Musiała się odprężyć, a on wiedział doskonale, jakjej w tym pomóc.
Sam miała spocone dłonie, a serce biło jej jak szalone, ale kiedy we¬szła do kabiny, powiedziała sobie, że zachowuje się głupio i tchórzliwie.
Przez prawie tydzień nic się nie wydarzyło…
Co noc, kiedy rozpoczynała program, czuła takie samo zdenerwo¬wanie. John milczał. Może zrezygnował? Może znudziły mu się żarty, jeśli to były żarty? Może wyjechał z miasta?
Albo na coś czekał?
Czekał na odpowiedni moment.
Przestań, Sam, bo do niczego nie dojdziesz. Ciesz się, że zniknął. Mimo to nadal była spięta, a pozostali pracownicy rozgłośni także się denerwowali. Jedni bardziej, inni mniej. Gator i Rob żartowali sobie z jej "adoratora". Eleanor gotowała się ze złości, a Melanie uważała, że to pod¬niecające. George Hannah miał nadzieję, iż notowania nadal będą rosły.
Zawiódł się. Kiedy John nie dzwonił, liczba słuchaczy spadła do sta¬rego poziomu, który rozgniewana Sam i tak uważała za przyzwoity. Kie¬dyś George, jego pą.rtnerzy i nawet Eleanor byli zadowoleni.
Teraz było inaczej.
– Nie martw się, kochana – powiedziała jej Eleanor – przynajmniej ten zboczeniec się odczepił. Ja się cieszę, a jeśli chodzi o George'a, to niech wymyśli lepszy sposób na przyciągnięcie słuchaczy. Miejmy na¬dzieję, że ten John już nigdy nie zadzwoni.
Sam zgadzała się z nią, ale w duchu miała ochotę porozmawiać z n im jeszcze raz i dowiedzieć się, o co mu chodziło. Dlaczego postanowił 90 niej zadzwonić? Kim był? Dla psychologa był interesujący, a z kobiece¬go punktu widzenia wzbudzał przerażenie.
Zamknęła za sobą drzwi kabiny, włożyła słuchawki, usiadła na krze¬śle i ustawiła odpowiednio przełączniki. Potem sprawdziła komputer i zerknęła przez szybę na studio obok. Melanie siedziała przy biurku i bawiła się pokrętłami. Podniosła kciuk w górę na znak, że jest gotowa sprawdzać przychodzące rozmowy. Tiny także tam był. Mówił coś do Melanie, ale Sam nie mogła tego słyszeć. Roześmiali się i sprawiali wra¬żenie• wyluzowanych. Tiny otworzył puszkę dietetycznej coli.
Przez kilka ostatnich nocy Sam nie poruszała tematu grzechu, kary i odkupienia. Powróciła do problemu związków między ludźmi, co za¬wsze stanowiło trzon audycji. Wszystko wracało do normy. Było tak jak kiedyś, zanim po raz pierwszy zadzwonił John. Dlaczego jednak zdener¬wowanie, które czuła za każdym razem, kiedy siadała na tym krześle zamiast maleć, rosło?
Melanie dała jej znak przez szybę i w kabinie rozległy się dźwięki muzyki. John Lennon zaśpiewał Noc po ciężkim dniu.
Gdy piosenka ucichła, Sam pochyliła się do mikrofonu.
– Dobry wieczór Nowy Orleanie. Witam. Tu doktor Sam i Nocne wyznania w WSLJ. Jestem gotowa wysłuchać waszych opinii… – Od¬prężyła się i powoli przyzwyczajała do mikrofonu. Poprosiła słuchaczy o telefony. – Kilka dni temu rozmawiałam z ojcem i mimo że mam po¬nad trzydzieści lat, on nadal uważa, że ma prawo mówić mi, co mam robić – powiedziała, żeby nawiązać kontakt ze słuchaczami. Miała na¬dzieję, że ktoś przeżywa to samo i się odezwie. – Mieszka na Zachod¬nim Wybrzeżu i zaczynam mieć wrażenie, że powinnam być gdzieś bli¬żej niego, bo może mnie potrzebować teraz, kiedy robi się coraz starszy. ¬Przez chwilę mówiła o stosunkach między dziećmi i rodzicami. Potem linie telefoniczne zaczęły mrugać.
Dip.rwszy dzwoniący odłożył słuchawkę. Druga kobieta, której matka była po wylewie: rozdarta pomiędzy pracę, dzieci, męża i poczuciem, że matka jej potrzebuje. Trzeci telefon był od wrogo nastawionej nastolatki, która nienawidziła rodziców za wszystko, co próbowali jej powiedzieć. Po prostu "nie rozumieli" jej.
Potem zaczęły się komentarze ze strony dzieci i rodziców, kórzy uważali, że dziewczyna powinna słuchać swoich staruszków.
