Выбрать главу

– Sama pojadę – powiedziała Sam. – Nie chcę zostawiać tutaj sa¬mochodu, bo jutro nie będę miała jak dojechać do miasta.

– Ja cię przywiozę – zaproponował, ale Sam nie chciała korzystać z jego grzeczności i uzależniać się od niego.

– Będę się lepiej czuła, mając pod domem własne cztery kółka.

– Jak sobie życzysz. – Wzruszył ramionami. – Ale odprowadzę cię do samochodu, a ty potem przywieziesz mnie tu z powrotem.

– Naprawdę nie musisz – powiedziała Sam, ale Melanie była inne¬go zdania.

– Hej, przyjechał taki kawał w środku nocy, żeby zobaczyć, czy je¬steś bezpieczna. Daj facetowi spokój. Pozwól, żeby cię – żeby nas od¬prowadził. – W jej głosie brzmiała zazdrość i Sam była ciekawa, gdzie jest jej chłopak, ten, o którym nigdy nie chciała opowiadać. Może ze¬rwali? Nie byłby to pierwszy raz, kiedy Melanie zakochała się po uszy, a kilka tygodni później zmieniła zdanie.

– Będę się lepiej czuł – powiedział Ty i ruszył za nimi. – Jak mówi¬łem, słuchałem programu i słyszałem ten dziwny telefon od Annie, czy jakjej tam. Przestraszyła cię.

– To był dopiero początek. – Sam wolała opowiedzieć mu o telefo¬nie od Johna później, ale Melanie aż gotowała się z niecierpliwości i nie potrafiła trzymać języka za zębami. Minęli żelazny płot okalający gęste krzaki na Placu Jacksona, a Melanie chętnie wyjaśniła, że John zadzwo¬nił do radia, kiedy Sam zakończyła audycję.

– Chciał porozmawiać ty Iko z tobą – powiedział Ty poważnie. Prze¬szli przez plac przed katedrą St Louis, a światło rozjaśniało fasadę ko¬ścioła. Trzy ostre wieże widniejące na tle ciemnego nieba, wzbijały się wysoko, a ostatnia była ledwo widoczna.

– Czego on chce?

– Zadośćuczynienia – powiedziała Melanie.

– Za co? – Twarz Tya stężała.

Sam pokręciła głową. – Nie wiem.

– Za twoje grzechy. – Melanie sięgnęła do torebki. Kiedy szukała kluczyków, brzęknęły monety. – Zawsze wspomina twoje grzechy. Zupełnie jakby był księdzem… albo kimś w tym stylu. – Dotarli do parkingu i Melanie wyciągnęła kółko z kluczami. Zadzwoniły. – Stoję tu, na parterze. ¬Przycisnęła guzik pilota i otworzyła drzwi. – Podwieźć was na górę?

– Mój jest na drugim. – Sam nie chciała, żeby Melanie traktowałają jak histeryczkę i powiedziała ironicznie: – Myślę, że dam sobie radę.

– Odprowadzę ją – dodał Ty i chociaż Samanta nie była jeszcze cął¬kowicie pewna nowego sąsiada, nie sądziła, by mógł zrobić jej krzywdę. Miał już wiele okazji, kiedy byli sam na sam i nikt inny o tym nie wie¬dział. Nawet gdyby to on dzwonił, w co wątpiła, to nie ryzykowałby napa¬dania na nią, czy porywania jej po tym, jak Melanie widziała ich razem.

Poza tym, prawdę powiedziawszy, czuła się przy nim… bezpieczna. – W porządku. – Melanie wskoczyła do samochodu. W łączyła świa¬tła i uruchomiła silnik, a potem wycofała. Pomachała im, ryknęła klak¬sonem i nacisnęła pedał gazu. Mały samochód popędził w stronę wyjaz¬du, a za nim unosiła się chmura dymu z rury wydechowej.

– Lubi robić wrażenie – zauw:;tżył Ty, kiedy weszli na schody.

– Lubi się zachowywać jak w melodramacie, ale dobrze pracuje.

Czerwony mustang Sam stał na drugim poziomie ponurego parkin¬gu. Połowa lamp się nie świeciła, a te, które zostały, oświetlały tylko windę i schody.

– Zupełnie jak w filmach Hitchcocka – powiedział Ty, a jego buty stukały po brudnym betonie.

– Nie uważasz, że trochę przesadzasz?

– Mam nadzieję, że nigdy nie chodzisz tu sama? – powiedział z ponurą miną•

– Czasami, ale jestem ostrożna.

Rozejrzał się po pustym parkingu.

– Nie podoba mi się tu.

Sam poczuła się odrobinę poirytowana. Ledwie znała tego faceta.

Nie musiał od razu występować w roli obrońcy, Wielkiego Brata, czy kogoś w tym rodzaju.

– Daję sobie radę. – O tak, Sam, dałaś sobie świetnie radę, kiedy za¬dzwoniła kobieta podająca się za Annie. Poddałaś się, doktorku, i tyle.

