Sam zadrżała na wspomnienie, jak siedziała w pozbawionym okien studiu w centrum stacji i odbierała telefony. Zastanawiała się, czy Annie zadzwoni raz jeszcze. George Hannah, właściciel radia, wychodził z siebie, widząc jak rosną notowania, a Eleanor także cieszyła się z coraz więk¬szej rzeszy słuchaczy.
– Wszyscy w rozgłośni byli szczęśliwi. Biliśmy na głowę konku¬rencyjne stacje i to tylko się liczyło. Notowania wzrosły niewyobrażal¬nie! Płynęły pieniądze. – Sam nie potrafiła ukryć ironii w głosie.
W tym całym zamieszaniu tkwiła załamana Annie, a Samantająza¬wiodła. Nawet po ty lu latach czuła, jak przerażona musiała być ta dziew¬czyna i jak się wstydziła.
– Starałam się dótrzeć do niej, ale nie miała w sobie siły, żeby za¬ufać komuś bliskiemu. Miała rodzinę, ale bała się ich. Nie mogła, albo nie chciała porozmawiać ze szkolnym psychologiem, ani z nikim z pa¬rafii. Z jakiegoś powodu była zła na mnie, zupełnie jakby to była moja wina. To było po prostu okropne. Straszne. – Sam wciągnęła głęboko powietrze i dodała: – Potem, po siódmym, może ósmym telefonie, ja¬kieś trzy tygodnie po naszej pierwszej rozmowie, znaleziono ją martwą. Przedawkowała leki i podcięła sobie żyły. Znaleźli przy niej tabletki na¬senne matki, wódkę i zakrwawione nożyce ogrodowe. Na komputerze zostawiła list pożegnalny. Napisała o wstydzie, samotności i braku ko¬goś, komu mogłaby zaufać.
Sam pamiętała pierwsze strony gazet, z czarno-białym zdjęciem Annie Seger. Ładna dziewczyna z dobrego domu, kapitan cheerleaderek, wzo¬rowa uczenmca.
Dziewczyna była w ciąży i czuła się samotna. Nikt jej nie pomógł. Szkolne zdjęcie sprawiło, że dla Sam, Annie stała się kimś realnym, bezradnym i bardziej tragicznym. Dziewczyna była taka młoda. Sam załamała się, a obraz uśmiechniętej nastolatki z czarno-białej fotografii nadal ją prześladował.
– Odeszłam z pracy. Zrobiłam sobie wolne i spędziłam ten czas z oj¬cem. Potem otworzyłam prywatną praktykę w Santa Monica. Po latach Eleanor namówiła mnie do powrotu do mikrofonu i prowadzenia nowe¬go programu. – Wbiła palce w szal. – A teraz to wszystko wróciło.
– Więc w czwartek Annie skończyłaby dwadzieścia pięć lat?
– Chyba tak. – Sam uniosła ramiona i poczuła, że robi jej się zimno.
Owinęła się szczelniej szalem, chociaż w pokoju było pewnie ponad dwadzieścia pięć stopni. – Nie rozumiem, dlaczego ktoś chce to wszyst¬ko przypomnieć właśnie teraz.
– Ja też nie mam pojęcia – powiedział i przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niej wzroku. – Pamiętaj, jeśli usłyszysz albo zobaczysz coś niepokojącego – cokolwiek – dzwoń.do mnie. – Wyciągnął z kieszeni długopis, podszedł do nocnej szafki i napisał coś w notatniku. – To moje numery – domowy i komórkowy. Nie zgub ich. – Oderwał kawałek kartki, podszedł do Sam i podał jej go.
– Za nic na świecie – powiedziała i stłumiła ziewnięcie.
Ty zerknął jeszcze raz na łóżko z puchatą kołdrą, ozdobnymi poduszkami i drewnianym baldachimem.
– Idź spać. To był długi dzień
– Bardzo długi – zgodziła się, bo miała wrażenie, że trwał wiecznie.
Ku jej zaskoczeniu, Ty wyciągnął ręce, podniósł ją z fotela i wziął w ramiona.
– Zadzwonisz do mnie – powiedział i pochylił się tak, że dotknęli się czołami.
Senność zniknęła. Przytulny pokój z mansardowym sufitem wydał jej się jeszcze mniejszy niż w rzeczywistości i miała wrażenie, że jest cieplejszy.
– Jeśli będzie trzeba.
– Nawet jeśli tylko będziesz się bała. – Uniósł jej brodę palcem. – Obiecaj.
– Dobrze. Słowo honoru – zgodziła się i serce zabiło jej mocniej.