Sam odprężyła się jeszcze bardziej. Czuła się swobodnie przy mikrofonie i powoli popijała kawę. Dyskusja toczyła się, aż wreszcie na linii trzeciej odezwała się kobieta. Przedstawiła się jako Annie. Sam nacisnęła guzik, żeby odebrać telefon.
– Cześć – powiedziała. – Tu doktor Sam. Z kim rozmawiam?
– Z Annie – wyszeptał deljkatny, cienki głos. Głos, który wydał jej się znajomy, ale Sam nie mogła powiązać go z żadną twarzą. To pewnie ktoś, kto dzwonił regularnie.
– Witaj, Annie. Co chciałabyś nam dziś powiedzieć?
– Nie pamiętasz mnie? – zapytała dziewczyna.
Sam poczuła, jak włoski stająjej dęba na karku. Annie?
– Przykro mi. Gdybyś mogła przypomnieć…
– Dzwoniłam już kiedyś do ciebie.
– Naprawdę? Kiedy? – zapytała, a szorstki głos nie zamilkł, tylko nadal szeptał na falach eteru.
– W czwartek są moje urodziny. Miałabym dwadzieścia pięć lat…
– Miałabyś? – powtórzyła Samanta i poczuła, że robi jej się zimno.
– Pamiętasz? Zadzwoniłam do ciebie dziewięć lat temu, a ty kazałaś mi spadać. Nie słuchałaś i…
– O, Boże – powiedziała Sam, a oczy zrobiły jej się okrągłe z prze¬rażenia. Serce przestało bić na chwilę i poczuła, że to jakieś koszmarne deja vu. Annie? Annie Seger? Niemożliwe. Myśli przelatywały jej przez głowę i wspomniała czasy, do których nie chciała wracać.
– Proszę, jesteś moją jedyną nadzieją – wyznała jej Annie kilka lat temu." Pomóż mi, proszę. Pomocy. – Sam ogarnęło potworne poczucie winy. Dobry Boże, dlaczego to się działo znowu?
– Kto mówi? – Sam z trudem wydobyła głos. Kątem oka spojrzała do studia obok, gdzie Melanie słuchała, kręciła głową z dłońmi uniesio¬nymi do góry, jakby chciała powiedzieć, że dzwoniąca znowu umknęł; kontroli. Tiny patrzył prosto przez szybę ze wzrokiem wbitym w San' Zapomniał o puszce z napojem, którą ściskał w dłoni.
– … i nie pomogłaś mi – oskarżał ją szepczący głos, który ani namoment się nie załamał. – Pamiętasz, co się wtedy stało, doktor Sam Sam miała szum w głowie i spocone ręce.
– Pytałam, jak się nazywasz, Annie. Jak masz na nazwisko. Usłyszała stuk i dziewczyna się rozłączyła. Sam siedziała jak zal rowana.
Annie Seger.
Nie! Coś ścisnęło ją w żołądku.
To było tak dawno temu, a jednak teraz siedziała w studiu, tak jak wtedy. Wszystko zaczęło jej się przypominać. Powróciło jak fala przy¬pływu i sprawiło, że zrobiło jej się słabo i zimno. Dziewczyna umarła z jej powodu. Dlatego, że Sam nie mogła jej pomóc. Boże, nie pozwól, żeby to stało się jeszcze raz.
– Samanto! Samanto! Obudź się! – Głos Melanie świdrowałjej mózg, ale nadal nie mogła się ruszyć. – Jezu Chryste, weź się w garść! – Jakby za mgłą poczuła na ramionach dłonie Melanie. Poderwała ją z krzesła, popchnęła przez niewielkie studio w stronę Tiny'ego, jak najdalej od biurka i mikrofonu. Pogrążona w szoku, Sam potknęła się i wykręciła kostkę. I wtedy oprzytomniała. Zdała sobie sprawę, że jest w Nowym Orleanie i że jest na antenie. – Na litość boską, weź się w garść – mówi¬ła Melanie. Chwyciła słuchawki i sięgnęła po mikrofon. – Wynoś się stąd – rozkazała Tiny'emu.
– Chwileczkę. Nic mi nie jest. – Sam nie zamierzała ustępować.
– Udowodnij to. – Melanie patrzyła na nią intensywnie i popychała ją w stronę korytarza. Tiny wypchnął ją z pokoju, a Melanie pochyliła się do mikrofonu, włączyła go i w tej chwili jej głos przybrał łagodną barwę. Była gorąca noc w Luizjanie.
– Proszę nam wybaczyć tę przerwę. Mieliśmy drobne problemy tech¬niczne. Dziękujemy państwu za cierpliwość. Powrócimy do Nocnych wyznań z doktor Samantą Leeds za chwilę, a teraz lokalna prognoza pogody. – Melanie, jak znawca, nacisnęła guziki automatycznego od¬twarzania prognozy pogody i nagranych reklam.