– Skoro tak mówisz…

– Do tej pory wszystko było w porządku. – Otworzyła torebkę i znalazła kluczyki – nowe, które kazała dorobić po powrocie z Meksyku. ¬Słuohaj, doceniam twoją troskę. Naprawdę; to bardzo… miłe, ale jestem dużą dziewczynką. Jestem dorosła.

– Dajesz mi grzecznie do zrozumienia, żebym spadał?

– Nie! – powiedziała szybko. – Chodzi mi o to, że… nie chcę, żebyś czuł się w obowiązku opiekować się mną, bo nie jestem jedną z tych żałosnych, słabych jak porcelanowe lalki kobiet.

Uniósł kąciki ust.

– Wierz mi, że to ostatnia rzecz, jaka mi przyszła do głowy.

– Dobrze. W takim razie rozumiemy się.

– Myślę, że tak. – Podszedł bliżej i Sam poczuła zapach wody kolońskiej. Oczy mu pociemniały i zauważyła, że patrzy najej usta. Boże, czyżby miał zamiar ją pocałować? Na samą myśl ścierpłajej skóra, a puls przyspieszył. Kiedy pochylił się ku niej, złożyła ręce na piersi i wtedy poczuła, jak musnął delikatnie jej policzek.

– Uważaj na siebie – powiedział i zrobił krok do tyłu. Sam otworzy¬ła drzwi do samochodu.

Serce biło jej szybko,. a w myślach już wyobrażała sobie głębokie pocałunki, dotyk ciał, skórę ocierającą się o skórę. Schyliła się, żeby usiąść za kierownicą i wtedy zauważyła na siedzeniu obok kawałek pa¬pieru.

– Co do diabła? – Podniosła go i zobaczyła na kopercie swoje na¬zwisko. Bez namysłu otworzyła list.

– Nie – wyszeptała na widok słów.

Napis: "W szystkiego naj lepszego z okazji dwudziestych piątych uro¬dzin", był wzięty w czerwoną obwódkę i przekreślony.

Sam upuściła kartkę, jakby paliła jej pałce. Poczuła, że krew odpły¬wa jej z twarzy.

– Co to jest? – Ty schylił się i podniósł złożony papier. – Jezu, co…? – Otworzył go i zobaczył jedno słowo napisane wielkimi litera¬mi: MORDERCZYNI. – Skąd to się wzięło w samochodzie?

– Nie… nie wiem. – Sam na sekundę zamknęła oczy. Przypomniała sobie koszmarne wydarzenie w Houston i dziewczynę, która odebrała sobie życie. W głowie jej szumiało, oparła się ciężko,o tylny zderzak. ¬Samochód był zamknięty.

– Dobrze się czujesz? – Ty objąłją. – Czy to ma coś wspólnego z ko¬bietą, która przedstawiła się jako Annie? Mówiła coś o urodzinach w czwartek.

– Tak. Annie Seger. – Kto zrobiłby coś podobnego? Dlaczego? Mi¬nęło dziewięć lat. Dziewięć. Zadrżała w środku. – Nie rozumiem tego. Dlaczego ktoś stara się mnie zastraszyć?

– l jak dostał się do twojego samochodu? Na pewno był zamknięty?

– Tak – skinęła głową.

Ty obejrzał okna i drzwi i zauważył zadrapania.

– Czy to było tu wcześniej?

– Nie.

– Wygląda na to, że ktoś się włamał. A może ktoś ma drugie kluczyki?

– Moje drugie kluczyki leżą na dnie Pacyfiku – powiedziała i po¬kręciła głową. – Zgubiłam je w Meksyku.

– Więc masz tylko jeden komplet?

– Zrobiłam duplikat. Leży w szufladzie w domu. – Powoli się uspokajała. Patrzyła na zadrapania na drzwiach i wtedy zdała sobie sprawę, że Ty ją obejmuje. – David miał jeden, ale oddał mi jeszcze w Meksy¬ku -,-. miałam go w torebce, kiedy wyleciałam za burtę. – Ty patrzył na nią pytająco. – To długa historia – dodała.

– Nie podejrzewasz, że ten David mógł dorobić klucz?

– Nie zrobiłby tego – powiedziałam, ale Ty usłyszał niepewność w jej głosie. – Poza tym on jest w Houston.

– Tak sądzisz?

– On nie ma z tym nic wspólnego – oznajmiła i energicznie pokrę¬ciła głową, jakby chciała sama siebie przekonać. Odchrząknęła i uwol¬niła się z objęć Tya. Nie miała ochoty padać mu w ramiona. Nie czuła już słabości w kolanach i strach powoli zamieniał się w gniew. Nie po¬zwoli obcemu facetowi się zastraszyć i nie da sobie zrujnować życia. ¬Między mną i Davidem wszystko już od dawna skończone.