Zapach starej skóry mieszał się ze słabą wonią wody kolońskiej. To był ten czysty, męski zapach, o którym już dawno zapomniała.
– Trzymam cię za słowo. – Spojrzał na jej usta i wtedy zdała sobie sprawę, że zaraz ją pocałuje.
O Boże! Zaschło jej w gardle i poczuła szczypanie na skórze. Jakby dokładnie wiedział, co ona czuje i jakie wrażenie na niej zrobił, Ty uśmiechnął się bezczelnie swoim seksownym uśmieszkiem, od którego zapieJ;ało jej dech.
– Dobranoc, Sam – powiedział i musnął ustami jej czoło. Potem wypuścił ją z objęć. – Zamknij drzwi i zadzwoń do mnie, jeśli coś cię zaniepokoi.
Ty mnie niepokoisz, pomyślała, kiedy ruszył do drzwi. Do diabła,
Tyu Wheelerze, bardzo mnie niepokoisz.
Dwie godziny później Ty siedział przy komputerze i przeglądał no¬tatki, a pies leżał u jego stóp. Okna były otwarte i do środka wpadał lekki wiatr, a w szklance z alkoholem topiły się kostki lodu. Zapomniał o drinku, skupiony nad historią Annie Seger. Znał jąjuż na pamięć, ale czytał raz jeszcze, jakby jej imię widział po raz pierwszy.
To było śmieszne, bo był z nią spokrewniony.
Annie Seger była jego daleką kuzynką i dlatego odsunięto go od sprawy.
Przejrzał pożółkłe wycinki z gazet i czytał informacje, których daw¬no już nauczył się na pamięć. Zbyt przerażona, by powiedzieć rodzicom, że jest w ciąży, szukała pomocy u psycholog z radia ~ doktor Samanty Leeds, ale nie mogła, skorzystać zjej rady. Nie,miała się do kogo zwrócić i kiedy ojciec dziecka powiedział, że nie chce założyć rodziny, poszła do swojej sypialni, włączyła komputer, napisała list i popiła tabletki nasen¬ne wódką, a gdy to nic nie dało – podcięła sobie żyły.
Ten skandal wstrząsnął całą bogatą dzielnicą Houston. Ty łyknął drinka, gryząc w zamyśleniu lód. Przypomniał sobie całą historię Annie Seger.
Był jednym z pierwszych, którzy dotarli do jej domu i widział, co się stało z nią i z całą jej rodziną.
Annie była ładną dziewczyną, troszeczkę piegowatą, rudowłosą, z peł¬nymi życia zielonymi oczami.
Wziął szklankę i wyszedł na zewnątrz, żeby posłuchać pluskujezio¬ra. Sasquatch podążył za nim. Węsząc, podreptał po werandzie do ogro¬du, podniósł łapę i'obsiusiał wielki dąb.
Świerszcze grały, a samotna żaba zarechotała, kiedy pies stanął na okrągłej plamie światła, które padało przez otwarte drzwi. Ty spojrzał na żaglówkę z opuszczonymi żaglami, która kołysała się przy brzegu. Z od¬dali dobiegał przytłumiony dźwięk syren.
Ty myślał oSamancie Leeds.
Piękna i inteligentna kobieta. Cholernie fascynująca.
Kobieta, z którą mógłby się kochać bez końca. W myślach nazwał się głupcem, za fantazje o tym, jak zabiera ją do łóżka, czuje jej nierówny od¬dech, kiedy leży pod nim, dotykajej skóry, miękkiej i gładkiej jak jedwab.
Bez wątpienia zrobiła na nim wrażenie. Sam do tego dopuścił. Popełnił duży błąd.
Gwizdnął na psa i ruszył do domu.
Ostatnią rzeczą, na jaką mógł sobie pozwolić, była utrata obiektyw¬nego spojrzenia. Obiecał sobie, że nie straci z oczu swojego celu i nikt, ajuż na pewno nie psycholog Annie, go nie powstrzyma.
"Dlaczego mi nie pomogłaś, doktor Sam. Dlaczego?" Głos był mło¬dy i delikatny. Dobiegał z oddali, jak zza mgły lub drzew. Samanta po¬dążyła za nim z bijącym sercem, oddychała ciężko i odgarniała gałęzie obwieszone hiszpańskim mchem, które zasłaniały jej widok.
– Annie? Gdzie jesteś?! – zawołała i jej głos odbił się w lesie głoś¬nym echem.
– Tutaj…
Sam biegła, potykała się o korzenie i bluszcz. Mrużyła oczy w ciem¬ności, a w oddali słyszała odgłosy autostrady i samotne pohukiwanie sowy. Dlaczego Annie wyciągnęła ją aż tutaj i czego od niej chciała?