była przecież ładna. Powoli najej ustach pojawił się uśmiech. Sięgnęła po telefon komórkowy,jadąc sto trzydzieści na godzinę. Chciała zadzwonić do chłopaka i umówić się z nim, jeśli uda jej się dodzwonić.