– Akurat! To zaszło już o wiele za daleko, słyszysz? Za daleko. Nie wychodźcie na zewnątrz pojedynczo. Idźcie do garażu razem. Niech Tiny jedzie z tobą albo weź taksówkę. Słuchasz mnie?
– Słucham – powiedziała Sam. Melanie, w pokoju obqk, odłożyła słuchawkę•
– Mówię poważnie, Sam. Nie podoba mi się to gówno.
– Mnie też nie.
– Powiedz policji, żeby wymyślili, jak złapać tego drania, bo inaczej będą mieli ze mną do czynienia. – Będą się trzęśli ze strachu.
– Hej, nie pora na żarty. To poważna sprawa.
– Wiem, Eleanor.
– To dobrze.
– A jutro przeanalizujemy to na,wylot. Wszyscy razem: Tiny, Melanie i ty macie być w moim biurze o pierwszej. – Wypuściła powietrze. ¬Matko Boska, uważaj. Do zobaczenia jutro.
– Przyjdziemy – powiedziała Sam i odłożyła słuchawkę, kiedy do pokoju energicznie weszła Melanie.
– Policja już jedzie. – Zerknęła na głośnik. – Powiedział coś jeszcze?
– Ten facet to maniak – oznajmił Tiny. – To było dziwne, gorzej niż dziwne.
– Masz rację.
Nerwowo pocierając kark, Tiny dodał:
– Lepiej zejdę na dół i poczekam na gliny. Złapał marynarkę i plecak, i przez chwilę szukał paczki cameli, a potem się oddalił. – I co teraz? – zapytała.
– Czekamy na policję.
– Wiem, ale nie sądzę, żeby byli w stanie coś zrobić.
Sam nie chciała tak myśleć. Nie dopuszczała do siebie myśli, że John umknie policji.
– Miejmy nadzieję, że go wkrótce złapią.
– A jeśli nie? ~ zapytała Melanie.
Sam nie odpowiedziała, bo nawet nie chciała o tym myśleć, chociaż'sło¬wa Johna rozbrzmiewały w jej głowie, jakby cały czas szeptał jej do ucha:
"Karą za grzechy jest śmierć. A ty umrzesz, i to niedługo".
Pocił się.
Krew szybko krążyła mu w żyłach, a gorące nocne powietrze było ciężkie i lepkie. Szedł od budki telefonicznej w alei St Charles i cały czas miał w głowie iliedawną rozmowę. Przedostał się na drugą stronę ulicy pomiędzy jadącymi samochodami, przeciął tory tramwajowe i po chwili minął położone tuż obok siebie uniwersytety, Tulane i Loyola. W słabym świetle latarni budowle z cegły i z kamienia wyglądały jak fortece lub zamki. Gdy spojrzał na nie, skóra na całym ciele zaczęła go szczypać. Poczuł słodki, uwodzicielski zapach młodych umysłów, ta¬kich jak kiedyś jego własny.
College. Filozofia. Religia.
Tam poznał prawdę, tam zrozumiał swoją misję i tam wszystko się zaczęło.
Jego mentor byłby z niego dumny.
Kilku studentów pogrążonych w rozmowie szło przez olbrzymi traw¬nik. Śmiali się, palili papierosy, byli podekscytowani. Z niektórych okien sączyło się ciepłe światło, ale on nie zwracał na nic uwagi, kiedy prze¬mykał się w cieniu. Serce biło mu szybko, a słowa Sam odbijały się echem w jego głowie.
"Dlaczego minie straszysz, John? Co ja ci zrobiłam?" Nie pamiętała.
Nie przypominała sobie koszmaru, który zmienił jego życie – zruj¬nował je.
Czuł, iż ogarnia go wściekłość. Zaczął biec aoraz prędzej w kierun¬ku centrum, w stronę Bourbon Street, gdzie będzie mógł wtopić się w tłum. Ukryje się na zatłoczonej ulicy, a i tak będzie blisko niej.
"Co ja ci zrobiłam?" Wkrótce się dowie.
Niedługo zrozumie i to będzie jej ostatnia myśl przed śmiercią.
Rozdział 13
– … i jeśli przyjdzie pani coś jeszcze do głowy, proszę dać nam znać ¬powiedział jeden z policjantów, który wysłuchał Sam. Właśnie wyszli z kuchni w WSLJ, gdzie Sam, Melanie i Tiny złożyli zeznania. Tiny co chwila wchodził i wychodził z recepcji, żeby sprawdzić nagrane wcześ¬niej audycje i upewnić się, że wszystko działa jak trzeba.
– Boże, cieszę się, że już po wszystkim. – Melanie chwyciła torebkę i walizkę. – Co za maraton.
– Starają się być dokładni.
– Myślisz, że kogoś złapią? – zapytał Tiny. Pogrzebał w szafkach, znalazł torbę kukurydzy do prażenia i włożył ją do mikrofalówki.
– Mogę tylko mieć nadzieję – powiedziała Sam, ziewając. Była śmiertelnie zmęczona i nie miała ochoty myśleć o żadnym telefonie. Dochodziła trzecia nad ranem. Marzyla tylko, żeby dojechać do domu, paść na łóżko i zapomnieć o całym świecie. Głowa zaczynała ją boleć i czuła nieprzyjemne pulsowanie w kostce.
– Ta kukurydza jest chyba Gatora – powiedziała Melanie, kiedy Tiny nastawił zegar.
– Nie zauważy, że jej nie ma. Nie boicie się same iść do domu, dziewczyny?
– Damy sobie radę – powiedziała sucho Sam. Nie mogła sobie wy¬obrazić Tiny' ego w charakterze obrońcy. – Chodźmy, Melanie. – Zebra¬ła swoje rzeczy. Kukurydza zaczęła strzelać w mikrofalówce i kiedy wy¬chodziły, poczuły zapach masła rozchodzący się po kuchni.
Ty czekał na nią. Zaparkował nieprawidłowo tuż przed rozgłośnią.
Oparł się biodrem o zderzak swojego volvo i patrzył wprost na drzwi, kiedy Sam i Melanie wyszły w gorącą letnią noc. Skrzyżował ręce na piersi i nawet w słabym świetle ul icznych latarni dostrzegła, że jego twarz pokrywa kilkudniowy zarost. Miał na sobie koszulkę, dżinsy i skórzaną kurtkę. Przypominał jej trochę Jamesa Deana. Swietnie, pomyślała z iro¬nią, tylko tego mi trzeba. Jednocześnie poczuła łagodny dreszcz oczeki¬wama.
Poczuła zapach rzeki i ciężkie powietrze, a z oddali, przez szum nie¬wielu samochodów, przebijał się dźwięk samotnego saksofonu. Czekał na nią mężczyzna, który jeszcze tydzień temu był dla niej zupełnie obcy.
Ty ruszył od samochodu.
– Pomyślałem, że przyjadę i sprawdzę, czy wszystko u ciebie w po¬rządku.
– Nic mi nie jest. Tylko padam z nóg – powiedziała, ale nie mogła opanować uczucia ciepła i radości na jego widok.
– Ty Wheeler – przedstawił się Melanie. – Jestem sąsiadem Sam. Sam przypomniała sobie o dobrych manierach.
– Ty, to jest Melanie Davis, moja asystentka. A to Ty. Jest pisarzem, ma starego psa i kupuje rozpadające się żaglówki.
Melanie obrzuciła go szybkim spojrzeniem i uśmiechnęła się zaciekawiona.
– Pisarz? Może dziennikarz?
– Obawiam się, że nic tak szlachetnego – mruknął. – Piszę powieści.
– Naprawdę? – Melanie była pod wrażeniem. – Wydałeś coś?
Ty uśmiechnął się i białe zęby błysnęły w ciemności.
– Mam nadzieję, że wydam.
– O czym jest twoja książka?
– Połączenie Zaklinacza koni i Milczenia owiec. Część dzieje się na farmie.
– Przestań – powiedziała Sam, a Melanie zachichotała.
– Pomyślałem, że wpadnę i zobaczę, czy wszystko w porządku – powtórzył i wziął Sam pod rękę.
– W jak najlepszym porządku – skłamała.
Zacisnął palce, a potem puścił ją i znowu poczuła dziwną radość.
– Gdzie masz samochód?
– Dwa bloki dalej. – Mimo tego, że często rozprawiała o feminizmie i o byciu silną kobietą, czuła się lepiej, m'ając Tya u boku. Pomy¬ślała, że to nie tylko dlatego, że był mężczyzną, ale dlatego, że w grupie było bezpieczniej.
– Jesteś ten Ty, który dzwonił dzisiaj do radia – zgadła Melanie i Sam miała wrażenie, że w głowie asystentki przewija się taśma z rozmową i pytaniami, jakie Ty zadał na temat wchodzenia w kolejne etapy związ¬ku. – Och… Rozumiem. – Jej oczy zabłysły.
– Tak, to ja dzwoniłem – przyznał się. – Nie podobało mi się to, co usłyszałem i pomyślałem, że może Samanta chciałaby, żeby ktoś odwiózł ją do domu, a jak tu dotarłem, zobaczyłem radiowóz.
Melanie nie skomentowała jego słów. Uniosła brwi, jakby chciała zrozumieć, co łączy Tya z Sam.